Literatura

EL PRESIDENTE - CZ. 1 (opowiadanie)

Captain Lucifuge

   Gdzieś w pałacu watykańskim

 

   – A co na to papież? – spytał pierwszy głos. Drżał.

   – Papa? – odparł drugi i zaraz się roześmiał. – To tylko pionek. Czego żeś się spodziewał?

   Pusta, niemal całkowicie ciemna komnata zwielokrotniała każde słowo dziesiątkami gasnących szeptów. Rozświetlał ją jedynie nikły blask lejący się ze świec umieszczonych na mosiężnych kandelabrach; czerń zdawała się potęgować na samym środku, dokładnie tam, gdzie siedział arcybiskup a’Daggio i jego tajemniczy rozmówca. O istnieniu tego pomieszczenia wiedziały tylko trzy osoby i żadna z nich nie była głową kościoła.

   – Pionek? Ależ to niemożliwe…

   – Ćśśś! – syk zabrzmiał jak ostrze przecinające powietrze. – Ile razy mam powtarzać, że to, co jest możliwe lub nie, jest tylko naszym własnym wyobrażeniem? Przesuń swoje wyobrażenie ojcze, a zaczniesz rozumieć, że możliwe jest wszystko.

   Ciężka cisza zawisła nad stołem lub czymś, co do złudzenia go przypominało – było zbyt ciemno, by to ocenić. Ojciec a’Daggio nie mógł przebić cienistej kurtyny i ujrzeć twarzy rozmówcy, który w niemal każdym zdaniu bluźnił przeciw podstawowym wierzeniom Katolików. Wszystko jest możliwe? Przecież to Bóg Ojciec wyznacza nasze ścieżki!

   – Protestuję. Pismo święte mówi, że…

   – A komiks o Spider-manie mówi, że istnieje gość, który potrafi biegać po ścianach i strzelać pajęczyną. W to też wierzysz?

   A’Daggio zawrzał.

   – I myślisz, że komiks zawiera tyle samo prawd, ile Pismo? Kim jesteś i jak śmiesz bluźnić na świętej ziemi? Jutro całe kolegium biskupów dowie się o tej rozmowie i bluźnierstwie!

   Biskup poderwał się z miejsca.

   – Wychodzę. Myślałeś, że ciemność mnie złamie? Doskonale wiem, skąd przyszedłem.

   – Z Bogiem więc – odparł nieznajomy mężczyzna i zaśmiał się.

   A’Daggio szedł szybkim krokiem w stronę drzwi przez które dostał się do tego miejsca. Ciemność otaczała go, wpełzała mu przez nozdrza do płuc i z krwią rozchodziła się po całym ciele. Czuł się zdruzgotany i oszukany. Płonął świętym gniewem.

   Dopadł do ściany naprzeciw której chwilę wcześniej siedział i po omacku próbował wyszukać klamkę, która zapadła gdy przekraczał próg tego plugawego miejsca. Sam Diabeł nie wie, co się w nim jeszcze kryje, chyba, że to właśnie z Diabłem dane mu było rozmawiać.

   Z każdą chwilą strach zaciskał się wokół gardła a’Daggia niczym drut kolczasty. Biegnąc, wodził dłonią po ścianie w nadziei, że dotknie w końcu załamania mogącego wskazywać skrzydło drzwi.

   Niestety, ściana była lita.

   Zmieszany i przerażony zaczął biec wzdłuż kolejnej ściany z takim samym rezultatem. Podczas gdy obiegał całe pomieszczenie, tajemniczy rozmówca uśmiechał się. Był to lodowaty uśmiech, zapowiedź klęski wrogów lub uciecha z czyjegoś cierpienia. W końcu nieznajomy przemówił:

   – Biegasz jak szczur w labiryncie, a’Daggio. Chodź tu i wysłuchaj mnie.

   – Milcz! – wysapał głos z głębi komnaty. – Gdzie są drzwi? Gdzie my jesteśmy?

