Cyjanek z witaminą D
Pijał wodę z kranu, bo ciągnęło go nad morze, i wjeżdżał windą na ostatnie piętro bloku, bo kochał góry. Kiedy chciał być szewcem klął, ale tylko gdy nie słyszał sam siebie. Dziwny był K., o ile przez słowo dziwny rozumieć dokładnie to, co to słowo oznacza. Chcąc być poetą plamił się krwią, wyciśniętą z jednego palca, bo dwóch szkoda ranić tak okrutnym narzędziem, jakim z pewnością jest szpilka. Zarażał swoją odmiennością rzeczy martwe, tak, że te zmieniały się nie do poznania. Pewnego razu na przykład, chciał sprawdzić czas na zegarze z kukułką, a podchodząc do ściany zastał kukułkę z zegarem w dziobie; na domiar złego zegar wysuwał się z dziobu na parę chwil tylko o pełnej godzinie.
Dni nie były zgodne z przekonaniami K., bo wiedział on bowiem, że słońce świeci na skróty, a nie tolerował oportunizmu. ubóstwiał za to mrówczą pracę; marzył o niej przekładając nogi z kanapy na fotel. Gdyby miał narzeczoną, byłaby jak sen. Gdyby miał sny, miałyby one twarz możliwą do zrozumienia po rocznym wpatrywaniu się weń. W tym czasie na pewno zatraciłby się w obłąkaniu, więc na dobrą sprawę nie potrzebował narzeczonej, mając to wszystko już teraz.
W marzeniach zdejmował z siebie ubranie, rozkładał na podłodze książkę, po czym wchodził w nią po czubek głowy. W rzeczywistości nie potrafił czytać książek normalnie; wyrywał z nich kartki i układał w kolejności dyktowanej przez serce. Kiedy bohater literacki chorował na płuca, on zimą na oścież otwierał okiennice, a gdy tenże strzelał sobie w serce on po prostu czytał dalej. Nie był zdolny do posiadania psa, nie nadawał się do rozpalania w piecu. Gdy ktoś zaglądał mu w oczy, stawał oniemiały nie widząc w nich źrenic, bo te zatrzymywały się na tym co ciekawe, wracając na drugi dzień.
W swym ubraniu skrywał kosmos cały; słychać było szepty planet spod rękawa koszuli. Gdy miał wenę odwracał niebo gwiazdami do góry i rozkładał je w myślach na piersiach kobiety. Kobiety zmyślonej. Przykrywał ją kocem, choć tak naprawdę przykrywał tylko poduszkę, i mówił na głos, niby do siebie, niby do niej : -Śpi, choć w śnie daleka jest od snu. A kiedy śpi, śpi doskonale. W jej oczach drzemie tysiąc źrenic, pod jej palcami moja dłoń też drzemie. Powietrze wypełnia woń włosów zakręconych w kok; w tych włosach płynie krew, w tych włosach krąży myśl. Jest bez znaczenia wszystko co poza, co gdzieś dalej. Bez fałszu deszcz obnaża kruchość ciszy. Krople znajdują ujście na szybach, rzeźbiąc w szkle twarz kobiety. Od zbiegu warg zaczyna się uśmiech, a kończy tam gdzie niebo przestaje być błękitne. Po chwili wszystko co za oknem zlewa się w jedność. Drzewa z domem, z domem cały świat. Nie śpi, choć nie śpiąc bliska jest snu. A kiedy nie śpi, nie śpi doskonale. W jej oczach świeci tysiąc źrenic, i pod jej palcami moja dłoń też nabiera blasku. Powietrze wypełnia dźwięk jej słów; w tych słowach mógłbym płynąć, w tych słowach mógłbym tonąć. Jest miłością nieskończoność, jest chwilą miłość.
Głaszcząc twarz której nie było ręką która istniała jak najbardziej kontynuował : - Wiem, że gdybyśmy byli jedną duszą zamkniętą w jednym ciele, gładzilibyśmy wspólną dłonią wspólne udo. Usta stałyby się całym światem, Dolna warga dotykałaby górnej, górna dolnej. Mówilibyśmy jednym głosem, który przechodziłby przez naszą krtań. Ja-ona układałbym włosy prawą ręką a ona-ja lewą, tak, że mielibyśmy fryzurę przed którą zlękłaby się współczesna szlachta i doczesny zepsuty Świat.
