Dziecko przemilczanych snów

Maciej Dydo Fidomax

Wygodna kanapa, na stoliku dwie stylowe świeczki. Za oknami ciemność. Teraz twarz dziewczyny, z którą się całował. Zamarła. Tylko język poruszający się w miarowym tempie, jakby ciągle głębiej i głębiej. Coś dziwnego. Postać dziewczyny zamienia się stopniowo w sukę, sukę, którą parę lat temu potrącił samochód. Zaczyna gryź. Zaczyna wyżerać, zjada język. W takich momentach podświadomość nie pozwala uciec...

To był jeden z tych snów, o których się nie opowiada...

Donośne pukanie do drzwi. Powoli otworzył oczy. Cichy nieprzyjemny odgłos, widocznie nie wyłączył w nocy komputera. Znów pukanie.

- Otwarte! – krzyknął ochryple i obrócił się na drugi bok, zapinając zegarek na ręku.

- Strasznie jesteś miły. – nachyliła się nad łóżkiem ta, którą tak kochał, pocałowała go w policzek.

- Nie, to ty jesteś cały czas miła, a ja jestem cały czas chamski. Jak ty ze mną wytrzymujesz, co? – przyciągnął ją do siebie.

- Robisz świetny masaż pleców. – pocałowali się przepojeni dość szczerymi uczuciami.

- Która godzina?

- Późno. W sumie chyba czternasta. Zapomniałam, że to dla ciebie początek dnia. A i uprzedzając twoje następne pytanie, mamy piątek.

Nagle poczuł to coś. Ten brak. W jej oczach. To był jeden z tych dni, kiedy nie będzie potrafił kłamać. Odsunął ją delikatnie od siebie. Zrozumiała i usiadła na łóżku.

- To nie twoja wina. – zaczął tłumaczyć podchodząc do szafy i szukając czegoś do ubrania. Nic nie odpowiedziała. – To przez rodziców. Kolejna kolacja na którą mnie zaprosili, że już niby jest ok. A skończyło się na tym, że rzucali w siebie czym popadnie, w sensie matka rzucała.

- Przykro mi. – wtrąciła.

- Ja tego nie rozumiem Anka, wiesz. Dlaczego od siebie nie odejdą. Dobrze chociaż, że wynajęli mi tą kawalerkę. – zakładając spodnie dodał już bardziej do siebie. – Ja nie rozumiem, jak można się tak męczyć z własnego wyboru.

Zakrył dłonią twarz i oparł się całym ciężarem ciała o starą rozlatującą się szafę.

- Może zechcesz mi to wytłumaczyć. – usłyszał jej zirytowany głos..

- Nie ma co.. – odwrócił głowę i zamilkł... siedziała przy komputerze – te parę sekund nieuwagi wystarczyło, aby znalazła zdjęcia.

Jak zwykle siedział na ławce. Ten jedyny w swoim rodzaju grzeczny i porządny chłopak. Ktoś wyszedł z klatki. Zabandażowana głowa i ręka mówiły wszystko.

- No ładnie. Tośmy wczoraj poszaleli, co? – grzeczny spojrzał na kolegę. – Wiesz, co Klawisz, ty jednak masz pecha.

- A zamknąłbyś się stary. Nawet cię nie zadrasnęli.

- Nie, wcale. Sztachetą mnie przez plery potraktowali. – grzeczny o imieniu Piotrek tylko się uśmiechnął.

- A mnie kurwa sztachety otoczyły. A wiesz, co oni na policji potem zeznali, że niby wpadliśmy do baru w dwudziestu i tamtych trzech gówniarzy skatowaliśmy.

Piotr znów się uśmiechnął. Plecy jeszcze go bolały, a widok kolegi w bandażach wcale nie był tym, czego tak bardzo potrzebował. Znajomy klakson..

- To na razie Klawisz. – Piotrek zerwał się z ławki i podbiegł do samochodu.

Pub.

- I wiesz, jak mnie Anka nazwała? – Piotr siedział grzecznie i słuchał monologu. – Obleśną małpą, zboczeńcem, kurewskim pomiotem szatana.

- Ale elokwentna. - zauważył. – A co ja ci mówiłem, chowaj fotki gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie. No, a co do Anki, to co zamierzasz zrobić?

- Przeproszę ją. W końcu przecież ją kocham.

- Ale musiała mieć minę, kiedy znalazła tych transwestytów z piersiami.

- No, miała minę, miała. W sumie tych najgorszych fotek to nawet tobie nie pokazywałem.

- Ty oblechu.

- Dobij mnie młotkiem. – chwila milczenia. - Jeszcze piwa?

Jego goły tors oświetlał tylko jasny do bólu monitor. Coś pisał, komuś. Oderwał się od monitora... telefon.

- Znalazłam numer telefonu w internecie. – kobiecy głos.

- Kto mówi?

- Na kolana psie...

Ta chwila nadeszła.. niespodziewanie. Kilkanaście sekund później klęczał nagi bardziej przed komputerem, niż przed telefonem, władczy głos roznosił się po pokoju. A za zamkniętym oknem, gdzieś pomiędzy ciemnościami panowała stała temperatura około dwudziestu stopni.