   – Przesuwam swoje wyobrażenia – odparł nieznajomy. Ton głosu zniżył się, był teraz chłodny jak lico nieboszczyka. Nie wyrażał żadnych emocji. – Zaczynam się nudzić. Wracaj tu. Czytałeś list, skoro tu jesteś. A jeśliś go przeczytał, to oznacza, że po pierwsze – pogodziłeś się z przestrogami w nim zawartymi, a po drugie – twoja wiara warta jest tyle samo, ile wiara motłochu gromadzącego się na placu świętego Piotra!

   A’Daggio zesztywniał. Od czubka głowy do pięt przebiegł go dreszcz tak silny, że nieomal zwalił go z nóg. Przypomniał sobie, w jaki sposób się tu znalazł i sparaliżowany strachem, klęską i wstydem powrócił do stołu. Siedzący naprzeciw mężczyzna wyjął z kieszeni pudełko zapałek i bez słowa zapalił jedną z nich. W krótkim, pomarańczowym blasku a’Daggio ujrzał twarz rozmówcy. Sekundę później osunął się na ziemię, nieprzytomny.

 

   Poranki w Stolicy Apostolskiej bywają złudne – krwawe słońce wznoszące się majestatycznie nad najsłynniejszym placem świata przypomina o krwi półboga, w którego imieniu potężna machina wciąż zgrzyta trybami władzy, niezmiennie od ponad dwóch tysięcy lat. W takim miejscu trudno o tym zapomnieć.

   A jednak jest ktoś, kto nie tyle zapomniał, co przewrócił do góry nogami cały świat katolickich wierzeń, z Baranka robiąc Kozła a z krucyfiksu jego obróconą o sto osiemdziesiąt stopni karykaturę.

 

   A’Daggio siedział na łóżku i przecierał oczy. Jasnopomarańczowe strugi światła oblewały go jak lukier. Zanim wzuł kapcie, wziął do ręki Pismo i zaczął wertować psalmy. Instynktownie zatrzymał się na dwudziestym trzecim. Zaczął czytać.

   Mniej więcej w połowie trzeciego czytania wzrok biskupa zbłądził i powiódł jego uwagę na blat nocnego stolika. Leżał tam różaniec zwieńczony nieproporcjonalnie dużym krzyżem i kilka papierów, spod których wystawał róg koperty. Nie było to nic nadzwyczajnego – codzienna poczta, zapisywane w biegu złote myśli będące kamieniem węgielnym popołudniowych kazań, listy przyjaciół i strzępów rodziny rozwianej po świecie... Zdawkowe pytania, przewidywalne odpowiedzi. Ktoś zwątpił, a ktoś się nawrócił. Jakiś wierny z drugiego krańca świata twierdzący, iż oto przemawia z samego Tronu Bożego. Pieczątka z nazwą szpitala dla obłąkanych. I ten ciężki różaniec. A’Daggio zmusił się by spojrzeć na miejsce w którym przerwał lekturę. Spomiędzy wersów zaczęła sączyć się migrena.

   Po zamknięciu Pisma odłożył je niedbale na stos dokumentów znajdujący się na biurku, ubrał się, przemył twarz zimną wodą i wyszedł. Czasem zastanawiał się, czy brałby co rano prysznic, gdyby umawiał się z kobietą, ale szybko zdusił tę myśl jak papierosa. Postanowił, że opowie o niej spowiednikowi.

   Przemierzał z wolna bazylikę świętego Piotra. Raz czy dwa razy na dzień wymieniał uprzejmości z bliskimi współpracownikami papieża, przypominając sobie prześladujący go sen i głos nieznajomego, który mówił, że „Papa to tylko pionek”, a później słyszał mrożący krew w żyłach śmiech.

 

   „Biegasz jak szczur w labiryncie, a’Daggio.”

   „Milcz Szatanie! Sam pij swoją truciznę! Vade retro satana… Sunt mala quae libas, ipse venena bibas!

   „Przesuwam swoje wyobrażenia.”

 

   – Witaj, ojcze.

   A’Daggio odskoczył. Zobaczył przed sobą otyłego mnicha.

   – Wi… Witaj, ojcze Leo.

   Mnich uśmiechnął się i spojrzał badawczo na biskupa.

   – Wyglądasz, jakbyś zobaczył samego Diabła.

   – Spieszę się, przepraszam. Z Bogiem.

