Biżuterię trzeba nosić dyskretnie.

varzyvo

Hipokryzja była szatynką. Ten kolor najpełniej oddawał ład, jaki miała w głowie i szacunek, jaki należało jej okazywać. Nosiła się modnie i stonowanie. Nigdy nie pozwoliła sobie na zbyt krótką sukienkę czy spódnicę. No... nigdy. Lubiła te słowa: nigdy, zawsze, zasady, reguła, trzeba, nie można. Upinała włosy w kok, wpinając je zamiast szpilek. Wyglądy pięknie. Ale gdy mąż zaczynał przeżywać kryzys wieku średniego, nie zastanawiała się przed pójściem do chirurga i ujędrnieniem piersi i pupy. Wtedy też rozjaśniła włosy. Jej ubrania nadal były stonowane, jednak gdy wychodziła z domu, dbała o to, by tak nie wyglądały. Mąż nie znalazł sobie żadnej dwudziestki.

Jako mała dziewczynka bardzo nie lubiła swojego imienia. Sprawiało jej dużo kłopotu. Nie miała wielu koleżanek. Wszystkie były przed nią ostrzegane przez rodziców. Uważaj! – usłyszała kiedyś pod szkołą mamę Kasi mówiącą do swojej pociechy – ona jest fałszywa! Nie zadawaj się z takimi ludźmi! Mówi się przecież, że co rude, to wredne! – szeptali scenicznie rodzice jej koleżanek. Dorastała więc głównie wśród książek, bo Internetu wtedy nie było, a telewizja nigdy nie przedstawiała żadnej jakości. To jedyne medium, które się nie może zdewaluować. Od zawsze było masą. Nie lubiła mas. Tak, jak one jej. Szybko przestała czytać książki przygodowe i romanse. Konkretnie – po pierwszej książce z gatunku. Też mi coś – prychała w myślach – czytać o bandzie głupków lub o dwojgu głupków albo o jednym głupku, którzy poddają się swoim emocjom i ciekawości, a zamiast odrzucenia i wytykania palcami, spotyka ich przygoda, radość i przyjaźń, Hipokryzja wiedziała, że to mrzonki. Nie dalej jak tydzień temu wyszła z koleżankami z domu. Miały się bawić w chowanego. Kiedy ona liczyła do dwudziestu, Magda zamiast się schować, stanęła z boku. Gdy Hipokryzja się odwróciła, Magda od razu zaklepała. Hipokryzja zaczęła krzyczeć: „pobite gary!” Ale kiedy koleżanki wyszły z ukrycia i dowiedziały się co się stało, obraziły się na nią. Wielkie mi przygody! A zadziałała przecież impulsywnie. Nigdy nie lubiła głupot. Dużo się uczyła i obserwowała ludzi. Miała wrażenie, że jest z innego świata i nieszczególnie jej to przeszkadzało.

Gdy była nastolatką, zaczęły się miłości. Hipokryzja nigdy nie była brzydka. Można zaryzykować stwierdzenie, że była ładna. Na pewno nie urocza. Zbyt twardy miała charakter. Ale atrakcyjna – to określenie najlepiej do niej pasowało. Miała kilku chłopców. Nie ma sensu o nich myśleć – powtarzała swojej córce wydychając dym z papierosa. – Chłopcy są jak ubrania. Bardzo chcesz je mieć, a gdy już trochę ponosisz, okazuje się, że to nie to albo podpierniczy ci ulubioną bluzkę tak zwana przyjaciółka. Zanim Julka dorosła, powtarzała jej jednak, że miłość to piękna rzecz. Gdy jej nastoletnia latorośl przyprowadziła do domu pierwszą miłość składającą się kolczyków, włosów uczesanych jak dziewczyna i spodni rurek, Hipokryzja przywitała chłopca serdecznie, cierpliwie czekając. Wiedziała, że nic nie działa lepiej od cierpliwości i ciszy. One krzyczą najgłośniej. Teraz wiedziała. Kiedy sama była nastolatką krzyczała dużo. Mniej więcej tyle, ile płakała. Przeczytała w książkach i powtarzała za rodzicami (tymi samymi, którzy nadali jej imię), że nie wolno być hipokrytą. Że najwyżej ceni się ludzi szczerych. Taka też była. Mówiła, co myśli. Nie bała się konsekwencji swoich słów. Do czasu, aż ją dogoniły.