Leżąc na zimnej posadzce, czuł się pierwszy raz w życiu szczęśliwy. Upokorzenie. Znów telefon. Nieznaczny ruch ręką, by włączyć rozmowę na głośnik.

- Taaa?

- Ty świnio!

- Cześć Aniu, ty kurwo.

- Jak możesz... wysyłać mi takie wiadomości.. o trzeciej w nocy... jak możesz...

- Wszystkie jesteście kurwy, a ja... ja jestem ten biedny... ten dopiero teraz spełniony. Płaczesz?

Zapytał by zranić, gdyż zbyt dobrze słychać było jej szloch, roznoszący się metalicznie po pokoju.

- Ty potworze... tak nam było dobrze? Dlaczego te zdjęcia? Dlaczego teraz ten telefon? Kochałeś mnie...

- Spierdalaj. – rozłączył rozmowę.

Wstając jeszcze sprawdził - rozmowa się nagrała.

Śmiech dzieci, to chłopak właśnie targa jakieś inne małe dziecko za włosy. Słońce. Rynek. Jakiś żałosny zespół próbuje na swoich banjo coś zarobić. I nawet nie upał. Żar. Ściskał kasetę zbyt mocno, rozglądając się po rynku. „W średnim wieku. Ubrana tak, że mu stanie.” – jej słowa. Jej ręka, gdzieś na jego kroczu. Przytuliła się od tyłu.

- Mówiłam, że ci stanie, a nawet mnie nie widzisz.

Chciał się ruszyć, ale ścisnęła go tam, gdzie ściskać nie powinna.

- Nie ruszaj się malutki kutasiku. Daj mi taśmę, przesłucham ją. Zobaczymy, jak bardzo jesteś zdecydowany. – szeptała mu do ucha. – Teraz zniknę, a ty będziesz stał i patrzył się w stronę, w którą cały czas patrzysz, bo wiesz, że wiem lepiej. – po chwili język w uchu, które jest ponoć najbardziej brudną częścią ciała ludzkiego. I zaraz za tym rozkaz. – Nie ruszaj się fiutku i czekaj na telefon dziś wieczorem.

Nie ruszył się. Ciesząc się własną bezsilnością, popatrzył w stronę bawiących się dzieci. To matka dziewczynki dawała gówniarzowi wycisk za to, że tamten wcześniej bił jej córkę. Tamten gość, który grał na banjo, zaczął teraz bić przechodnia. Poszło chyba o dredy.

- Chcę, żebyś był moim spowiednikiem.

- Twoim, kurwa, kim? – Piotrek oparł się o zimną, białą ścianę. – W ogóle miałeś dzwonić do Anki. Dzwoniłeś?

- Można tak powiedzieć. Płakała.

- Znaczy kocha cię?

- Kocha.

- Więc już wszystko jest w porządku?

- Zamknij się i posłuchaj. Pamiętasz te zdjęcia?

I Piotr wysłuchał małej monodramy. Banda dresiarzy, która o mało go nie zabiła parę dni temu, to było przy tym nic. Coś znowu wracało do jego życia, coś o sobie znów przypominało. W pierwszym odruchu chciał połamać kumpla, za to że tak skrzywdził Ankę, na drugi odruch nie starczyło czasu. Padło pytanie.

- Będziesz moim spowiednikiem?

- Tak. – suche, jakoś dziwnie pewne, może i ciekawość....

Weszła do jadalni. Światło tych wytwornych abażurów dawało doskonałe światło, swoiste bezpieczeństwo, które w głębi ducha tak bardzo potrzebowała. Zeszła po dwóch drewnianych schodkach i spojrzała na swoją miłość.

- Gotujesz, skarbie?

- Tak. Czujesz?

- Moje ulubione... – przytuliła się do niego, prawie tak samo jak przytuliła się jeszcze parę minut temu do tego małego kutasika.

- Jak tam łowy? – odwrócił się i wtulił się w jej włosy.

- Obiecałeś, że już nie będziesz zadawać takich pytań.

- Obiecałem, że to będę tolerować, ale nie możesz w taki sposób oddzielać grubą kreską części siebie. Może ja także chciałbym tego zasmakować.

- Nie ty, uwierz. Za bardzo cię kocham. – pocałowała go i tyle mu wystarczyło, by wrócić do gotowania.

W tle bawiące się i otoczone miłością dziecko. – doprawdy rzadki obrazek harmonii.

Kochała się z nim, teraz spał. Kochała się z nim z miłości, kochała się i było jej dobrze. Sprawdziła jeszcze raz czy na pewno zasnął, w drodze do łazienki wzięła walkmana. Zamknęła cicho drzwi i w ciemnej łazience, poczuła dreszcz podniecenia. Usiadła na sedesie wkładając do walkmana zdobytą dzisiaj kasetę. Przez głowę przemknęło jej, że nawet się nie odwrócił. Rozłożyła szeroko nogi i puściła „play”, to co usłyszała - mieszankę płaczu i głos tego biednego chłopca, który poczuł się pierwszy raz spełniony. W końcu niewiadomo, który raz puszczone jeszcze raz - „Spierdalaj!”.. – musiała stłumić w sobie głęboką rozkosz, tak ją właśnie lubiła.. stłumioną, eksplodującą gdzieś ponad zrozumieniem. Po chwili podniosła czekającą już na nią słuchawkę i przechodząc przez korytarz wykręciła numer.

