I tylko śmierć nas połączy

Daffodil

Wiedziałam, że to zrobi... wiedziałam, że długo sama tam nie wytrzyma i doczekałam się... pewnego ranka wylądowała tam gdzie każdy z nas.. by odbyć swą ostatnią podróż...

Tak naprawdę myślała, że wszystko skończone, że po tym nic już nie ma...miała trochę racji... ale rozczarował ją ten „inny świat”.. widziałam to w jej oczach... z resztą- znałam ją na wylot- w końcu była częścią mnie...

Zjawiła się pewnego ciepłego dnia na tej łące... w zasadzie od tego wszystko się zaczyna... każdy przechodzi to samo... co wcale nie jest pocieszające... A łąka? Tak.. dziwne miejsce... przynajmniej tutaj... jej też nie mogło się to pomieścić w głowie...

Stała pod ogromnym drzewem, które przypuszczalnie stało na środku tego morza kwiatów. Przypuszczalnie, bo na horyzoncie nie widać było niczego szczególnego... oprócz kwiatów. Przed sobą miała żonkile... całe pole żonkili. Po lewej stronie- idealnie wydzielona część ze stokrotkami, po prawej- z irysami, a za sobą miała konwalie. Wyglądało to bardzo nienaturalnie, nie wspominając już o dębie, który mimo ogromnych rozmiarów nie dawał cienia. Zdawało się, że było południe... skwar był niemiłosierny... któż nie pamięta tego uczucia. Tu nie było się nawet gdzie schronić.

Gdy dotarło do niej, gdzie się znajduje zauważyła wśród kwiatów dziewczęta. Było ich prawie tak dużo jak kwiatów. Klęczały przy nich mamrocząc pod nosem. Nie rozumiała co mówią, a one nie zwracały na nią uwagi. Pomyślała, że chyba nawet nie wiedzą o jej obecności. Zrobiła kilka kroków naprzód, ale wydało jej się to bezcelowe. Pole kwiatów było nieskończenie wielkie... i wszystko wokół było takie dziwne. Jednak intensywny zapach kwiatów, „brzęczenie” setek pochylonych nad nimi dziewcząt i upał zmęczyły ją tak bardzo, że nie chciała już dłużej czekać... Postanowiła iść tak daleko, jak tylko pozwolą jej na to jej nogi. Nie zauważyła nawet, że z oddali wyłoniło się coś na kształt wzgórza pokrytego trawą... Widziałam jak rozpromienia się jej twarz i muszę przyznać zasmuciło mnie to, bo ja wiedziałam, że w niczym jej to nie pomoże, a ona o tym nie wiedziała. Dotarła do wzgórza i nie zdziwiło jej, że wszystko teraz pokrywała świeża, zielona trawa, że za nią nie widać było już tej przedziwnej łąki, że zamyśliła się tak bardzo, że nie zauważyła, jak odgłos szepczących dziewczęcych ust zupełnie znikł z przesiąkniętego słodką wonią powietrza. Weszła na szczyt wzgórza i znalazła sporej wielkości głaz. Był tylko jeden, rozejrzała się wokół, żeby sprawdzić, czy nie ma obok innych kamieni. Nie było. Ułamała kawałek i wzięła do ust. Był zupełnie miękki, niezbyt smaczny, ale połknęła go. Była wyczerpana i głodna. Nie widziałam tu jeszcze nikogo, kto by tego nie spróbował. Po przejściu łąki „człowiekowi” wydaje się, że może zrobić wszystko, że już nic go nie zaskoczy... moim zdaniem łąka to zbyt trudna próba dla nowoprzybyłych, ale... nie ja ustalam tu zasady. Zasnęła, przytulona do kamienia, z którego wykrzesała iskierkę nadziei, że jednak coś się zmieni...miło było mi patrzeć jak jej oddech staje się miarowy, spokojny. Była taka bezbronna. Nie groziło jej tu nic, bo przecież nie można zrobić krzywdy komuś, kto już nie żyje. Ale mimo wszystko cierpiała, jak każdy z nas. Było mi jej żal, myślałam, że na to nie zasłużyła. Nie mogłam jednak nic zrobić, wiedziałam, że musi to przejść. Bałam się tylko, czy da radę. Czy starczy jej sił. I... choć byłyśmy takie same, choć niedługo miałyśmy się spotkać, mimo że nie miała o tym pojęcia, miałam wrażenie, że znalazła się tu zbyt wcześnie.

