Sekspir.
Obdarzona niepomiernie skąpym ochłapem urody trzydziestoośmioletnia Julia, z impetem uderzyła o framugę drzwi prowadzących na balkon. Naciągnięta wysuszoną skórą żylasta dłoń zmieniła położenie klamki z pionu w poziom, dzięki czemu wyjście ku urokom fertycznego oddechu nocy zostało otwarte. Nęcący zapach powietrza wypchnął Julię z ciasnego dusznego pokoju, który najęła w jednej z leciwych kamienic.
Kobieta wsunęła stopy w przygotowane na podobną sposobność laczki i podeszła do balustrady odpalając po drodze spoczywającego w jej ustach szluga. Przedramiona kobiety uroczym wdziękiem opadły na secesyjną kunsztownie rzeźbioną poręcz, która mimo nierestaurowania trzymała się zupełnie nieźle. Mieszkańcy tej części miasta osnutej sznurem pobogackich kamienic oszczędzali sobie nieudogodnień związanych z remontami, które mogłyby przywrócić budynkom dawną świetność. Oszczędzali nie tylko wizyty konserwatorów sztuki, ale także dbałość o zachowanie estetycznego ładu. Sknerostwo.
Julia przybrawszy pozę lekkiego przygarbienia przyglądała się jednej z najstarszych w tym mieście ulic. Noc była jeszcze młoda, w związku z czym ulica Serca Jezusowego szumiała tendencyjnym imprezowym gwarem wzmacnianym niekiedy akordami poszczególnych kulminacji alkoholowego wzniesienia, wśród których do najczęstszych należały przekleństwa, salwy śmiechu i kłótnie.
Był maj. Jejmość ubrała się tego wieczora w oplecione ozdobnym różowym paskiem sprane dżinsy i wyświechtaną koszulkę założoną pod grubą szarą bluzę z kapturem obszytym bladawym puszkiem. Swoje proste niczym drut i rzadkie jak okazja włosy związała recepturką w chaotycznego kucykokoka, przetłuszczoną grzywkę zagarnęła zaś plastikową opaską do góry. Przyglądała się temperamentnej gromadzie młodzieńców, którzy zebrawszy się kilka metrów przed pobliskim sklepikiem „Danka” konsumowali zakupione tam obrzydliwie wodniste tanie strongi.
Ulicą zataczał się młodszy od Julii o dobrą dekadę mężczyzna. Ubrany był w ortalionowy dresowy komplet pamiętający szaleństwa minionych lat dziewięćdziesiątych. Julia skierowała ku niemu zmrużony wzrok zastanawiając się nad trafnością rozpoznania. Upewniwszy się w swoich przypuszczeniach, pozostałość po praprzodkach: ciało migdałowate odpowiedzialne za szybką reakcję w sytuacjach realnego zagrożenia, wysłało do lędźwi informację o konieczności natychmiastowego ewakuowania się z balkonu. Zachwiany osobnik wypatrzył ją jednak w tych samych decydujących sekundach.
- Julaaa! – krzyknął przez uformowaną z rąk tubę w stronę secesyjnej poręczy
- Wypierdalaj stąd Tomi. – syknęła powolnie ochrypiałym, jak na nałogową palaczkę tytoniu przystało, głosem
Tomasz nie dostosowawszy się do jej zaleceń kontynuował skierowaną w stronę balkoniku chwiejność. Kobieta wypełniła płuca potężnym zaciągnięciem papierosem. Zirytowała się. Planowała położyć się wcześniej spać i nie miała ochoty na kłótnie. Nikt zresztą o zdrowych zmysłach nie wpisuje sobie awanturnictwa w rubrykę: hobby.
- Mówię ci kurwa Tomi, nic tu po tobie. Wypierdalaj. Człowieku…
Mężczyzna przystanął. Bardzo powoli wymierzył ku ciemnemu niebu ozdobiony tombakowym sygnetem palec i kiwając nim po kilkakroć w asyście dźwięków cmokania połączonych z ruchem negacji wykonywanym przez głowę, oznajmił stanowczo:
- Ni chuja. Nie!