- Na kolana... – powiedziała do tego młodego szczeniaka, który nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielką jej sprawił przed chwilą przyjemność.

Mąż nie spał. Z sypialni słyszał jeszcze dalsze władcze rozkazy. Czuł rosnące podniecenie.

- Miłość, miłość..... – zamknął oczy, przekręcając się na drugi bok.

On wiedział o wiele lepiej od wszelkich jej chłopaczków, co to znaczy zadany przez nią ból. O wiele potworniejszy. Tak ją kochał...

Donośne pukanie do drzwi. Tak pukał tylko ojciec. Cztery, pięć uderzeń i sam otwierał sobie zapasowym kluczem drzwi.

- Tato? – chłopak przekręcił się na plecy.

Przysiągłby, że przed godziną zasnął.

- Tak synu, to ja. – omiótł wzrokiem pokój.

Na podłodze leżały rozrzucone klamerki, sznurki, foliowe worki i tego typu jednoznaczne akcesoria.

- Co to jest?! – zapytał stanowczo.

- A to.. to takie coś zastępczego. Dzisiaj się wybieram do sex-shopu. Mam już nawet listę.

Bezczelność. I pogarda.

- Co się z tobą stało synku? Odwiedziła nas dzisiaj Anka. Cały czas płakała. Opowiedziała nam, co się między wami wydarzyło.

- A co ona, kurwa, za przeproszeniem ma z wami wspólnego....

- Martwi się o ciebie. Tak jak my.

- Super. – usiadł na łóżku. – A to, że ja przez rok znosiłem wasze kłótnie i martwiłem się o was, to co?

- Jedno nie ma...

- Ależ ma! – krzyknął i stanął na równe nogi. – Przyszedłeś mi tu dawać dobre rady? Z troski?! Bo wiesz niby lepiej?! Ty kurwa, ty, który się tak męczysz w tym chorym związku! Oboje się męczycie! Ale nie macie odwagi odejść do siebie! To jest chore! Przyznaj się, ty nawet nie zdradziłeś ani razu matki? Prawda? A codziennie jeśli nic się nie zmieniło musisz słyszeć od własnej żony, jak to posuwasz małolaty! A matka od jednego ataku do drugiego się uspokaja, a potem tobie w końcu puszczają nerwy! Giniecie w oczach! Rozumiesz?! Jesteście tacy mali dla mnie! Zniszczyliście się, a co gorsza nie potraficie przestać! – syn w końcu oparł ręce o parapet i zawiesił wzrok gdzieś na szaro-burym niebie. Nie mógł opanować drżenia rąk. – Wyjdź, bo nie jesteś już człowiekiem, którego bym wysłuchał w tej chwili. Idź cierpieć słaby człowieku do piekiełka, które sobie stworzyłeś z własnej bezsilności. Ty człowieku sukcesu.

Ojciec wyszedł, bez słowa. W samochodzie nie mógł opanować łez. W radiu piosenkarka śpiewała „Wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń.” Obraz żony, kiedy miała pierwszy atak zazdrości. Kiedy po nocy szukał jej po ulicach tego smutnego miasta. Szaro-bury dzień zmienił się w zielony niczym nie ukryty strach. Wyciągnął z kieszeni wizytówkę burdelu. Miał ją zawsze przy sobie. Dopiero tego dnia poprzez łzy przeczytał w końcu widniejący na niej adres.

- Piotrek, czemu on się tak zachowuje? – siedzieli w pubie.

- Z tego co wiem, to chyba ty jesteś kroplą, która przelała jego nazwijmy to skłonności.

- Te zdjęcia? Były okropne.

- Słuchaj, po co się chciałaś spotkać? Jeśli chcesz zapłakana gadać o twoim wspaniałym zbuku, to ja wysiadam.

- Proszę Cię zostań. Ja chcę mu pomóc. Tylko nie wiem jak.

- Ty Anka też widzę, masz jakiś problem... – Piotr uśmiechnął się swoim sztucznym i wyuczonym uśmiechem, którym zawsze maskował rozdrażnienie. - ... koleś tak cię zranił, teraz leży w domu i wali konia do głosu jakiejś podstarzałej krowy, a ty chcesz mu pomóc.

- Kocham go. – opuściła głowę.

- No, to masz problem, moja rada zostaw skurwiela, on zbiega po urwisku. Potknie się. Będę przy tym, ale nie chciałbym, abyś ty też widziała jego upadek. – wstał od stolika i zapłacił za drinki.

Wychodząc przemknęło mu w myślach. – Jak to dobrze, że mnie nikt nie kocha. Po chwili sztuczny uśmiech znikł z jego twarzy.

Siedziała naprzeciwko niego. W kawiarni. Bardzo porządnej kawiarni. Bardzo drogiej kawiarni. Kazała mu się ubrać w garnitur i posłuchał jej. Zielony kolor ścian i reprodukcję obrazów o których autorach nic nie wiedział. Przytłaczało go to.

