Pamięć kształtów, zaklęta w rzecznej materii, odtwarza wszelkie detale: meandry, łachy, cyple i wysepki. Odsłania piaszczysty brzeg, z jego wierzbowymi zaroślami, okraszony luźno rdestem i komosą. Cieszę oko. Wyleguję się w słońcu, przeżuwając źdźbło trawy. Nie mogę wyjść z zachwytu nad pietyzmem, z jakim natura przywraca te wszystkie szczegóły, gdy tylko opadnie wiosenna fala. Wierzby i plaże zdobią prawy brzeg Wisły, brzeg poetów. Zerknij na stronę prozaików – tam beton jeno i tłuczone butelki. Masz rację, żartuję z tymi biegunami. Osobiście znam paru takich, co spacerują boso po najeżonych szkłem bulwarach lewego brzegu, a zaliczają się do kręgu zagorzałych zwolenników mowy wiązanej. Podział na strony miasta - poetycką i prozatorską - obowiązywał jedynie w ramach naszej grafomańskiej paczki. I było to całkiem dawno. Czy ktoś jeszcze wspomina tamten okres szczęśliwy, tamte lata naiwne? Wspomina ktoś te manifesty, wygłaszane w pijanym widzie, te spory gorące, często rękoczynem zwieńczone? Prawda jest brutalna - nas już nie ma!
Powód opuszczenia grupy był za każdym razem podobny – posadka lepsza lub gorsza, kredyty, małżeństwo i dzieci chorowite, z ich traumami, dysgrafiami i dyskalkuliami. Utonęły w głębi szuflad notesy z numerami telefonów, nikt z nas flary kontaktowej nie odpala – na próżno szukać śladów znajomej frazy w odmętach Sieci. Oczywiście, jakieś nitki wiją się tu i tam, ale czy warto podążać po nich do kłębka, tylko po to, by upewnić się o daremnym, golemowym żywocie, wiedzionym przez dawnych przyjaciół? Nas już nie ma, kropka.
Czy tęsknię? Owszem. I zapomnieć nie potrafię. Nie pomagają w tym widoki mostu, plaż, wodnego ptactwa. Nie pomagają tężejące w szumie wierzb majaki. Brzeg poetów, brzeg prozaików, między nimi Wisła.
Był wśród nas ktoś, kto traktował tę miejsko-literacką demarkację z fizjologicznym wręcz namaszczeniem. Powiadali, że to wariat. Może i mieli rację. Dla mnie to przede wszystkim przyjaciel. Przyjaciel i przewodnik. Naszą grupę opuścił bez podania przyczyn, bez wypowiedzenia.
Wojtek, mocno zakotwiczony na lewym brzegu autor licznych opowiadań, w tajemnicy pracował nad powieścią. Był z nas najstarszy. Po trzydziestce. Mąż i ojciec, ale w separacji. Uwolniony od żony i bąka, mógł do woli oddawać się swoim namiętnościom.
Coś niepokojącego zauważaliśmy w powierzchowności Wojtka. Te palce pokryte bliznami! Jakiś defekt występował w jego psychice - wystarczyło, że zobaczył mechanizm wprawiony w ruch, natychmiast pchał dłonie między koła zębate. Niewykluczone, że ta sama brakująca klepka odpowiadała za kolejne odchylenie, o podobnym zresztą kolorycie. Chodzi o samobójcze skłonności, manifestujące się w okolicach rzek i innych akwenów. Wojtek unikał spacerów po nabrzeżach i mostach. Bał się tych miejsc – jakaś tajemnicza siła popychała go do skoku w toń wody, a przecież pływać nie potrafił.
