Łażą po Galicji, między Lavandeirą a Miarallos, psy nieandaluzyjskie i nieunijne jakieś, a nawet w dupie ją mające, uczciwie brudne, stare jak dinozaury. Niskie chłopki, jakkolwiek to nie brzmi w czasach Conchity, sypią kukurydzę nieunijnym kogutom i pokazują drogę brudnym paznokciem. Uczciwie brudnym, staro europejskim. Chorizo ma smak dysonansu na początku języka i kurwy z zarzutem na jego końcu (geografowie i masoni do dziś nie ustalili gdzie się język zaczyna, a gdzie kończy). Dlaczego hiszpańskiemu chłopu wolno chodzić z brudnymi jajami, a naszemu zabraniają wędzić Conchitę?
Na podwórku przed kościołem, karłowate platany, zrośnięte gałęziami wyglądają jak tancerze Matisse’a, chociaż ci sami tancerze nie wyglądają już jak wianek platanów przed kościołem w Sarrii. Tak to już w życiu jest. Różnimy się przez podobieństwa i podobamy się sobie, bo jesteśmy różni, chyba, że akurat się nie podobamy… jak plakat wyborczy tych, co nie uznają mądrych praw różnic i podobieństw, bo spodobało się naturze, że gówno płynie zwykle głównym nurtem.
Czy właśnie dlatego nie chce mi się już zakochiwać? Bo szkoda narażać na ubrudzenie, nie tak uczciwe i zmywalne, to co przetrwać może tylko w czystej postaci? Z pewnością nie jestem aż tak święty. Po prostu się zmęczyłem.
a także za zbudowanie bogatej przestrzeni na zestawionych kontrastach, cokolwiek szokujących.
Z racjami w tekście dziś nie polemizuję, poglądy '' kąsającego dziennikarza'' - a takie skojarzenie.
stylizacja brudu, rynsztokowych określeń - w tym kontekście jakoś mnie nie razi,
narrator zmęczony i zniesmaczony dotyka '' brudnego świata'', używa współczesnych symboli, budzących awersję,tworzy wyrazisty i jaskrawy opis społecznego niezadowolenia.
Urzekła mnie rozbudowana metafora '' karłowate platany...''
w tym bogactwie można przebierać, szacunek dla talentu.