- No i co kutasiku. Podobam ci się prawda?

- Tak. – odpowiedział oschle.

- Tak Pani Ewo! – poprawiła go podnosząc głos, lecz nie na tyle, by zmienić go w krzyk.

- Tak Pani Ewo. – zaraz się posłusznie poprawił.

Podszedł kelner.

- Co dla państwa? Polecam....

Kobieta mu przerwała.

- Dla mnie to co zwykle, a dla tego młodzieńca woda i chleb.

Kelner uśmiechnął się od ucha do ucha. Widocznie już to przerabiał.

Jej słowa przemykające ponad smagnięciami bata. Rozpływające się w tym dobrym bólu. Dzięki, któremu tak łatwo definiować przyjemność i tą - tu i teraz rzeczywistość. Miejsce na ziemi przyporządkowane tej nieźle wyposażonej piwnicy. I jej słowa rozpływające się w bólu

~~~~

”Próbowałeś z tym walczyć? Po wszystkim pewno byłeś na siebie zły, ale to powracało, bez końca, jak powraca dzień po nocy, jak nastaje noc po dniu. To natura fiutku! Natura, której jesteś przyporządkowany! Prosiaku! Żadne przeżycia.. żadna trauma.. żadne chore filmy! To twoja natura! Powtórz to fiutku!.... (chore agonalne przepełnione spełnieniem) - to moja natura Pani Ewo... Twoja natura skazała cię na to!”

Rozwieszony na zimnej ścianie smakował każde uderzenie w olbrzymim agonalnym orgaźmie.

~~~~

Gdzieś za murami świt. Może piąta rano. Wyszedł spod prysznica. Czuł się wspaniale. Dotknął skaleczeń.

- Tego chciałeś kutasiku? – doszedł go już mniej władczy głos.

- Dziękuję. – powiedział tylko i chciał się przytulić.

Odepchnęła go. Była ubrana tak zwyczajnie. Jakiś sweter, dżinsy. Bardzo aseksualnie.

- Czas na ciebie kutasiku.

- Rozumiem.

- Rozumiem Pani Ewo! – krzyknęła.

- Rozumiem Pani Ewo!

- Tak lepiej. Wyjdź nie budząc nikogo.

- Dobrze.

Całkowite posłuszeństwo. Szybko się ubrał i ruszył schodami do góry.

- Kiedy następne spotkanie?- zapytał jeszcze trzymając rękę na klamce.

- Wkrótce.

Zniknął za drzwiami. Przechodząc przez korytarz obserwował wspaniałe mieszkanie. Jego przepych i estetyka, tak bardzo kontrastowały z zimnem piwnicy, która była przecież bardziej lochem. Sznurując buty zorientował się nagle, że ktoś go obserwuje. Podniósł wzrok. To była może trzyletnia dziewczynka. W piżamce obserwowała go niepewnie.

- Hej, jak się nazywasz? – zapytał.

- Anetka.

- A te na piżamce to co, misie?

- Gumisie. – uśmiechnęła się słodko. – A jak się pan nazywa?

Już chciał odpowiedzieć, gdy ktoś podniósł dziecko.

- Pan już wychodzi. – powiedział ojciec dziecka przytulając je do siebie.

- Ja przepraszam.... – zaczął zmieszany chłopak cofając się o kilka kroków.

- Nie szkodzi, to ja nie upilnowałem dziecka. – bez dwóch zdań oboje czuli się nie zręcznie.

- Kochanie, co się dzieje? – doszło do nich pytanie z piwnicy.

- Nic Marysiu, gość wychodzi. – odpowiedział w stronę otwartych drzwi mąż.

- To, pana żona nie nazywa się Ewa?

- Co proszę?

Chłopak zniknął za drzwiami i przebiegając przez podwórze zniknął za furtką.

- Kto to jest Ewa tatusiu? – zapytało dziecko.

- Taka jedna Pani kochanie, no wracamy spać. Dopiero piąta rano.

Przytulił mocno dziecko.

To trwało w miarowych odstępach, tak że można było liczyć zmiany pogody. Temperatura spadała poniżej dwudziestu stopni, by na drugi dzień wybić się ponad tą granicę. Wyżej, niżej, szybciej-wolniej, ale zawsze zaskakująco. W końcu ktoś stwierdził, że to przedziwne anomalia pogodowe. Coraz więcej blizn. Czasami powstałe przez przypadek. Jedna zadana na przegubie jako swoiste naznaczenie. Płacz, podniecenie, coraz ciężej, coraz większa zależność. Coraz większa świadomość, że jest tylko zabawką. Wyobcowanie. Raz wyrwało mu się, że czuje się już mentalnie uzależniony, nie tylko przez fizyczną zależność, słysząc to nie odezwała się, fundując mu abstynencję w spotkaniach przez ponad trzy tygodnie. Piotrek widział to wszystko. Pomagał tylko słuchając, i ani razu nie można u niego było zauważyć znużenia, chłonął nawet relacje z nudnych dni osamotnienia. Parę razy dzwoniła Anka. Chciała porozmawiać. Odkładał słuchawkę. Wieczorem dostawał w twarz. Cały czas dobrze, coraz częściej, coraz niżej. Rosło w nim na przekór olbrzymie brzemię. Nie potrafił go nazwać, nie potrafił z nim walczyć. Powoli stawał się prawdziwym niewolnikiem własnej niemocy, która uwolniona z podświadomości zatrzymała się tam, gdzie nic nie powinno zostać zatrzymane. A za oknem znów pada deszcz.