   – Z Bogiem, ojcze. Z Bogiem.

   A’Daggio przyspieszył kroku.

   „Biegasz jak szczur w labiryncie.”

   Słowa te ponownie rozbrzmiały w głowie nakrytej purpurową piuską. Chyba najgorsze było to, że naprawdę czuł się jak szczur przemierzający kanały twierdzy Katolików. Spieszył się na poranne kazanie, przez co myślał o ambonie jak o wielkim kawałku sera przyciągającym gryzonie. Momentami było to nawet zabawne – szczur w liturgicznych szatach, gryzący olbrzymi kawał sera w kształcie…

   „Stop. Ucisz myśli, kapłanie, bo oto wstępujesz do świątyni.”

   A’Daggio pragnął tym zdaniem uspokoić rozgorączkowany umysł. Sztuczka udała się tylko na chwilę.

 

   Gdy schodził z ambony godzinę później, towarzyszył mu niepokój. Nie był szczególnie silny, lecz bardziej subtelny, ukryty. Jakiś niejasny lęk podkradał się do niego niczym tygrys i powoli szykował się do skoku.

   Od popołudniowej mszy dzieliły go trzy godziny. A’Daggio próbował ten czas spędzać kreatywnie – tworzył szkielet kazania, modlił się, rozważał ewangelie, odpisywał na listy i spotykał się z wiernymi potrzebującymi prywatnego kontaktu z przedstawicielem kościoła. Inni biskupi zdawali się o tym nie pamiętać; wsiadali do samochodów, rzucali szoferowi polecenia a ten wypełniał je co do ostatniej litery. A gdzie czas dla…

   Przed oczyma wyrosły mu drzwi prowadzące do jego apartamentu. Biskupowi zdawało się, że dopiero wyszedł z kaplicy, ale najwidoczniej rozważania pochłonęły go na tyle, by skrócić przechadzkę do mgnienia oka czy błysku słońca, teraz wznoszącego się wysoko w swej złotej chwale. Włożył klucz, przekręcił go i na minutę znikł w sypialni, by wyłonić się z niej z plikiem papierów w ręku i jednym listem.

   – Tylko jeden – rzekł do siebie a’Daggio. – Świat się kończy.

   Usiadł za dużym, ciemnym biurkiem i zatopił się w przyjemnie chłodnej skórze fotela. Przekładał zadrukowane kartki z jednej kupki na drugą, aż po jednej stronie została samotna koperta. Nie była w żaden sposób zatytułowana, nie posiadała podpisu. A’Daggio nie pamiętał nawet, skąd ją ma.

   – Pewnie ze skrzynki na listy jak wszystko inne – odpowiedział sam sobie i powoli otworzył list. W środku znajdowała się niewielka, nieco pożółkła kartka, jakby wydarta z jakiejś starej księgi. Jedna strona była zapisana odręcznie, a druga zadrukowana. Ojciec a’Daggio widział już tego typu listy – wierni mieli niezrozumiały zwyczaj wysyłać mu osobiste pisma nagryzmolone z drugiej strony wydrukowanego psalmu.

   Ale to nie było to.

   Był to artykuł z gazety sprzed niemal 30 lat, mówiący o egzorcyzmach niejakiej Melani K. mieszkającej w Anglii. Z pobieżnej lektury wynikało, że egzorcyzmy skończyły się śmiercią kobiety, a ksiądz został przeniesiony do innej, zapewne uboższej parafii. A’Daggio już słyszał o tym przypadku, ale to było dawno temu. Doszedł do wniosku, że jest to jeden z tych listów, które powinny nosić pieczątkę zakładu dla chorych umysłowo. Przewrócił artykuł na druga stronę. Widniało tam bardzo staranne, odręczne pismo. Biskup usłyszał swój głos i dopiero wtedy zorientował się, że czyta wiadomość na głos.

 

   „Drogi Arcybiskupie a’Daggio!

   Potraktuj mnie jak przyjaciela. Chcę nim dla Ciebie być. Tyle na początek musi wystarczyć.