Zdobywszy się na trud pokonania kilku dzielących go od celu kroków, przystanął naprzeciw balkonu wdzięcznie ozdobionego figurą ukochanej.
Pod secesyjnymi splotami poręczy natomiast znajdowała się lokalna pizzeria, która oferowała wątpliwej jakości tanie placki skąpo oprószone podwiędłymi dodatkami. Dzięki cenom nęcącym wybrakowane portfele i dostępności nawet w późnych godzinach nocnych nie brakowało w niej klientów napojonych uprzednio alkoholowym apetizerem. Właścicielem „Werony”, gdyż tak nazywała się wspominana pizzeria, był gruby chciwy Cygan Ciokardes. Zamiast zamówić w biurze reklamy restauracyjny szyld zamieszczany zazwyczaj nad wejściem, niekształtnie namazał sprejem bezpośrednio na ścianie krzywe litery układające się w nazwę lokalu. Podrujnował tym samym estetykę osiedla, która sukcesywnie burzona przez większość mieszkańców nikła w brudzie, kiczu, obdrapaniach, urynie oraz zniszczeniach.
- Ja ciebie kocham Jula. – wyznał Tomasz szczerze jak pijak.
Julia omiotła go wzrokiem ciężkim od całych pokładów pogardy. Wychyliła się nad barierką balustrady w stronę zawianego Romea i rzucając w jego kierunku tlącego się peta powiedziała:
- Chuj mnie to obchodzi. – Po czym ironicznie wyszczerzyła wybrakowany uśmiech. Dwa przednie zęby istotnie wykruszyły się z jej szczęki na skutek solidnej pięści poprzedniego faceta.
- Żyć bez ciebie nie mogę. - ciągnął
- To nie żyj.
Kobieta wzruszając ramionami wykonała w tył zwrot znikając zza framugą prowadzącą do jej alkowy.
- Jula! Wracaj. Cholera no. Jula, wracaj! – krzyczał nie mogąc poradzić sobie z dotykającą go stratą.
Serce opłynęło mu nadzieją, gdy dostrzegł ukochaną wynurzającą się po chwili z cienia wyjścia.
Kobieta trzymała w żylastych dłoniach pudło po brzegi wypełnione jego osobistymi rzeczami. Sentymentalną kolekcję artefaktów z zajadłym zapałem wyrzuciła kochankowi na łyse ciemię.
Frontowe wejście „Werony” otworzyło się z hukiem ukazując pioruńsko rozeźlonego Ciokardesa. Z twarzą nabrzmiałą od rozjuszenia, wystrojony w obskurny fartuch zafajdany na przedzie niejednoznacznie wyglądającymi plamami pochodzenia pomidorowego - Ciokardes trzymający nóż, niejednego mógłby posłać ku plantacjom pieprzu. Opasły Cygan począł krewko przeklinać Tomasza twardym romskim akcentem, zataczając przy tym w powietrzu półokręgi nożem, który dzierżył w łapach obficie ociekających tłuszczem.
Julia rozbrzmiała zachrypniętym ropuchowatym śmiechem i odpalając kolejnego szluga kibicowała farsie.
- Ty kurwa cygan nie fikaj. – powiedział Tomasz porywczo bujając się na boki.
- Co kurwa nie fikaj? Klijenty mi pouciekają. Te Jula, musisz zawsze wypierdalać z tego swojego jebanego balkonu przedmioty?
- Daj spokój Ciokardes.
- Co kurwa daj spokój? Jakby był spokój to bym się nie burzył, co?
- Już będzie spokój. – zapewniła go Julia - Będziemy grzeczni.
Ciokardes z niesmakiem pokręcił głową i rzucając na odchodne:
- Przyjdę do ciebie jutro za to Julia. – wrócił do pracy.
Kobieta rzuciła na ulicę karton:
- Masz. Ja spierdalam.
I opuściła balkon. Tomasz niezdarnie pozbierał wszystkie walające się po asfalcie przedmioty i wepchnąwszy sobie pudło pod pachę niepewnym krokiem ruszył przed siebie.
Cdn.