Anka siedzi w kucyki w ciemnym pokoju. Przegląda zdjęcia, listy, bawi się maskotką, którą jej podarował. Rozrywane cal po calu serce. Kiedy przez tydzień nie potrafiła nic przełknąć rodzice wysłali ją do psychoanalityka. Nic nie pomogło. Kocha go. I kiedy to mówi do ściany, do lustra, do przyjaciółki, do rodziców, do drzew, do nieba... do... to nie mówi tego, bo chcę, po prostu tego nie kontroluje. Przytula do policzka zdjęcie zrobione wtedy, kiedy było im naprawdę dobrze. Nad rzeką, nocą.. pamięta tego pijaczka, który najpierw chciał im wpierdolić, ale ten za którym tak teraz tęskniła zdołał namówić tego potencjalnie niebezpiecznego człowieka, by zrobił im zdjęcie. To zdjęcie, to szczęście, ta rzeczywistość na wyciągniecie ręki. Pukanie do drzwi.

- Córeczko, nie chcesz porozmawiać...? – tak, rzeczywistość na wyciągnięcie ręki.

Wyciąga rękę i znów dzwoni. On znów odbiera i po pierwszym jej słowie odkłada słuchawkę. Czas płynie, boli niezmiennie.

Krzyk, potworny krzyk. Widzi, ją poprzez otwory w lateksowej masce. Metalowe klamerki na stukach pieką żywym ogniem. Wzwód. Ona chwilę przed nim stoi, delektując się tym, jak zdołała pogrążyć tą niewinność w dobrym bólu. Przeciągająca się chwila. I gdy tylko spojrzy jej w oczy - uderzenie. Nie lubiła, kiedy starał się o trochę intymności. Zauważył to dopiero potem, kiedy było za późno. Tak zimno. Kopnęła go jeszcze raz. Przewróciła krzesło, do którego był przywiązany. Stanęła nad nim. Ten strach przebijający się poprzez ból. Co teraz zrobi.. bezsilność i po chwili obcas powoli wbijany w trzewia. Zamknął oczy i zapadał się. Tylko to mógł zrobić...

Kiedy stał na schodach...

- Fiutku?

- Tak? – był pewny, że znów mu powie, żeby uważał by nikogo nie obudzić.

- To koniec, nie przychodź tu więcej.

Zamarł. Powoli odwrócił twarz w kierunku drzwi i wyszedł. Przy drzwiach wyjściowych zakładając buty pragnąłby, by tak jak wtedy zaczepiło go jej dziecko. Następna myśl, że chciałby być jej dzieckiem. Poczuł do siebie odrazę. Zawiesił wzrok jeszcze na wnętrzu. Powoli je lustrował, wiedząc, że widzi je ostatni raz. Był świadom, ale jeszcze nie czuł tego faktu. Trzaśnięcie drzwiami. I był już zewnątrz. Ciągle padało. Założył kaptur i nawet nie starając się być obojętnym, ruszył przed siebie, pierwszy raz w życiu nie przeskakując kałuż.

Siedziała przy kawie. Czuła się wyczerpana. Przyjemność, jaką dawało jej poniżanie i zadawanie bólu mężczyznom, wyczerpywało ją tak fizycznie, jak i psychicznie. Coraz trudniej było powracać do rzeczywistości, do dzieci, do męża. Dzisiaj będzie trzeba iść z dzieckiem do dentysty. Jechać po ten nowy komplet, który zamówili tydzień temu. Rozpłakała się. Schowała twarz w dłoniach. Łzy jak wymioty napływały i napływały. Chwiejnym krokiem dotarła do sypialni i przytuliła się do męża.

- Co się stało skarbie? – zapytał otwierając powoli oczy.

Dzwonek do drzwi. Piotr wrócił do rzeczywistości. Bez ociągania stanął na równe nogi. Ponowny dzwonek tym razem bardziej nerwowy.

- No otwórz, do kurwy nędzy! – usłyszał krzyk. To jego ojciec siedząc na kiblu donośnie krzyczał. Widocznie miał zaparcie. Krzyczał tylko wtedy, kiedy miewał zaparcia, a ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Lekarze nawet mieli na to jakieś medyczne określenie, w każdym bądź razie jakaś poważniejsza choroba.

- Już. – rzekł otwierając.

Poczuł się zdegustowany. Klawisz w tym samym starym znoszonym dresie stał na klatce schodowej, był przyspidowany i to dość mocno. Piotr wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi do mieszkania.

- Wiesz, która jest godzina? Mówiłem, żebyś mi nie przeszkadzał przed dwunastą.

- Jedziemy! – krzyknął tylko.- Zajebiemy! Jedziemy! Słyszysz

- Mów mi tu proszę monosylabicznie. I nie krzycz tak. – Piotr oparł się o barierkę i splunął w dół. Flegma poleciała dobre siedem pięter w dół.

- No, tych skurwysynów, którzy nas wtedy załatwili. Trzeba wyrównać rachunki. Na dole czeka już w samochodach całą Wiślańska i Tarnowska, jedziesz?

- Idiota. – pokręcił tylko głową Piotrek. – Ty koleś jesteś idiota, wiesz? Zaledwie wczoraj ci ściągnęli gips, a już pchasz się w kolejny? Wiesz dobrze, kto nas wtedy zaatakował i za co. Jakbyś nie podpierdolił Ryśkowi panienki, to by był spokój.

- Co ty wiesz? Wprowadziłeś się tu niedawno i nie wiesz, jak tu jest. Tu trzeba być twardym, twardym, rozumiesz? - Klawisz mówił bardzo szybko.

Piotr złapał Klawisza za fraki i jedną ręką zasłaniając mu usta wychylił go za barierkę. Klawisz próbował się wyrwać, ale był bezsilny.

- Nie jadę. – Piotr powiedział to bardzo obojętnie i puścił Klawisza.

Ten zatrzymał się na siatce ochronnej dwa piętra niżej. Razem z nim spadła agresywna bezsilność, z którą Piotr całe życie musiał walczyć.

Kolejna sprawa nagrana na sekretarkę – rodzice zapraszają go na obiad. Ojciec nie pojawił się u niego od czasu kłótni. Te wszystkie małe rzeczy, które zabił w sobie, kiedy był z Panią Ewą teraz wracały i atakowały go swoją ostrością. Nie radził sobie z podstawowymi rzeczami. Nie radził sobie z samotnością. I świadomość tego, jak skrzywdził Ankę. Było mu jej żal, ale nic po za tym. Tak bardzo chciał, żeby powróciło to uczucie, które żywił do niej przed tym telefonem, który zmienił wszystko. Lecz to już było nie odratowania. Rany powoli się goiły, a on siedział oparty o zimną białą ścianę obserwując przez żaluzję świat zewnętrzny. Tym razem świeciło słońce musiało być bardzo gorąco, on tego nie czuł.

- Nie, nic nie mów. – powiedział mu parę dni później Piotrek. – Nie chcę już słyszeć twojej spowiedzi, źle z tobą. Powinienem cię podnieść i postawić przed lustrem, choć i to by nie pomogło. Opowiem ci zamiast tego o czymś. Chcesz?

- Będzie burza. – powiedział tylko wpatrzony w świat za żaluzjami.

- Trafiłeś w sedno, będzie burza. Kiedyś, kiedy jeszcze mnie nie znałeś, miałem takiego jednego kumpla. Dobrego kumpla. Często razem piliśmy, po za tym pracowaliśmy razem, na jednej budowie. Boże, ile ja z nim przegadałem. – zamyślił się. – No, ale nieważne. Kiedyś, w środku nocy, ten kumpel wpadł do mnie. Choć nie powiedział ani słowa, wiedziałem, o co mu będzie chodzić, nie tylko o spowiedź, ale także o pomoc. Wpuściłem go do środka. Zaczął mówić. Okazało się, że bił panny. – Piotr zauważył, że słuchający go wrak człowieka podniósł nieznacznie głowę. – Tak, dokładnie. Nie stawał mu dopóki, nie uderzył kobiety. A że był naprawdę wrażliwym i dobrym chłopakiem, panny myślały zawsze, że się zmieni, nawet jak je w końcu zostawiał, to nie miały mu tego za złe. No i ten koleś nie potrafił z tym walczyć, często po wszystkim płakał i nawet parę razy targał się na swoje życie, ale po prostu nie potrafił się powstrzymać, z jednej strony bał się samotności, z drugiej kiedy był z kimś, nie potrafił nad sobą zapanować. Przerywam mu i pytam, jak mogę mu pomóc, a on, że sam będę wiedział, jak skończy opowiadać, więc zamilkłem. Opowiedział o ostatniej pannie, którą pobił tak, że twarzy jej nie dali rady złożyć w jedną całość, miała podobno połamane ręce i nogi, liczne wewnętrzne krwotoki i coś jeszcze. Mówiąc o tym cały czas płakał, jak małe dziecko. I kiedy skończył, dodał tylko – Kochałem ją, proszę, pomóż mi. - To było takie niesamowite, od razu wiedziałem o co mu chodzi, podszedłem i przetrąciłem mu kręgosłup. Nie wiem, skąd wiedział, że potrafię tak uszkadzać ludzi, nie wiem naprawdę. Po tym co mu zrobiłem, nie czuje nic od pasa w dół. Teraz jeździ na wózku i jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a z tą kobietą, którą prawie zabił, ożenił się. Rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć?

- Tak. - suche, jakoś dziwnie pewne....

Ojciec siedział na wygodnym łóżku i skupiony gdzieś głęboko w sobie, analizował. Kolejna ostra kłótnia z osobą, która tak kochał. Gdzie i kiedy stracili wspólny język, wspólne widzenie świata, wspólne dzielenie piękna? Jego koledzy, też mieli kłopoty małżeńskie, ale oni często byli za głupi, by w ogóle pojąć, czym jest miłość, byli zbyt słabi, by po tylu latach małżeństwa przejmować się każdym słowem partnera. I ten strach, że ona go już nie kocha. Że nie potrafi od niego odejść tylko dlatego, że jest uzależniona materialnie. Strach przed tym, że nie będzie miał już siły znosić jej krzyków. Próbował, Bóg mu świadkiem, że próbował wielu rzeczy. Rozmowy, podarunki, czułość, spokój i opanowanie, a i tak co wieczór żona wyzywała go od dziwkarzy. Sam ze sobą, przez te krótką chwilę rozważał plusy i minusy podjętej przed paroma minutami decyzji.

- Już. – podniósł wzrok na młodą prostytutkę, położył się na plecach i zamknął oczy. – Już jestem gotowy. – dodał bardziej do siebie, kiedy go dotknęła.

- Słucham...

- To ja. – czy tym razem odłoży słuchawkę?

- Tak? – nie odłożył, jego głosy słaby i łamiący się.

- Kocham cię, wiesz?

- Anka ja... ja przepraszam...

- Nie musisz kochanie.

- Ja przepraszam... za to, że cię tak skrzywdziłem, że to zniszczyłem, zniszczyłem to co było między nami..

- Nie przepraszaj...

- Anka, ja Cię już nie kocham...

Odłożyła słuchawkę. Potem płakała, potem wyszła na zakupy, potem zdała sobie sprawę, że już jest obojętna, w ten zbyt chory sposób. Potem znów płakała.....

Uderzył pięścią w ścianę, złość. Stagnacja minęła, napłynęły olbrzymie pokłady nienawiści do najprostszych rzeczy, do najważniejszych rzeczy. Uderzył jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze raz – mocniej, szybciej. Poczuł ból, którego brak, tak bardzo mu ciążył. Zastygł. Po chwili krzyk, który wydobył się z niego, tak potwornie wypełniony tym potwornie nagromadzonym bólem. Zaciskając pięści podbiegł do komputera. Cisnął go na ziemię. Jeszcze jedno kopnięcie.... Jakiś zaniepokojony sąsiad walił już do drzwi. Złość, która narodziła z niepewności wypełniła jego pustkę, zalała go całkowicie, otworzył drzwi i uderzając w twarz dobijającego się sąsiada, zbiegł pod schodach. I nie było tam Piotra, który mógłby go zrzucić parę Pięter w dół, dla otrzeźwienia.

Piotr właśnie kończył nocną zmianę, stróża. Przed blokiem jak zwykle ci sami siedzący kolesie.

- Cześć stary!

- No, cześć. – Piotr chciał jak najszybciej iść spać.

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale Klawisz nie żyje. – gość o ksywce Latawiec był najbardziej odważny i elokwentny z całej grupy i to on zdecydował się zakomunikować Piotrowi ten fakt.

- Jak?

- Rysiek osobiście, znaczy Klawisz chciał go uderzyć, Rysiek zrobił unik i chyba uderzył bardziej na oślep. Jedno uderzenie, stary.

- Co z Ryśkiem?

- Będzie odpowiadał za zabójstwo.

- Biedny Rysiek. – pokręcił głową Piotr.

- Ty skurwysynu kumpla nam zabili, a ty żałujesz tego gnoja! - krzyknął któryś niższy siedzący na ławce.

Piotr jednym kopnięciem zrzucił młodziaka z ławki.

- To na razie panowie. – rzekł do reszty grupy wchodząc do klatki schodowej. Jadąc windą był w tej ciągle niewielkiej żywej części zły siebie, że nie połamał wtedy Klawiszowi nóg. – Biedny Rysiek. – powtórzył wysiadając z windy.

Już tracił wyczucie w tych najbardziej oczywistych sprawach, i powolna świadomość, jak ten mały zboczeniec mógł zinterpretować jego wymyśloną historyjkę. Postanowił odwiedzić go po południu, teraz pozwoli wygrać zmęczeniu.

Uderzenie czymś ostrym rozcięło policzek, twarz już i tak zmasakrowana zalała się jeszcze krwią. Spadła z dwóch drewnianych schodków, próbowała wstać, jednak kopnięcie w plecy rzuciło ją znów na podłogę, pociągnął ją za włosy, znów tnąc twarz.

- To moja natura ty dziwko! To moja natura! – uderzył jej głową o podłogę. – Ty pieprzona zakłamana ladacznico. – jeszcze jedno uderzenie. – Zniszczyłaś! Zniszczyłaś! – zadrasnął ją tym razem nożem na oślep, zasłoniła się ręką, ta po chwili przybrała czerwony kolor. – Nie mogę już kochać! Przez ciebie! Przez ciebie! – przewrócił ją na plecy i kopnął w żołądek. – Przez ciebie ty dziwko! – kopnięcie w twarz. – I jak się teraz czujesz? I jak teraz dominujesz kurwo?! No jak? – zastygł na parę sekund czekając na odpowiedź.