   Jestem przekonany, że dostajesz wiele tego typu listów. Niektóre pewnie nie nadają się do cytowania i pisane są przez fanatyków lub tych podających się za antychrystów. Wiem też, że Twoim przykrym obowiązkiem jest raz w tygodniu zajmowanie się listami do samego papieża. To dopiero musi być zabawa! Ale do rzeczy.

   Wiem o Tobie więcej, niżbyś chciał. Zajmowałeś się w przeszłości wieloma niezbyt katolickimi sprawami. Co gorsza, jedna z nich leży wciąż w Twojej szufladzie. Rozsuń ją i upewnij się, że wciąż tam jest.”

 

   Biskup zadrżał i rozejrzał się niepewnie. Piorunujący chłód w okolicy karku zaczął szybko rozchodzić się po kręgosłupie. Dzień zapowiadał się na słoneczny, piękny i… Bezpieczny. Odsunął szufladę znajdującą się tuż nad kolanami. Było tam bardzo wiele listów i coś kanciastego, zawiniętego w purpurowy materiał – pozostałość po szyciu szat liturgicznych. A’Daggio ostrożnie wyjął zawiniątko, ale ręka zadrżała i pakunek spadł na podłogę. Purpura częściowo odwinęła się. Ziała pod nią czarna okładka, a na niej tytuł wytłoczony i posrebrzony:

 

   GOECJA LEMEGETON, CZYLI MNIEJSZY KLUCZ KRÓLA SALOMONA.

 

   Starożytny grimuar podający instrukcje wzywania piekielnych książąt. Biskup otarł dłonią czoło. Mocno się spocił. Nie podniósł Lemegetonu, czytał dalej:

 

   „Ach, więc jest? Zupełnie jak za dawnych czasów, co? Mam nadzieję, że zdołałem Cię przekonać, że wiem o Tobie więcej, niżbyś chciał. To nie wszystko, ale dość już tej zabawy. Jestem bardzo blisko Papy, więc lepiej zrób co Ci powiem. Dziś po południu stawisz się w północnym skrzydle bazyliki świętego Piotra. Za mniejszym ołtarzem znajduje się zejście do katakumb. Spotkamy się tam, albo Papa dowie się, jakież to święte książki trzymasz w swoich zbiorach… W zbiorach i w sercu, mam rację?

   Także pamiętaj. Możesz nawet teraz spalić tę księgę, ale mam dowody na to, że była w Twoim posiadaniu, więc nie kombinuj.

 

   Z Bogiem, synem, duchem i tak dalej.

   L. B.”

 

   A’Daggio siedział sparaliżowany. Słyszał w głowie hałas, niby huk gromu rozrywającego starodawne drzewo. Przypomniał sobie swoje młode lata, przypomniał sobie powód wstąpienia do seminarium, ale najgorsze…

 

   Najgorsze było to, że przypomniał sobie również sen, sen nawiedzający go od dłuższego czasu. I czarne, słabo oświetlone pomieszczenie.

 

   Pomieszczenie, do którego we śnie wchodził przez katakumby.


dobry 2 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Mithril
Mithril 5 stycznia 2014, 07:15
"adagio" - wolne tempo.......................noooo podlir do spowolnionych nie należy
histerycznie wręcz dokonuje dni/dnia obowiązków i nakazów (chyba nawet przekornie)

dobrze się czytało (lektura zahacza ciekawość) i pomimo 3-4 zgrzytów jestem kontent

www.youtube.com/watch?v=QJhVM930YXY
Captain Lucifuge 6 stycznia 2014, 17:00
Zapraszam na drugą część :) czuję, że tam zgrzytów będzie więcej, ale chyba nie aż tak dużo, żeby mnie zrugać. PS - filmik bardzo dobry i w klimacie
Usunięto 1 komentarz
przysłano: 4 stycznia 2014 (historia)

Inne teksty autora

ALAN REDWOOD - CZ. 1
Captain Lucifuge
EL PRESIDENTE - CZ. 3
Captain Lucifuge
EL PRESIDENTE - CZ. 2
Captain Lucifuge
LICZBA 9
Captain Lucifuge
MISTRZ I SOKÓŁ
Captain Lucifuge
LIST POŻEGNALNY
Captain Lucifuge
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca