happy hour cz.2

Ada Mickiewicz

2.

 

Pierdolnięty przerwał swoje mętne zawieszenie, dopił równie mętny alkohol i zdecydowanym ruchem odstawił na otoczony anonimami blat opróżnioną butelkę. Wstał od stołu i podszedł do dziewczyn siedzących na scenie, wyczuwszy zapewne wcześniej kierowany w jego stronę wzrok pełen zastanowienia nad rzadko spotykaną w rozhuczanych klubach izolacją.

- Popilnujecie mi miejsca? – zapytał

Odpowiedziały życzliwie twierdząco, mając szczerze powiedziawszy obiecane mu uprzednio pilnowanie gdzieś.  Zaraz po jego odejściu zajęły się na powrót pospolitą gadaniną, bez mrugnięcia oka pozwalając dosiąść się do opuszczonego przez niego stołu innym, przez co biedny człowiek powróciwszy z doładowaniem kolejnej porcji alkoholu, nie miał gdzie z powrotem zasiąść. W związku z powyższym przycupnął z nimi, nawiązał kontakt i wdał się w rozmowę.

 

Ada, Joanna i Nina. Ada, Anna, Janina? Ada, Panna, Jagnina. Chuj z tym, i tak nie zapamięta. Ale dupy dobre. Ta z lewej to na pewno Ada. Przyjemna drobniutka blondynka o względnie apetycznych krwistoczerwonych ustach, oczach bystrych i błękitnych, piersiach zaś małych co w kontekście jej filigranowej figury świadczyło wyłącznie o  szczerości przejawianej w niestosowaniu ulepszeń plastycznych. Muślinowa pudrowa sukienka z gracją okrywała jej kruche wdzięki. Taka ładna! Patrzyła się na Pierdolniętego z nad rzęs zalotnie, w akcie łaski pomrugując co raz błękitami. Z niebagatelną gracją sączyła promocyjne piwo przez słomkę składając usteczka w ponętny dziób. Siorbała.

Posłał w jej kierunku najżyczliwszy jaki w stanie była wyła wyciosać jego mizotropantyczna dusza uśmiech starając się, by kąciku ust nie opadły mu nadmiernie w grymasie. W rewanżu otrzymał skalane czerwienią szminki wyszczerzenie.

- Ogarnij zgryz. – powiedział

- Przepraszam najmocniej. Muszę do łazienki. – wymamrotała speszona odwiewając muślinem w kierunku wzorowanego na wieko od trumny wejścia do kibla

Cóż za faux pas.

Ogarnął wzrokiem dwie pozostałe dziewczyny. Jagninę i Ninę. Ninę? Starał zbawiać damy powszechnym dialogiem skierowanym na bezosobowe tory uważając bacznie, by się w rozmowie ów nie wykoleić. Imiona tak trudno spamiętać. Zwłaszcza jeśli nie przywiązuje się do nich nad miernej uwagi.

Tak Nina. Aparycja w porównaniu z blond muślinem milsza. Zbyt przyjemna jak na pierdolca rogi czy progi. Albo ładniejsza albo bardziej wytapetowana. W barowych blaskach wszystkie ćmy mienią się ładnie, któż zgadnie. Strój za to powszedniejszy. Zwykła koszulka, skalana dżinsem i o zgrozo – spuścił wzrok w okolice zjechanego dywanu – obuta w czerwone martensy. Może to i lepsze niż czerwono szczękościsk. Jebnięta pankówa. Trudno. Może być i pankówa. W sumie następny pociąg dopiero o 23.30. 

 

c.d.n.

Ada Mickiewicz
Ada Mickiewicz
Opowiadanie · 5 kwietnia 2014
anonim