- I co stanął ci? – zapytała z trudem. Widział jej oczy, wpatrzone w niego. – Twoja natura ty gnojku?! Lubisz bić kobiety? Stanął ci?

Uspokoił oddech. Opuścił ręce, przestał ściskać tak kurczowo nóż. Zakrył twarz dłonią. I nagle padł na ziemię zanurzając w jej ciele głęboko nóż

- Nie, nie stanął mi. – odpowiedział i przekręcił nóż.

Powoli usiadł w kucki obserwując dogorywające ciało.. Złość wypłynęła, pozostawiając go, znów obojętności. Powoli zaczynał rozumieć co zrobił. Czerwony kolor krwi nabierał wyrazistości. Ale to na razie były tylko suche fakty. Tak jakby zobaczył to w dzienniku telewizyjnym.

Córeczka pierwsza weszła do mieszkania. Najpierw zauważyła tego pana, którego już widziała w domu. Ten pan leżał w rogu pokoju zwinięty w kucki. Powoli się do niego zbliżyła i już miała coś powiedzieć, ale jej ciekawość przykuła jej mamusia, tak groteskowo leżąca w czerwonej kałuży. I wyraz jej twarzy, jakby chciała coś powiedzieć. Dziewczynka podeszła do ciała.

- Mamusiu.... mamusiu? Tatuś.... – chciała coś powiedzieć matce, ale nie widząc żadnej reakcji z jej strony, odwróciła się w stronę tego dziwnego pana, który trząsł się, tak, że dziewczynka myślała, że musi mu być bardzo zimno. - Proszę pana, co się stało z mamusią?

- To nie jest twoja mamusia. – powiedział młodzieniec trzęsącym się głosem.

- Jak to nie? – zapytała podejrzliwie dziewczynka, odwracając głowę w stronę martwego ciała.

- To Pani Ewa.

- A gdzie mamusia?

- Mamusia wyjechała.

- Gdzie?

- Tam, gdzie zawsze.

- A, kiedy mamusia wróci?

- Mamusia już nie wróci. – chłopak pogrążony w obojętności, chciał, żeby dialog z tą śliczną dziewczynką nigdy się nie skończył.

Dziewczynka zamilkła. Chciała zawołać tatusia, ale jeszcze zapytała.

- A jak pan ma na imię?

- Maciej.

- Co ty tu robisz? – zapytał ojciec dziewczynki wchodząc do pokoju.- Co tu się.. – zamilkł, kiedy dostrzegł ciało swojej ukochanej żony. Powoli przeniósł wzrok na chłopaka, z powrotem na martwą małżonkę. – Dlaczego?

- Ty mnie pytasz dlaczego? Sam, jesteś za to współodpowiedzialny, zakłamany gnoju! – krzyknął jakoś zadziwiająco pewnie i szyderczo chłopak. – Tak, należy postępować z dziwkami. – wypowiadając te słowa, bronił się bardziej przed czym co już go rozbijało od środka.

- Kochałem ją.... – mężczyzna podszedł do chłopaka. – Kochałem ją gówniarzu. – uderzenie, kolejne uderzenie, nóż gdzieś pod ręka.

Anetka jakoś dziwnie spokojna, obserwuje coś, co w przyszłości będzie ją gnębić do późnej starości. Którejś nocy zda sobie sprawę, że od zawsze była dzieckiem przemilczanych snów. I pojawiła się tu tylko jako symbol. Teraz patrzy...

... kochałem ją... kochałem ją... kochałem ją...

Ojciec klęknął przed matką.

- Przepraszam.... zdradziłem Cię.

Chwila ciszy. Spojrzała na niego z góry, by po chwili przytulić do swego łona.

- Wreszcie się przyznałeś. Wreszcie ci mogę przebaczyć. – pierwszy raz od wielu lat pocałowali się. Bardzo namiętny pocałunek. I seks na stole kuchennym przepełniony spełnieniem, nadzieją i radością.

I kiedy po wszystkim mocno ją do siebie przytulał. Telefon.

- Czy to mieszkanie państwa Winiarskich?

- Tak, słucham. Mówi Witold Winiarski

- Dzień dobry... pana syn... jest... – młody policjant nie wiedział jak najdelikatniej przekazać tak dramatyczną wieść. – Pana syn jest aresztowany, to znaczy leży w szpitalu.. to znaczy...

Piotr otworzył oczy. Świadomość takich spraw, jak to, że znów będzie musiał iść na nocną zmianę, że będzie musiał znosić narzekania chorego ojca, że będzie musiał naprostować sprawę Maćkowi były niczym, co mogło by przyćmić jego nastrój. Tak ważne było dla niego, to że się zdrowo wyspał. Miał sen, sen który właśnie sobie analizował, ale takich snów się podobno nie opowiada.

Maciej Dydo Fidomax
Maciej Dydo Fidomax
Opowiadanie · 7 września 2001
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    mattelo
    kiepski jak barszcz hehehe mnie to nie wzrusza hehe nara głąby...

    · Zgłoś · 17 lat