Dziś właśnie po godzinie mijają jego osiemnaste urodziny. Spędzi je sam przy świecy i papierosach, tak, by ich wspólny ogień mógł się połączyć. Nazwał to brakiem miłości, gdyż w żaden sposób logika do syntezy doprowadzić nie mogła. Jedno z nich zatruwa drugie, tak, jak zatruto mu sny.
Wypisał sobie sam na kartce życzenia, których pragnął spełnienia. Takie jakich ona pragnęłaby mu życzyć, gdyby umiała je spełniać. Ewa zginęła spadając z drzewa. Właśnie ją wołał, by wręczyć jej bukiet świeżych konwalii. Wpadła w ramiona jedynie gałąź złamana jej dotykiem i przesiąknięta strachem.
Od śmierci ukochanej minął równy rok. Nie pamięta swej żałoby, pewnie jej nie było.... Bo jak miała wyglądać? Według ustalonych w książce o psychologii faz? Szok, płacz, załamanie i powrót do normalnego życia? Wie tylko o pustce i pogrążeniu się w naukę. A życie już nie jest „normalne”.
Właśnie zdał egzamin na studia. Wybrał ekonomię – przy liczbach nie będzie musiał myśleć...
Nie zastanawiał się nad biegiem czasu. Mijaniem wartościowych chwil przed staniem się dwudziestolatkiem, czterdziestolatkiem; przed śmiercią. Zwłaszcza jej się nie bał, tak, jak wszystko inne nie napawało go już strachem. Znieczulica.
Wkraczanie w dorosłość? – Normalna kolej rzeczy. Poddanie się systemowi?.... Nie miał siły i ochoty na jakikolwiek bunt.
Czasem w najciemniejsze noce otwierał okno i siadał w nim wchłaniając mrok. Starał się nie myśleć, lecz widok na pobliski park rozdzierany przez podmuchy wiatru, zawsze napawał go niepokojem. Brał wtedy najbliższą butelkę z barku i nie poprzestawał pić, dopóki w jego głowie nie szumiało nic, poza procentami. Szedł chwiejnym krokiem do kartki papieru i długopisu i bazgrolił wiersz, który potem i tak lądował w koszu.
Już sam nie wiedział czy lepiej myśleć trzeźwo, czy puszczać hamulce przy alkoholu i zalewać się łzami. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, jak wraz z melanżem wycieka z niego swoje własne „ja” i pielęgnowane niegdyś uczucia. Pozostawała obojętność.
Nie miał pojęcia kim jest, kim się stanie........... A o przeszłości starał się zapomnieć.
Często idąc po powyginanych płytkach chodnika – marzył. Tak, właśnie wtedy, to przychodziło niezależnie od jego woli. Te sny – marzenia były niezmiernie realne, napawały go radością pozwalającą zapomnieć o całym szambie, w którym brodzi. Błysk jednak szybko mijał, zbyt szybko. Twarz znów kaleczyła mu boląca prawda. Wracał wtedy do czterech ścian, do butelki i dymu papierosów.
Czy wiedział, że znajduje się w błędnym kole? Chyba tak, choć nie chciał się do tego przyznać. Nie chciał spojrzeć w lustro i ujrzeć obcą, zniszczoną twarz..... Zamiast młodych, pełnych życia oczu i wiecznych dołków w roześmianych policzkach....
Za każdym razem, kiedy chciał się w końcu wyrwać, kiedy trzymał już w dłoni nóż; ostateczny ruch paraliżował mu widok własnego ciała, z którego powoli, godzinami wycieka zatruta krew....... Uważał się za tchórza.
Kiedyś miał przyjaciół, swoją grupkę. Słuchali go..... Ba, uwielbiali. Po tragicznym dniu wyganiał wszystkich jak psa na mróz, aż w końcu ogołoceni z wszelkich chęci szczerej pomocy, przestali przychodzić.
Pozostała mu tylko Matka Samotność, którą prawdziwie pokochał. Wszystko inne, a najbardziej drzewa – znienawidził.
A Ewa? W chwilach najgłębszej rozpaczy nienawidził i jej. Co miał teraz wielbić? Zeschnietą gałąź? Odeszła, wciąż odchodziła z tym wiecznym uśmiechem. Ah..... tak kochała konwalie... – Każde z takich wspomnień rozdzierało jego ciało spazmami bólu. Chyba nie mógł jej wybaczyć...
Podczas jednego ze spacerów, zeschnięte liście goniące wiatr zaprowadziły go do lasu. Był już tak znieczulony na wszelkie piękno natury, że prawie nie zauważył zmiany otoczenia. Po kilku krokach w cieniu konarów, zamglone oczy poraziły mu promienie świeżej polany. W jej centrum rosła młoda brzoza. Kiedyś oniemiałby na tak mirabilny widok........ teraz po prostu stał i obserwował z obojętnością. Na myśl przyszła mu pewna terapia przytulania się do brzóz, które podobno szumią słowa, ale przecież znienawidził drzewa...
Postanowił jednak odpocząć chwilę przy wątłym pniu. Chwila okazała się nieokreśloną liczbą godzin. Mężczyzna czuł się jak w letargu. Organizm wyczerpany ostatnim rokiem, osłabiony alkoholem i nikotyną, zbyt ciężko przyswajał za duże dawki tlenu.
Między szumem liści, a oślepiającym słońcem, zjawiła się ona. Dotknęła jak niegdyś czule jego twarzy i uśmiechnęła się niczym najpiękniejsza anielica. Nie była nawet zła widząc powłokę tego, co kiedyś znała, a on czuł jak powoli wypełnia go nowa siła. Cała sytuacja przywoływała mu na myśl jakiś nierealny, fantastyczny film, ale Ewa była prawdziwa, czuł jej dotyk, jej ciepło... I już, już kiedy mógł się poruszyć, złapać ją w ramiona i szepnąć, ze pójdzie razem z niż, że nic ich nie rozdzieli......... Ewa z niezmiennym uśmiechem pokiwała głową i rozpłynęła się w mgłę.
Chłopak podniósł powieki. Mięśnie przeleciał mu bolesny skurcz. Płuca napełniały się powietrzem z największym wysiłkiem. Rozejrzał się. W korze brzozy zauważył świeżą dziuplę w kształcie serca. Na piersi czuł zimno klucza. Ścieżkę przed nim porastały konwalie. Zrozumiał i powoli ruszył w głąb nowego życia....