Motto:
„Gdyby oczyścić drzwi percepcji, każda rzecz jawiłaby sie taką, jaką jest: nieskończona.”
Wiliam Blake
I.
„Prolog - neurotyczność”
Nerwowo liczę oddechy, które dzielą mnie od wielkiego finału...
Eliptyczny ruch szczupłych ramion pozwoli wymieść obrazy z daleka pachnące stęchlizną i naftaliną - czuć tu starością, a ten zapach trąca uporczywie struny N jak Niepokój, S jak Strach i N-dur jak Durny Niesmak.
Zamaszyście rozpinam wszystkie zamki, także i te błyskawiczne, rozpościeram okiennice - małe judasze ludzkich niewoli codzienności.
II.
„Politycznie poprawna współczesność nad Wisłą”
Cztery filary smętnie podpierające świat, płaski jak naleśnik: Władza, Miłość, Seks i Mamona, noszą ślady ciągłych restrukturyzacji, modernizacji i politycznych akrobacji - Elity wciąż narzekają na nudę i marazm, ktoś szarpie sumienie społeczne domagając się chleba.
"Świat oszalał, popatrz palą czerwone książki do historii..." - uwikłany partyjnie, wczorajszy idealista lakonicznie skwitował pożegnanie z towarzyszami - "Nowa Prawda podobno ma większą zawartość Prawdy Właściwej; w rządowych teatrzykach wystawiają wciąż "Good bye Lenin"; nawet meteorolodzy stają na głowie bo przecież wiatr ze wschodu uznano by za niepoprawny politycznie" - równie lakonicznie zdał sprawozdanie z rozmaitości i nowinek.
III.
„Niedziela na jarmarku”
I tylko targowe przekupy łykały jego słowa łapczywie, krztusząc się co raz, głodne Nieśmiertelnej Plotki. Parę straganów dalej, zwabiona zapachem świeżej krwi, gromadzi się gawiedź, wlepiając rozdziawione gęby w postać rzeźnika - prestidigitatora.
Sztukmistrz w apoteozie tworzenia ze sztuką dzieli tusze na sztuki. Oh! Jakże wprawne to dłonie: śliskim cięciem oddziela szynkę od zada, ślina się toczy, oczy goreją - a z kosza przenikliwie łypią małe świńskie oczka podżegacza w uciętej głowie.
Jarmarczny kalejdoskop smaków, tu bezzębna babka wyplata kosze z wikliny, tu tęga gospodyni handluje płodnie jajami; dalej palta, kaszkiety, ruskie zegarki i gdzieś w kącie: kram-osobliwości, dla pasjonata i serie znaczków i serie niewypałów z moździerza ("Podobno prosto z Vietnamskiej wioski, gdzie kobiety zgięte w polu zbierają je jak nasze baby ziemniaki w czasie wykopek" - snuje smęci lisi kupczyk prosto w czerstwe chłopskie ucho.
IV.
„Aborcja nieudanego płodu kapitalistycznej ladacznicy”
Dalej - prowizoryczny blaszany płot - granica z najeżonym szpikulcami niebosiężnych namiastek Wieży Babel, Centrum - inną odmianą targowiska, gdzie handluje się towarami pozbawionymi materii - z wyjątkiem pieniędzy i dup kurewek gdzieś na blatach peryferii Tygla Biznesu.
Tu grzmot potężnych słów, pomruki samochodów, skowyt maszyn i nieokreślone szepty nigdy nie ustają.
Biurowce jak wrzące ule buzują od napięć i magnetycznej mocy, która napędza machinę, nadaje trybom pęd.
Ewolucja ludzkości zależna od kursu twardej waluty, nuklearnych dzieci Postępu i wielkoformatowych igrzysk, zawiedzionych ambicji i apoteozy Sukcesu...
Nierealnie piękne kobiety i nieprzyzwoicie atrakcyjni mężczyźni - Nadludzie Nietzsche'go,
i to nie ma nic wspólnego z nazizmem.
I rozpoczyna się znów codzienny Modernistyczny happening: korowód otwierają dandysi w fatałaszkach od Prady zalotnie mrugając lazurowymi oczyma laptopów, tuż po nich Żelazne Damy ekstatycznie tańczące kankana wyrzucają swe nogi wciąż wyżej i wyżej - do gwiazd, do otwartych przestrzeni powietrznych, dokądkolwiek...
Mija mnie orkiestra dęta biurokratów; policzki pęcznieją dmąc w puzony odlane z rudy formalności; upaja miarowość kroków, wymierzonych co do milimetra odległości od kolejnych par stóp i lokacji guzików na mundurach po samą brodę...
Po sztywnych kręgosłupach, nagła odmiana - zwiewne, melodyjne, pysznie pierzaste rajskie ptaki szefowych woltyżerek: tajemniczym tańcem brzucha uwodzą faksując swe wdzięki oniemiałej publice, a na małych, zgrabnych główkach bujają się gondole filiżanek.
Ach co za przepych!!
I tak potokami płyną a to Big Band kasjerów, ludzie-gumy od reklamy, mistrzowie kamuflażu - mediatorzy w kieszeniach Władzy...
i inni...
wielobarwni inicjatorzy tego happeningu...
V.
„Stalowe pięści dzieci gorszego Boga”
Zmęczył mnie gwar, podążam byle dalej od kotłujących się barw i dźwięków...
budynki maleją, tynk coraz częściej obnaża historie ukryte w kamieniach i zaczynam narzekać na służby czystości...
W podłych domach czają się wymięte twarze, poorane pługiem trudnych pieniędzy...
Na rogach bezwstydnych ulic jawnogrzesznice kupczą intymnością krocza, ulicznicy o bliznowatych, groźnych twarzach negocjują fuzje ostrzem noża i zasiadają w swych dyrektorskich fotelach z litego drewna.
Podziemna stolica Gorszego Sukcesu: młodzi mężczyźni bystrymi oczami patrolują rewir podstawówki, wpychając jednocześnie jakiemuś smarkaczowi magiczne fasolki w ubrudzoną, filigranową dłoń - "To lepsze od balonówy, mały.." – sączy się jad wprost w małe ucho.
VI.
„Moja Odyseja…”
I słychać wyraźnie już Tętent galopującej Jaźni - prędzej, prędzej - ku szczytom Katmandu, żyznym namułom dolin Nilu, spękanej powierzchni ziemi niewolników, ku szczerzących się kłami zarazy wodom Gangesu, prędzej, prędzej...
na koniec świata...
Zostawiam wszystko co dane mi było poznać,
A jedyne czego pragnę i co zachowam,
to dwa, całkiem małe opale,
które mi dałeś...
od niechcenia,
może ciążyły Ci w kieszeni akurat...
Opale w moim pokoju
mienią się
fantasmagorycznie ferią barw...
głodną źrenicą
chwytam kropelki - teraz mogę zamalować
niedoskonałości
pustych ścian
farbą wyobraźni.
Anna Gajda – Lilith
2006r., Sosnowiec