część 1
Dzień nie mógł zacząć się gorzej. Mery, sunia mojego syna dostała sraczki i cały korytarz był ...W całym domu śmierdziało niemiłosiernie. Na dodatek nie było prądu i tradycyjnie zaspałam. Biegiem zawiozłam Franka do przedszkola i jak podjechałam pod biuro, Żuławski już czekał na parkingu.
- Ty wiesz, która jest godzina? Czy tobie rozum odjęło kobieto?
- Tak wiem, wiem ale miałam awarię.
- Ty masz średnio co drugi dzień awarię. To jest ostatni raz, słyszysz?! ostatni! Masz szczęście , że Romek też się spóźnił bo wywalił bym cię na zbity pysk.
Weszliśmy do pokoju narad, siedziała tam ta pindzia spod trójki, Romek, Natalia i jakiś rudy.
Żuławski wręczył nam rozkład tygodnia i zaczął ode mnie.
- Ponieważ, to ostatni tydzień przed świętami,macie zakończyć wszystkie bieżące sprawy z raportem w piątek na moim biurku. A ty, "śpiąca królewno" zajmiesz się jeszcze sprawą Pani Zielińskiej, Ireny Zielińskiej. Akta sprawy masz, resztę dokumentacji przekaże ci Mieciu. Pytania? Nie, to dziękuję państwu i do roboty.
W drzwiach Romek życzył mi powodzenia z szyderczym uśmieszkiem na facjacie. Zlałam go i poszłam po kawę. Mała czarna z ekspresu, tylko to mogło mi pomóc.
Z kubkiem kawy już do połowy wypitym i aktami pod pachą spieszyłam na swój Socjalny posterunek. Pod pokojem zatrzymała mnie kobieta. Wyglądała trochę jak Marilyn Menson i Jenis Joplin w jednej skórze, złapała mnie pod ramie i powiedziała:
- Muszą Pani to powiedzieć, jest Pani jedynym wyjściem.
No cóż, pomyślałam porannych przygód ciąg dalszy i zaprosiłam panią do pokoju. Jeszcze dobrze nie usiadła na krześle, które jej podsunęłam, już zaczęła:
- Był 1984 rok, gorące letnie popołudnie jak zwykle bawiłam się jakąś pierdółką i nie mogłam się doczekać kiedy mama wróci z pracy. Tak się nie mogłam doczekać, że aż posiusiałam się w majtki. No, ale miałam dwa latka, chyba jeszcze mogłam? Dzieciom w tym wieku zdarza się jeszcze, więc mnie się zdarzyło. Potem to już pamiętam tylko krzyk mamy. Wróciła!?podbiegła do nas i krzyczała:
- Zostaw ją ty bydlaku! Trzymaj się z daleka.
I płakała, tak strasznie płakała. A potem przytulała mnie i mówiła:
- Kochanie nie bój się. Nie płacz, już dobrze, nic się nie stało.
Nie wiem, czemu pamiętam też mleko. Właściwie brzdęk szkła i plamę rozlanego mleka...
Jak po latach w wywiadzie u terapeutki dowiedziałam się, że to nie był koszmar tylko, że prawda, to wiele wyjaśniało.
Opowiadała to tak jak by, to był jakiś odcinek telenoweli. Patrzyła w dół, wiercąc dziurę palcem w swetrze.
Przerwał nam Mietek. Wszedł do pokoju ze stertą akt osobowych i położył mi na biurku.
- To trzeba przerobić do końca roku, polecenie Marcina.
- Od kiedy, to jesteście na ty?rzuciłam szyderczo.
Wyszedł, a ona ciągnęła dalej:
- Na jednej z sesji u terapeutki, miałam napisać swoje marzenia na najbliższą przyszłość.
Marzenia... dobre sobie. Pamiętam co wtedy pomyślałam: Ja nie wiem jak się nazywam, a ona mi tu o marzeniach. Głupia krowa!Patrzyła na mnie spod tych prehistorycznych okularów, jak bym była jej wyrzutem sumienia.
Ostatnie, co pamiętam przed wejściem do jej pokoju, to jak Gośka przyszła do mnie z przerażeniem na twarzy i zaczęła wyrzucać z siebie:
- Pamiętam, długo na to czekałam... Pamiętam może rok miałam...no... balonik koloru pomarańczowego poleciał w niebo i zawirował ze wszystkimi stworzonkami, które wirują w powietrzu...
I z płaczem małego dziecka wybiegła na korytarz. Nie wiedziałam w ogóle o co chodzi, co miała bym z nią zrobić? Widziałam ją wtedy drugi raz w życiu.
Pierwszy raz też był co najmniej dziwny... ze dwa dni wcześniej, podbiegła do mnie po śniadaniu i dała mi kuleczkę. Świecącą, małą kuleczkę, a wieczorem znalazłam pod drzwiami pokoju karteczkę. Domyśliłam się, że to od niej. Na kartce drobnym maczkiem napisane było:
- Hej, jestem Gośka. Mamy coś wspólnego, a kuleczka jest dla ciebie. Na farta i na dobry początek.
Wieczorem leżała mi na kolanach i płakała. Po czym wybiegła z pokoju i po chwili wróciła ze skrętem. Zapytała z wyrazem szczęśliwego dziecka na buzi:
- Zapalimy?!
A mnie mowę odjęło. Skąd na pierona, ta dziewczyna się urwała?
No i zapaliłyśmy. Chociaż obydwie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że jak ktoś nas złapie, to wylądujemy w izolatkach na minimum tydzień. Po chwili było nam już wszystko jedno. Wypaliłyśmy wtedy chyba ze cztery skręty. Bawiłyśmy się nieziemsko, tańczyłyśmy przy dźwiękach Dżemu. Potem, gadałyśmy jak nakręcone o wszystkim i o niczym.
Nie wiedziałam dlaczego jej się zwierzam, ani dlaczego jej słucham. Wiedziałam tylko jedno, dobrze mi z nią było. Momentami nie ogarniałam, o czym ona do minie mówiła. Ale coś w niej było, co sprawiało, że to miejsce cuchnące moczem i stęchlizną nie było już koszmarem.
W pewnym momencie chyba się wyłączyłam, bo dotarło do mnie tylko:
- już?!To terapeutka mnie pytała, a kiedy się odwróciłam Gośki już nie było...
- Nie było, tak? A cha, ale to co zniknęła?Dobra, posłuchaj jest szesnasta, muszę jechać po syna do przedszkola. Proszę cię przyjdź jutro, poproszę koleżankę ona jest psychologiem. Pomoże ci.
-Ale ja muszę ci to dokończyć dzisiaj, bo za tydzień Święta, a wtedy ... wtedy, to już będzie nie ważne.
Miałam ochotę krzyczeć, wyjść i trzasnąć drzwiami. Ten dzień był co najmniej dziwny i ciężki, a to jeszcze nie koniec.
opowiadane raczej nie kończymy dialogiem
Zaczynasz obrazowo i działasz na zmysł węchu, niech tam, później wrócę i przeczytam.