To było już bardzo dawno temu. Hipokryzja spojrzała w lustro w swojej zniszczonej łazience. Pracowała wtedy, jako urzędniczka. Miała odłożonych kilka groszy, całkiem już ugruntowany cellulit na tyłku, dużą zmarszczkę na czole, pierwsze siwe włosy i zapuszczone czynszowe mieszkanie. Jej życie nie wyglądało, jak pasmo sukcesów. Było takie... sobie. Wtedy podczas urodzin Adama, doznała olśnienia. Edyta – jej jedyna koleżanka z okresu dzieciństwa miała za sobą trudne życie. Nie takie... sobie, ale przesrane. Dwa rozwody, dwa kupione i sprzedane mieszkania, zero dzieci, zero oszczędności, zero majątku, wykształcenie średnie bez zawodu, tipsy, zainteresowania: mężczyźni, zamiłowania: piwo i papierosy, całkiem spory wór oczekiwań i emocje zamiast mózgu. Ale była jedyną koleżanką z okresu dzieciństwa. Hipokryzja nie lubiła jej, musiała jednak kochać. Edyta po raz kolejny upiła się narzekając na to, że znajomi przyszli z dziećmi, że jej nie stać na zrobienie imprezy urodzinowej, że jej mężczyzna jest sknerą, że nie dostała prezentu na urodziny, że znajomi nie są na jej zawołanie, że musi pracować, że poniedziałek, że za mało pieniędzy, że zupa jest za słona. Wszystkie te żale wykrzyczała obecnym, obarczając ich winą i wyszła trzaskając drzwiami. Hipokryzja stała jak wryta. Dochodziła do siebie po tyradzie Edyty przez kilka miesięcy. Czytała, pracowała, myślała i wywnioskowała: Oto szczerość. Wygląda, jak Edyta. Spojrzała w lustro w swojej zniszczonej łazience na swoje rude włosy z kilkoma siwymi nitkami, na niedokładny lekko już rozmyty makijaż, na źle wyregulowane brwi, zmarszczkę i policzyła oszczędności. Zapisała się na kilka kursów: przedsiębiorczości, pewności siebie, języka obcego, nawet savoir vivre'u i tańca towarzyskiego. Wyrzuciła z szafy zmechacone swetry i wytarte jeansy. Od tego zaczęła.

Po dwóch latach była w ciąży z Tomaszem, wziętym adwokatem. Nie nalegała na ślub, ale nikt tak dobrze, jak on nie wiedział, że ślub z matką jego dziecka mu się zwyczajnie opłaca. No... Nikt. Jak nigdy, zawsze, na pewno, wszystko i nic – biżuteria słowna bez której ani rusz. Hipokryzja miała już wtedy brązowe włosy i ubierała się stonowanie, ale modnie. Wiedziała, że należy się nosić tak, by było widać, że nigdy, zawsze, wszystko, nic i na pewno, ale nie należy tego – na Boga! Ha ha ha – mówić! Dbała o linię i zaraz po ciąży wyglądała, jakby nigdy w niej nie była. Nigdy nie unosiła głosu. Miała cięty, ale nie ostry dowcip. Paliła papierosy tylko dla towarzystwa lub dla scenerii. Była kobietą sukcesu. Być może kiedyś porzuconą przez niego, ale przecież mu wierną. Musiał ją pokochać. Wszyscy musieli.

 

varzyvo
varzyvo
Opowiadanie · 21 marca 2014
anonim
  • bossanova
    do gazety dla pań jak znalazł

    · Zgłoś · 10 lat
  • varzyvo
    przez pół dnia noszę się z chęcią odpowiedzi na Twój komentarz, bossanovo. Ale nie umiem oprzeć się wrażeniu, że poza prostym przekazem: "nie podoba mi się to", nic w sobie nie niesie. Nic to... dziękuję za hm... pozostawienie oznak obecności i pozdrawiam:)

    · Zgłoś · 10 lat
  • Ada Mickiewicz
    Jeśli na łamach gazet dla pań pojawiałyby się takie teksty już dawno zaniosłabym do pobliskiego kiosku formularz z wnioskiem o prenumeratę.

    · Zgłoś · 10 lat
  • varzyvo
    Cieszę się, Ado, że tekst trafił do Ciebie i dziękuję za dowiedziny i komentarz:) Za ocenę - a jakże! - też. W końcu nie mam męża adwokata;)

    · Zgłoś · 10 lat
Usunięto 2 komentarze