żona moja kochana, zamówiła książkę,
książkę, co miała dużo dobrego w opiniach napisane
dla naszego synka Franka głównie - 5 lat już posiada,
tego samego dnia, wieczorem, kiedy kurier ją dał nam,
matka łagodnie mówi "chodźcie, poczytam nową książkę!",
( aha, jego braciszek Józio, ma dwa mniej więc chodźcie)
niechętnie przyszli posłuchać, ale jednak w końcu ok,
są i na kanapie siedzą z podekscytowaną mamusią obok,
miny mają "za karę" i "no dobra, czytaj",
zachwala więc piękną okładkę i tenisówki widoczne i auto,
ścisza głos, lekko kark ugina, łagodnieje...
i widzi wyraźnie i po polsku tytuł rozdziału pierwszego,
zacina się lekko, ale brnie dalej z nadzieją w głosie,
po pierwszej stronie, jąkanie jakieś słyszę i chrząkanie dziwne,
Fran pobudzony z oczami błyszczącymi, coraz większymi takimi,
Józek nie pojmuje i lekceważy sytuację...,
przy trzeciej kartce przybiegam z sąsiedniego pokoju bo cisza nagle
i plecy matki przegrane i "to nie dla Was jeszcze",
Franio zaczyna płakać ze złości, pięści zaciśnięte i krzyczy wściekły
"czytaj mi tą książkę o tych gołych babach, ja chcę!!!"
"wiersz"..?
...............................to nawet nie leżało koło poezji
Ludzie mieli ubaw, bo akustyka w neogotyckim dobra jest... :)