Przyszła w luźnej, rozpiętej koszuli... w jej oczach iskrzyło
Nerwowym ruchem strzepnęła popiół z papierosa
Nachyliła się i musnęła obrus delikatnie dłonią
Podniosła głowę płomienne włosy rozświetliły pokój
Poczułem oddech na szyi i ciepłe ukłucie rozkoszy
Popłynęła na krzesło otarła wargi z krwi białą koszulą
Dokończyła papierosa
To nie było takie straszne mecenasie - oczy były już zielone
Kropla po kropli - krew kapała na kartkę notatnika z jej dziwnym nazwiskiem pod dziwną datą
Ściany gabinetu wirowały i niebezpiecznie zbliżały się do siebie, noc wdarła się oknem
Krzyżujące się spojrzenia napinały gęstniejące powietrze
Czy już mnie słyszysz mecenasie
Słowa dudniły wbijały się w jaźń i ciało
Pójdziesz do nich wszystkich i powiesz im żeby mnie nie zabili
Pójdziesz - prawda?
Wyszła skromnie smutnym świtem
Słońce przywróciło mi życie
Ta wiedźma czyta w myślach - krzyczała parskając pani dyrektor typowej szkoły, związana pasami bezpieczeństwa w pobliskiej klinice po dużej dawce środka uspakajającego
Pan rozumie, było kilka wypadków, że niby telekineza, że niby potrafi przemieszczać przedmioty, pan rozumie, a jakby broń... - uskarżał się policjant
Ja parafian nie powstrzymam - ksiądz proboszcz nerwowo potrząsał różańcem - to opętanie!
Trzeba odbyć egzorcyzmy, czekamy na odpowiedź z kurii
Omotała wszystkich chłopców, wybiera i przebiera, dwóch się zabiło, a reszta chodzi jak we śnie, nikogo poza nią nie widzą, to chore...
Znów paliła nerwowo papierosa
Czekałem chwili gdy poczuję jej zapach
I tę jedność sączącą się stróżkę krwi
Zabij mnie mecenasie! - głos świdrował mózg
Wolę byś zrobił to ty
Czułem ją obok, pędząc autostradą do ogromnego świecącego księżyca
Spokojną