Mieszało mu się z czasem coraz bardziej, aż zaczął karmić kukułkę z zegarem pestkami po dyni. Kwiaty podlewał proszkiem do prania, a ubrania prał w płynie do naczyń. Pachnący Ludwikiem zrozumiał razu pewnego , że musi coś zrobić z pustką w swoim życiu. Wpadł wreszcie na pomysł, założył płaszcz, i w jesienną niepogodę wyszedł z domu, kierując swoje kroki do sklepu ogrodniczego. Kiedy wrócił, był zadowolony z siebie jak nigdy. Był też zmęczony, w rękach unosząc z trudem wielką doniczkę. Na dnie doniczki leżało opakowanie z nasionami. Wziął je i przyglądał mu się długo. Na nasionach było zdjęcie kobiety; w instrukcji pisali żeby mocno pokochać ziemię, to na wiosnę wyrosną pierwsze włosy.
Każdą grudkę K. rozdrabniał ze szczególną starannością, zraszał ziemię wodą z konewki, wyczekując momentu. Zima zelżała, śniegi zaczęły puszczać. K. mierzył puls bałwanom wokół domu, a kiedy ten zaczął słabnac, z trudem ukrywał radość. Wreszcie wiosna nadeszła, a w raz z nią pierwszy blond kosmyk. Włosy z czasem gęstniały, a ziemia jak gdyby drgała.
Popołudniem pewnej soboty wynurzyła się z niej nieśmiało ręka, łokieć, głowa, aż wreszcie stanęła przed K. kobieta z krwi i kości. Ach ! Co czuł K., trudno opisać. Nie wiedząc co powiedzieć, K. wypalił :
- Jesteś pani wyższa niż w instrukcji.
- Bo podlewał mnie pan częściej niż powinien.
- Mam na imię K. - Rzekł wyraźnie zmieszany.
- Od dzisiaj masz na imię Krzysztof. Ja jestem Klara.
Dane im było zaglądać sobie w ręce, a obiady jeść jedną łyżką. Ostatniego ziemniaka przesuwali jedno drugiemu, aż zapadał zmierzch. W malej wannie kąpali się oboje; ona opierała nogi o jego ramiona, a on brał je w dłonie. - Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Tyle palców ma twoja stopa. Pięć. To się nie zmienia; trwa odkąd pamiętam. - A że zaczynał rachować od największego palca, kończył na najmniejszym. Mógł o nim opowiadać godzinami. - Ten palec z wielkim oddaniem kładzie się na Torsie. - Mówił - Nie można mu zarzucić, że nieruchomy, bo jednak podąża za krokiem innych. Nie można, że nie wychowany, bo zawsze na czas z innymi. Kiedyś zasłonił sobą całe słońce, innym razem strącił w uniesieniu talerz ze stołu. - No i - tu się Krzysztof zamyślił - Cały mieści się w ustach.
Klara śmiała się; w jej polikach robiły się dołeczki; w oczach widać było błysk. Trzy lata później w sobotę po południu Klara poczuła się źle; położyła się do łóżka a Krzysztof przykrył ją kocem. Kiedy przyszedł sprawdzić jak się czuje, Klary nie było; była tylko ziemia w miejscu gdzie leżała. K. słukł w szale doniczkę, złapał opakowanie po nasionach i wybiegł.
- Czemu wy ludzie nigdy nie czytacie tego co napisane drobnym druczkiem ! - Odkrzyknął mu sprzedawca sklepu ogrodniczego - Przecież jest napisane: "Termin przydatności trzy lata." A dalej, niech pan popatrzy w uwadze numer jeden: "Kochać przez trzy lata. Potem zapomnieć." o i proszę uwaga numer dwa "Doniczka nie podlega zwrotowi".
K. wrócił do domu pijany późno w nocy. Postawił na stole fiolkę z cyjankiem, i drugą, z witaminą D. "Albo umrę, albo będę zdrowszy, bo w takim stanie żyć nie mogę" pomyślał, podniósł kubek z herbatą łyknąwszy i jedno, i drugie.