Obudziła się na polu. Była ciepła jesień, czas żniw. Wokół pracowali rolnicy... podeszła i zagadała, chciała się dowiedzieć co to za miejsce. Była dla nich powietrzem, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Na jej miejscu rozpłakałabym się, tylko to umiałam robić gdy coś mi nie wychodziło. A ona? Cóż mogła zrobić? Ze łzami w oczach rzuciła ze zdenerwowania w traktor dużym patykiem. Trafiła w jednego z pracujących chłopów. Nawet nie odwrócił głowy, zupełnie jakby rzuciła w kamienny posąg. Patyk przyniósł jej młody dalmatyńczyk. Uściskała go, wiedziałam, że się ucieszy. W końcu z nim spędziła całe dzieciństwo. Potem potrącił go samochód... nie chciała innego psa. Tęskniła. I ja tęskniłam, bo wszystko czułyśmy razem choć żadnej z nas nie ubywało przez to bólu. „Kochany mój piesku, więc tu na mnie czekałeś” powiedziała pieszczotliwie. Dalmatyńczyk poznał ją chyba, merdał ogonem, gdy go głaskała. Ale wkrótce zostawił patyk...i odbiegł i sama nie wiedziała, gdzie zniknął w złotym zbożu. Coś ścisnęło ją w gardle, przypomniał jej się dom, chwilę pomyślała nawet, że żałuje, że wszystko tam zostawiła, ale szybko wróciła pewność, że tak właśnie chciała zrobić, że wszystko wcześniej przemyślała. Dręczyło ją co innego... czy gdyby wiedziała co ją spotka, też chciałaby umrzeć? Wkrótce otrząsnęła się z zadumy, znalazła małą pustą stodołę i postanowiła tam przeczekać noc. Nie chciała zasypiać, choć męczyło ją to dziwne otoczenie, ale przypuszczała, że może obudzić się znów w innym miejscu i chciała zobaczyć czy tak się stanie. Nawet nie zauważyła jak sen zamknął jej powieki. Gdy otwarła oczy przekonana, że tylko na chwilę je zmrużyła, była nadal w stodole. Pole było jednak daleko, a wokół pełno było wiejskich chat. Było ciemno, nocy jeszcze nie wyparł dzień. Z chat jednak dochodziło światło świec. Podeszła do jednego z okien. W izbie, przy dużym stole, który był tam jedynym meblem, siedziały skromnie ubrane kobiety i wyciągały z białych worków i zszywały kawałki czegoś kolorowego. Stos uszytych tak pledów leżał w kącie pokoju. Od razu zrozumiała, że to płatki kwiatów z tamtej łąki. Dziewczęta widać było tam po to, by liczyć te płatki i wkładać do worków. Wspięła się i weszła przez okno do pomieszczenia. Z grzeczności powiedziała ‘dobry wieczór’ , ale tak jak przypuszczała – nikt nie odpowiedział. I dla tych kobiet była niczym więcej, jak powietrzem. Z ciekawości dotknęła uszytego już koca. Mięciutki był... prawie tak samo jak pościel, którą ciągle pamiętała. Wyszła- przez drzwi. Mogła wyjść oknem, przecież i tak nikt nie zwróciłby na to uwagi... ale przez drzwi było wygodniej.

Na podwórku było już jaśniej. Rozejrzała się w poszukiwaniu zmian... dojrzała wkrótce ścieżkę, a w oddali las. Poszła w tamtym kierunku i zauważyła łaciatego króliczka na dróżce. Pogłaskała go. Popatrzył na nią tak mądrze. Nie wiedziała, że tak patrzył na każdego nowego. Takie miał zadanie- zaprowadzić ją do lasu. A ona poszła za nim z nadzieją na znalezienie wyjścia.

To co ujrzała w lesie wywarło na niej wielkie wrażenie. Szok. Tego się po prostu nie spodziewała, choć myślała, że jest gotowa na wszystko. Las nie był głęboki, poprzez drzewa widać było inne ścieżki równoległe do tej, na której się znajdowała. Po lewej i po prawej stronie zobaczyła wiele przerażonych i zagubionych jak ona ludzi, którzy prowadzeni przez swoje zwierzaczki byli przekonani, że ich niepokoje skończą się wkrótce. Jej ukochany dalmatyńczyk też był przewodnikiem dla kogoś, kto zaufał mu z nadzieją na wybawienie. Zrozumiała, że wszystko było zaplanowane, i że każdy trafiający tu przeżywa to samo, mimo że czuje się tak wyobcowany jak wcześniej, zanim jeszcze trafił tu z własnej woli. Gdy uświadomiła sobie to masowe cierpienie, gdy z goryczą w oczach popatrzyła na niewinnego króliczka, który zamiast przyjacielem okazał się zdrajcą, gdy poczuła, że coś nad tym wszystkim panuje – poczułam się winna, teraz mnie ścisnęło za gardło, chociaż dane mi było obserwować te straszne wędrówki przez tyle lat ile żyła, gdy musiałam czekać tu na nią. Poczułam się winna, choć nie ja, jak już mówiłam, ustalam tu zasady.

Przeraziła mnie rezygnacja w jej oczach. Nie chciałam, żeby się zatrzymała. Po chwili poszła dalej... nie stanęła nawet na widok świetlistej bramy, nie oczekiwała po niej zbyt wiele i nie podzielała entuzjazmu innych straconych dusz, które rzuciły się biegiem, by ją przekroczyć. Ten dramatyczny wyścig zasmucił ją. Ale poszła dalej. Cóż miała do stracenia.

Przeszła przez bramę i poczuła, że spada. Było jej wszystko jedno gdzie spadnie, przecież drugi raz nie mogła się zabić. Chciała jednak wiedzieć co jest na dole, zwłaszcza, że spadała bardzo powoli. Powietrze gęste było od różowego dymu. Na sam jego widok do dziś robi mi się nie dobrze. Ją też zemdliło. Nie widziała przez tą różową mgłę zbyt wiele... słyszała tylko krzyki spadających, jak ona, nieszczęśników i łopot skrzydeł. Pomyślała, że teraz każdy zamienia się w anioła. Chwilę potem uderzyła o białego ptaka. Miał w dziobie worek z płatkami kwiatów. Spadając dalej pomyślała, że niedaleko musi być ta łąka... więc błędne koło się zamknie i na zawsze będzie w nim krążyć. Upadła na szachownicę, była tak samo wielka jak tamta łąka. W szachy grali młodzi chłopcy. Jedni przebrani byli za szachowe figury i pionki, inni kierowali grą. Jednak bez względu na pełnioną funkcję- kłócili się bez przerwy i hałasowali tak bardzo, że nie chciała tam spędzić ani chwili dłużej. Poszła przed siebie, chociaż nie widziała nic oprócz szachownicy, aż po sam horyzont. Ale szła dalej i dalej. Po długiej wędrówce dotarła do studni. Pochyliła się, żeby zaczerpnąć wody, choć nie była pewna, czy tego potrzebuje. Jej ciało ostatecznie pozostało tam, gdzie mieszkała. Nabrała wody w dłonie, ale woda była dziwnie ciężka. A ona nie wypuściła jej z rąk - wpadła do studni i ogarnęła ją panika. Zupełnie jakby ciągle żyła. Ucieszyłam się... wiedziałam, że niedługo już będziemy znowu razem.

Dno studni było suche. Woda znajdowała się kilka metrów nad jej głową. Pomyślała, że nie może to być bez celu, że musi teraz coś zrobić, żeby przenieść się gdzieś indziej. Przez moment zawahała się, czy warto i czy smutne postaci w lesie również w tym samym czasie wpadli do swoich studni. Bez większego wysiłku wypchnęła łokciem pierwszą cegłę, w którą uderzyła. Popatrzała przez otwór i stwierdziła, że uda jej się przez niego przejść. Prześliznęła się i stanęła na suchej trawie. Zobaczyła dwa drzewa na szczycie wzgórza. I domyśliła się, że tam właśnie powinna się udać. Stąpając miękko i delikatnie z właściwym sobie wdziękiem i z dziecinną jeszcze ciekawością i zapałem, który wrócił jej po ciężkich przejściach doszła na sam szczyt. Stanęła między dwoma wysokimi topolami, które z daleka nie wydawały się tak wielkie. Widok stamtąd był niesamowity... zobaczyła łąkę, od której wszystko się zaczęło, pole, wieś, las, bramę, różowe powietrze i białe ptaki, szachownicę i wreszcie studnię, do której wpadła, która stąd wyglądała jak komin, z którego wyszła na dnie cała i zdrowa. Odwróciła głowę i dopiero teraz zauważyła hamak z pajęczej sieci rozwieszony między topolami. Uśmiechnęła się do siebie i odetchnęła z ulgą. Jej twarz była taka spokojna, a jednocześnie zmęczona i potrzebująca odpoczynku. Na hamaku leżała koperta... otwarła ją i wyjęła karteczkę. Od razu poznała mój charakter pisma. „ Ależ to moje pismo!” wykrzyknęła. I w tym momencie połączyłyśmy się po kilkunastu latach rozłąki. Poczułyśmy się, a właściwie poczułam się ( przecież od zawsze byłyśmy jedną osobą) niezwykle szczęśliwa, po raz pierwszy w życiu. A co był w tamtym liściku? Tego nie mogę zdradzić. Każdy dowie się w swoim czasie.

Daffodil
Daffodil
Opowiadanie · 8 września 2001
anonim