Lawendowe ukojenie

Krzysztof Półtorak

Na przednówku pękła nasza kraina. Początkowo było tak, jakby nic się nie stało — wyglądałem przez okno i widziałem rowerzystów — jednośladowych gamoni w tych ich orzechowatych kaskach na głowach.

— Nikoletko, uważaj, samochód!

Normalnie, po staremu, uśmiechnięci, zadowoleni, całymi rodzinami parli w kierunku parku.

 

Powstało pęknięcie, ale nie to że wzdłuż Wisły, albo jakoś tak politycznie, według granic zaborów czy innej zasady. Nie! Pękło jak chciało, ni wzdłuż, ni w poprzek.

— Za lasami ktoś tupnął, u nas pękło.

Posypały się komentarze zaproszonych do telewizji mędrków, ruszyła machina medialna. Przeciążeniom ulegały serwery internetowe, a im poczytniejszy portal, tym trwoga większa. Bramy piekieł pono otwierają!

— Kije wsadzajo, z osmolono końcówko wyciągajo.

 

Zrazu rzecz miała formę wąskiej szparki. Długiej na setki kilometrów, to oddać trzeba, ale grubości ledwie paru milimetrów. Tyle, że wystarczył tydzień, by z tych skromnych milimetrów zrobiła się szpara szeroka, że głowę swobodnie można by wetknąć.

— Raz jeszcze panu mówię, popełniono błąd metodologiczny przy interpretacji pomiarów. I sam pan nie wierzy w te brednie o powiększającym się pęknięciu. Na pewno dostał pan esemesa od kierownictwa z instrukcją jak gadać.

 

No i stało się. Z zagrody Witczaków zginęło dziecko. Takie dwuletnie. Psy policyjne gubiły trop przy szparze, więc trudno dziwić się histerycznym nagłówkom prasowym.

IMPERIUM SZATANA ZABRAŁO JEJ DZIECKO — ANIOŁKU! MOGŁEŚ ŻYĆ — DUCH DZIECKA KAŻE MI SZYDEŁKOWAĆ — ZASZYĆ TĘ SZPARĘ! — DZIURA POŁYKA DZIECI, PREZYDENT BAWI W PARYŻU — PIERWSZA OFIARA JUŻ JEST, ZGINĄ WSZYSCY — WIOSNY W TYM ROKU NIE BĘDZIE.

 

W poważniejszych dziennikach i tygodnikach pojawiły się analizy, porównania historyczne, a nawet pytanie, czy jesteśmy gotowi zginąć w otchłani tektonicznego tworu. Niektórzy obywatele solidnie przestraszyli się. Jedni do pakowania walizek przystąpili, inni, zgodnie z tradycją, kaszę i świece nabywali. Kto mocno stąpał po ziemi, ten podróżował do najbliższego odcinka szpary, by przekonać się na własne oczy, że ona istnieje.

— Spotkanie ze szparą wywołuje szok. Pęknięcie ma szerokość około pół metra, a z trzewi ziemi docierają dźwięki, przypominające płacz dzieci — relacjonował Marek, inżynier z amerykańskiej korporacji.

 

Na politycznej scenie zawrzało. Jednym notowania pięły się górę, innym na łeb na szyję spadały.

— Pana formacja po raz kolejny kompromituje się. Co za szpara? Pęka ziemia, krwią dziadów przesiąknięta, a wy to nazywacie szparą? Jakby nie było ojczystym języku bardziej subtelnych określeń!

Niepokorni publicyści prześcigali się w wymyślaniu wariacji na temat słowa „szpara” oraz eksploatacji wszelkich spękalinowych skojarzeń. Popkultura i tabloidy równie chętnie weszły w ten interes.

NIE BĘDZIE NIEMIEC PLUŁ I ŁAPAŁ, WSZYSTKIE ODDZIAŁY SZPARKASY DO ZAMKNIĘCIA! — NA ZAMOJSZCZYŹNIE DZIECI DO PIEKŁA ZSTĘPUJĄ CZWÓRKAMI, PREMIER TNIE W SZPARGAŁĘ —  POŚLE WILKOŃ, ODCZEP SIĘ PAN OD SMOCZEJ JAMY — BIJATYKA NA WĄSKIEJ, WILKOŃ STRACIŁ OKO  — NARODOWCY ZDEMOLOWALI SEXSHOP.

