Boznańska, znana portrecistka, miała nieudane życie osobiste. Nie mogła studiować. Postanowiła kształcić swoje umiejętności u prywatnych nauczycieli. Lubowała się w szarościach, brązach. Na jej portretach dominowały ''trupie'' kolory, z premedytacją nie używała werniksu. Na początku lekka tęsknota za impresjonizmem, przemieniła się szybko w realizm postaci; kobieta, która samotnie zwiedzała wystawę mistrzów polskiego malarstwa, mimo woli przypomniała sobie fragmenty życiorysu malarki.
Anna zatrzymała się przed obrazem "Kwiaciarki'': trzy kobiety zajęte pracą, stół nakryty kwiatami, jasne światło rozprasza brunatne cienie skromnego pokoju, widok z okna na zabudowania - być może fabryki, na białych fartuchach naręcza barwnych wianków. Czas się zatrzymał, nic nie mąciło nastroju ciszy, monotonia tych samych czynności, wszystko utonęło w bezruchu...
Ocknęła się, popatrzyła na swoje ręce, zniszczone od pracy. Palce owijała wielokrotnie plastrem, chroniąc je przed żywicą oraz pyłem metalu, które nieznośnie drażniły suchą skórę. Na odsłoniętej części były widoczne liczne nacięcia, ślady ukłucia, ciemne i szerokie bruzdy. Wstydziła się swoich dłoni. Co dzień owijała łodygi kwiatów drutami o różnej grubości; kolory końcówek określały ich średnicę: niebieskie stosowała do storczyków, czerwone do róż. Zawsze musiała uważać, by nie skaleczyć delikatnej główki kwiatu. Najwięcej trudności sprawiało usztywnianie grubych łodyg zakończonych majestatyczną lampą z żółtym knotem. Kalie - kwiatostany do złudzenia przypominały jej białe pochwy. Patrzyła z lekką ironią na klientki, które wybierały kalie do wiązanek ślubnych, dla niej były kwiatami pogrzebowymi.
''To jak zjeść rosół z ziemniakami''- pomyślała.
Długo stała przed obrazem, tylko kwiaciarka zrozumie kwiaciarkę, zaduma zaznaczyła na czole dwie bruzdy. Wspominała: trud pracy, ból zmęczonych dłoni, ciężkie bukiety misternie upinane zwinnym ruchem jednej ręki; każda łodyga osobno między przegrodami palców, i nerwowe oczekiwanie na efekt końcowy, jak u fryzjera.
Lubiła plumosus, który na kształt zielonej pajęczyny finezyjnie zdobił przestrzeń bukietu. Nabłyszczała liście, aby oszukać oko próżnej klientki, na koniec wpinała wstążkę w tonacji koloru płatków - wyrazisty akcent wieńczył dzieło.
Opuściła wystawę, zamknęła za sobą szklane drzwi. - Czas zmienić pracę - stwierdziła po namyśle.
Chciałem czytać twoje teksty chronologicznie, aby je poznać i dostrzec przy tym pewien rozwój. Kiedy jednak zauważyłem, że kolejne są przeróbkami, to straciłem cierpliwość i przeskoczyłem do początku, według zasady, że koniec wieńczy dzieło.
I znowu trafiłem na "stare" teksty. Mam wrażenie, że kręcisz się w kółko, że jesteś niewolniczką pewnej historii, którą zaczynasz się dusić.
Za mało cię znam, by osądzać całość. Jednak wydaje mi się, że musisz zacząć coś nowego, bo zapętliłaś się. Czasem trzeba coś porzucić, aby odkryć nowe, a nawet zniszczyć.
:)
jest spoko... żadnych wielkich słów, detale sprawnie nanizane (tam na początku - może warto wyrzucić - w owym czasie kobieta, więc i swoje -
Nie mogła studiować, kształciła umiejętności u prywatnych nauczycieli.
a poza tym - płynie... żadnych zgrzytów... ładnie, malarsko, oszczędnie...
ma pointę - a ta ma "ręce i nogi"...
ma temat - konfrontacja "świata bukietów" z "trudem powstawania"
- to rodzi napięcie zgrabnie ujęte w kostium szczegółów...
czytałem wcześniejsze teksty - ale żaden nie nawiązał nawet do tego...
więc progres?