 

 

 

Pękło coś i w społeczeństwie. Jedni żyją jakby nic się nie stało, jakby nie było żadnej szpary, inni popadają w emocjonalne tarapaty. Dzieciarnia zajęta swoim wirtualnym życiem, zaimpregnowana na doniesienia z kraju i ze świata, bawi się po staremu. Rowerzyści też co najwyżej upadku na główkę się obawiają, stadami tną do lasu. Nerwowo reagują niektórzy starsi ludzie — nie jednego na własnej skórze doświadczyli w przeszłości, a i wiary nie dawali zbyt łatwo w cudowne uwolnienie naszej ojczyzny od wszelakich klęsk i katastrof.

 

Pilota mam do telewizora. Kanały od 30 do 790 zapomniały już o szparze. Jedynie w telewizji śniadaniowej jakiś zwalisty pan o aparycji potwora Jabba mówił o konieczności postawienia na rakiety. Coś jeszcze prorokował w kanale ezoterycznym jasnowidz z Człuchowa. Ale tak to raczej wszystko po staremu. Siądzie człowiek w kasku orzechowatym przed plazmą, piwo i chipsy otworzy, i luz, baba z brodą. No ale weź sobie włącz kanał 890 — szpara, ogień, trupy. Tyle, że temat już mocno wyeksploatowany, nużący, więc pani redaktor potrafi się tak pozajączkować pod fryzurą, że jak mówi o kolejnych ofiarach, to ma uśmiech na twarzy. Pyk, kanał 992 — mówią „prawdziwi”. O, tu histeria, wstręt do „pierwszego”, co to ma odciski na dłoniach, bo osobiście w stworzeniu szpary uczestniczył.

 

Prasa lekkiego kalibru próbuje nadal zbijać pieniądze na ludzkim strachu.

SZOK, KOBIETA PRZYPALAŁA NAD GAZEM SWOJĄ WNUSIĘ — W KOŚCIELISKU INSCENIZACJA: MARSZ ŚMIERCI, SĄ ZABICI — CHCIAŁ SPRAWDZIĆ ILE WYTRZYMA, WZIĄŁ NA KLATĘ SZESĆ STRZAŁÓW Z KABEKAESA.

Ktoś z mojego sąsiedztwa chciał zobaczyć, jak to jest palić się na żywca, więc przysmażył sobie rękę nad kuchenką. I rozumiem to doskonale, bo mnie dla odmiany korci, by poprosić o przysługę operatora jakiegoś pojazdu gąsienicowego. Uwielbiam sceny z radzieckich filmów wojennych, w których konający żołnierz widzi nadjeżdżający czołg i nie jest w stanie uniknąć zmiażdżenia ręki czy nogi. Nie umiem wyjaśnić tej ciekawości bólu. Słyszałem nawet, że niektórym ludziom psychoza udzieliła się do tego stopnia, że pragną jak najszybciej stracić życie, mieć najgorsze za sobą.

 

Więcej chodzę po mieście ostatnio. Drażnią mnie ci wszędobylscy rowerzyści w kaskach. I gówniarze mnie drażnią. Wyobrażam sobie ekspozycję w muzeum działającego na zgliszczach jakiegoś łagru: stosy protez, sztucznych szczęk, okularów, a obok nich sterty kasków rowerowych i  smartfonów. Tak by to dzisiaj wyglądało.

 

Znajomy psychiatra powiada, że trochę większy ruch ma w interesie w tych dniach.

— Sypia pan?

— Zwłoki syna zobaczyłem, doktorze, w misce metalowej, poćwiartowane. Osiemnaście lat chłopak skończył w grudniu.

— Więc sypia. Stolec?

— I co noc śni mi się inna kobieta. Ja tak nigdy nie miałem. Że co proszę? A tak, regularnie.

— Normalna rzecz, Eros z Tanatosem biorą się za bary. Tabletki brać: rano, wieczór, we dnie…

 

Chodzę na majowe, chociaż modlić się nie umiem. Chodzę, to tu, to tam — za każdym razem inna Panienka Najświętsza. Uspokaja mnie blask lampek i lawendowy zapach palt.

— Słyszała pani? Nastrożna poszła na druty!

Jezu Chryste, jak to się wyłącza?

 

Krzysztof Półtorak
Krzysztof Półtorak
Opowiadanie · 4 czerwca 2014
anonim
  • Ari
    to juz "WIEM" tylko "JA"

    · Zgłoś · 10 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    pokomplikowane mocno ale wątek przewodni ma - pisane trochę mową wiązaną

    · Zgłoś · 10 lat
  • calvados
    przerwałam w połowie tekstu, a muszę to sobie na spokojnie przeczytać, dobra proza póki co, używasz szokującego obrazowania, ale to, jak podajesz kolejne wątki, hm... prowadzisz czytelnika bez zgrzytu, płyniesz, wzbudzasz ciekawość, to mi bardzo odpowiada

    · Zgłoś · 10 lat