Poza Wojtkiem, na lewym brzegu mieszkało jeszcze trzech prozaików z naszego gangu, w tym dwie dziewczyny. Po prawej stronie – poeci, w sile czterech piór, wśród nich i ja. Schodziliśmy się do kupy u prozaików – zwykle w knajpie pod mostem. O spotkaniu po naszej stronie nie było mowy. Wszystko przez Wojtka. Bał się wchodzić na most. Na myśl, że miałby przejść na drugi brzeg, a nawet przejechać most tramwajem, trząsł się jak galareta. Na próżno protestowaliśmy, tłumacząc, że u nas można miło spędzić czas, przy ognisku, na plaży, bez wydawania pieniędzy. Wojtek chętnie sponsorował nasz pobyt w pubie, by zbić ten finansowy argument. Czasem też zabierał nas do kawalerki, którą wynajmował nieopodal mostu. Niebywałe szczęście – nigdy nie spotkaliśmy właścicielki lokalu, pani Marianny. Za sam fakt, że mieszkanie zagracone było po sufit książkami, „Pieprznięta Ciocia” miała ochotę wypowiedzieć Wojtkowi umowę. Nie mniejsze oburzenie budziła tablica korkowa, zapełniona motylkami origami. Ach, gdyby wiedziała co symbolizują owe figurki. Tak naprawdę, z naszego grona chyba tylko ja znałem tajemnicę tej papierowej menażerii. Bo tylko ze mną Wojtek był szczery. Otóż największą jego namiętnością, wbrew pozorom, nie było pisanie. To, co pochłaniało go najbardziej, i w czym, jak mi się zdawało, przejawiała się skłonność do samounicestwienia, były kobiety. Chodziło przy tym wyłącznie o fizyczny kontakt, o krótkie, niezobowiązujące znajomości, dające pretekst dla przyszpilenia kolejnych motyli do tablicy. Nie pogardzał ani mężatką, ani wdówką, co ledwie dłonie oderwała od kiru, za to panien unikał jak ognia. Ciekawy był sposób, w jaki rodziły się te znajomości - internetowy komunikator i wyjątkowa sprawność w budowaniu zdań, załatwiały sprawę błyskawicznie. Nie był specjalnie przystojny, ale miał gadane, to trzeba mu przyznać.
Nie wiem, czy to była zawiść, czy inny diabeł, ale uwierało mnie postępowanie Wojtka. Kiedyś nie wytrzymałem i wziąłem go na spytki, chowając w zanadrzu jakąś drętwą mowę umoralniającą. Wojtek był rozbrajająco szczery. Powiedział, że chce wyrobić życiową normę, zanim skończy się jego czas. Poczuł na plecach oddech śmierci, więc postanowił pościgać się! Wspomniał też, że do wyrobienia normy jeszcze mu daleko, bo inicjację przeszedł jako bardzo już dorosły mężczyzna, a małżeństwo z „kobietą z sekty” pozbawione było jakichkolwiek erotycznych uniesień. No i masz babo placek – chciałem postraszyć Wojtka, że to co robi, to nie jest dobry sposób na życie, bo to raczej źródło zabójczych zagrożeń, a ten skurczybyk tak pięknie odwraca kota ogonem. I żeby rozłożyć mnie na łopatki i ogłosić nokaut, naszą pogawędkę kończy stwierdzeniem, że jestem chyba zbyt łatwowierny i daję się „wkręcać”. Zaraz potem mówi coś o „szczypcie prawdy”.
Dzisiaj trochę lepiej rozumiem jego lęki. Czasem wspominał, że czuje się jak złodziej, bo to, co inni ludzie dostają od losu na tacy – powodzenie, miłość, szacunek, poklask i wszelkie inne sukcesy - on musi zdobywać podstępem, uciekając się do intryg i kłamstw. Powiadał, że taki złodziejski los pisany jest ludziom, którzy noszą w sobie ziarno sprzeciwu, zarodek zmian, czy jak on tą ujął... dokładnie nie pamiętam. W każdym razie mówił o mrocznych siłach władających światem i o tym, jak te siły wpływają zgubnie na wątłą populację ludzi niepokornych.
Do tematu wracaliśmy parokrotnie, zwykle podczas rozmów w cztery oczy, przy piwie. Pewnego razu Wojtek zaskoczył mnie mówiąc, że w gruncie rzeczy, to potrzebna mu kobieta do stałego związku - silna kobieta, na której mógłby się oprzeć. I tylko kandydatki na „matkę”, co przepędzi demony, jakoś nie potrafi znaleźć. Mówił o aniołach, które prześladują go i pragną jego śmierci, chodzą za nim, nie odstępując ani na krok. I że nawet potrafi zobaczyć takiego anioła, gdy ucieknie się do fortelu z kieszonkowym lusterkiem. Podejrzewałem, że za opisaną wyżej obsesją, i za lękiem przed nowym związkiem, musiały stać doświadczenia z żoną, zniewoloną rzekomo przez jakąś sektę. Czy w tamtej chwili szczerości mój udręczony wybujałą wyobraźnią przyjaciel opowiadał jeszcze coś ciekawego? A i owszem, brednie okrutne wygadywał. Jak te, o chodzeniu tyłem - że, jak już będzie miał kogoś na stałe, to umówią się w ten sposób: on będzie chodził tyłem, pozostając w zasięgu wzroku drugiej osoby. Anioły nie chcą być widoczne, co zmusi je do zachowania dystansu. I że w takim układzie to nawet nad Wisłę będzie można od czasu do czasu wyskoczyć. To oczywiście były żarty, miał bowiem Wojtek naturę depresyjno-żartobliwą. W finale rozmowy wskoczył na zupełnie inny poziom abstrakcji. Opowiedział o swojej koncepcji świata, ograniczonego wyłącznie do kręgów piekieł, i o tej jego przewrotnej teodycei, tłumaczącej obecność dobra. Nie udało się, zgodnie z tą teorią, stworzyć świata absolutnie złego. Dało się jedynie zminimalizować ilość dobra, a uzyskano to rozwiązując piekielnie złożone równanie, opisujące wszelkie zależności. Takie to były tematy naszych pogawędek piwnych.
Dla hecy, albo raczej ze zwykłej ciekawości, zapytałem kiedyś Wojtka, czy próbował pisać poezję. Przyznał się, że korciło go nie raz, że jakieś pomysły miał już dawno, ale ich realizację odkładał. Mówił o strachu przed zmierzeniem się z tym wyzwaniem, bo może okazać się kompletnym beztalenciem. A przecież on, jak już się zabiera za coś, to robi to najlepiej ze wszystkich. Zdziwiła mnie powaga jego wypowiedzi, i ta ogromna obawa przed porażką.
Nie chciał Wojtuś choćby kroku uczynić w stronę brzegu poetów Trzęsło się chłopaczysko, trzęsło jak galareta!
Przyszła kiedyś taka wiosna, co zamiast rytuału odtwarzania wszystkiego według starych reguł, sprowadziła pasmo zmian. Przerzedziły się szeregi poetów, odszedł na ciepłą posadę ktoś z drugiej strony rzeki. A Wojtek zniknął!
Pamiętam jak dziś to spotkanie z „Pieprzniętą Ciocią”. Rozmawiając ze mną, zamiatała podłogę w przedpokoju. Pod drzwiami łazienki utworzyła się pokaźna sterta papierowych motyli. Nic nie wiedziała o losie Wojtka. Wręczyła mi dużą kopertę, na której widniał napis: „Dla Marka M.”. W kopercie znajdował się pamiętnik i dyskietka.
[…]
3 lutego
Światła wciąż niewiele, czas pomyśleć o skandynawskich lampach przeciwdepresyjnych. Za to trochę światełka widać w tunelu przed stacją „Golemy”. Pomogła mi rozmowa z nieznajomym w „Albatrosie”. Mam pomysł na dwa kolejne rozdziały. Tyle, że pisanie jakoś nie idzie.
5 lutego
Anka_mężatka_33 – nie będzie chleba z tej mąki. Kopnięta pańcia.
Gdzieś posiałem telefon do Rudej Teresy. Nosi mnie. Może rozładuję napięcie, pracując na przodku, przy budowie tunelu przed stacją „Golemy”? Skała twarda cholernie. Twarda, jak ten ruski beton w ścianie za moimi plecami.
7 lutego
Motylem jestem, la la!
Zapamiętać: Zosia_Wawa_Tęgawa.
8 lutego
Krzysiek ma dzisiaj urodziny. Dam mu długopis z papieżem, on uwielbia takie gadżety. Idziemy do „Jedynki”. Mam nadzieję, że postawi obiad. Nie mam kasy.
13 lutego
Nic. Nic. Głupia praca. Kołacze itd. Czas utracony, nieujarzmiony.
14 lutego
Przyjemny dzień. Mróz, słońce. Na chleb zarabiałem do południa, potem napisałem dwie strony „Golemów”. Od kilku dni nie zawracam sobie głowy szukaniem kobietek. Dobrze robi mi ta abstynencja.
Godny odnotowania incydent – dla żartu zaczepiona kiedyś Agnieszka, lat niecałe szesnaście, zadzwoniła do mnie znowu. Początkowo nie wiedziałem o czym z nią rozmawiać, więc poprosiłem, by w kółko powtarzała moje imię. Błyskawicznie dostałem gęsiej skórki. Obiecała, że zadzwoni późnym wieczorem i przeczyta mi bajkę. Dziwna sprawa. Nie wiem co to jest – jakieś instynkty ojcowskie budzą się we mnie? No nie, to przecież ona mi czyta. Więc co to jest?
15 lutego
Wieczorem zadzwoniła Agnieszka. Czytała mi bajkę, a ja głaskałem się po ramionach. Co to ma być, do jasnej cholery?!
Muszę zobaczyć się z Markiem. Stęskniłem się za tym idiotą kochanym.
16 lutego
Jednak Marek jest idiotą. Na własny koszt wydaje tomik poezji. Z dedykacją dla mnie!
Wczoraj Agnieszka przeczytała mi na dobranoc bajkę, którą sama napisała. Powinienem ją spławić, ale jak można zrezygnować z takiej słodyczy? Dzisiaj rano zadzwoniła do mnie i tylko parę razy wypowiedziała moje imię. Pewnie wieczorem też zadzwoni.
17 lutego
Oczywiście, że zadzwoniła. Pisuje wiersze, małolata cholerna. Co z taką począć?
Skrobię spokojnie „Golemy”. Wczoraj szło marnie, dzisiaj nadrabiam.
19 lutego
Byłem w robocie. Na emeryturę odszedł pan Janek. Ten przyspawany do pana Edka. Papużki Nierozłączki. Pytam: jak to teraz będzie? Przecież żyć bez siebie nie mogą. A na to Artek powiada: przecież oni się nienawidzą, jeden utopiłby drugiego w łyżce wody. Ot, ciekawostka. Niezła zmyłka. Dobre na opowiadanie. Cholera, trzasnę taki tekst o przyjaciołach, z dedykacją dla Marka. Może on mnie nienawidzi?
Ustawiłem na biurku dwa lusterka. Ciarki mnie przechodzą. Opowiem Agnieszce o bajkę o aniołach, niech się zsika w łóżko!
20 lutego
Nici ze straszenia, Agnieszka nie zadzwoniła. Mam zły humor. Dlaczego? No dlaczego?
*
A jednak, odezwała się. Nie straszyłem. Wypowiadałem bardzo niskim głosem jej imię. Chyba jakieś dziesięć minut to trwało. Podobało jej się.
Powiedziała, żebym nigdy nie dzwonił do niej, bo jeszcze mama odbierze i będzie draka.
[…]
28 lutego
Chodzę na rękach, biorę głębokie oddechy. Zapanować, opanować, kosmate myśli wytrepanować! Trzymać się na dystans. Rozkoszować się kropelką miodu, beczki nie tykać.
Piszę jak szalony, trzasnąłem dwa rozdziały w trzy dni. Potrzebuję godziny snu by czuć się jak młody bóg.
Marek śmiał się z opowiadania „Syjamczyki”. Powiedział, że jestem głupi, sugerując mu cokolwiek tym tekstem.
1 marca
Co za niespodzianka. Zapomniałem o swoich urodzinach. Miałem wieczorem wizytę całej paki. Ściana w kuchni do odmalowania. Agnieszka zadzwoniła, słuchałem jej bajki, siedząc na krawędzi wanny. Ja ją…
2 marca
Dostałem prezent od Agnieszki. Przesłała mi swoje zdjęcie – zwykłą pocztą kopertową. Niby mogła wysłać przez Sieć, a wybrała poczciwego listonosza. Zdjęcie z Polaroida – na światłoczuły papier padły fotony odbite od jej ciała. To coś namacalnego. Wygląda na szesnaście lat. Ale ja wiem, że ma piętnaście.
Nie mogę skupić się na pracy.
3 marca
Zadzwoniła wieczorem. Czekałem, bojąc się, że się nie odezwie. Czytała mi wiersze, a ja wpatrywałem się w jej zdjęcie.
Chodzisz po bardzo cienkim lodzie koleżko. Nie waż się nawet myśleć o tym! To dziecko jeszcze. Zrobisz jej krzywdę, a kutasy z lusterka będą klaskać w te swoje blade dłonie. Odtrąbią zwycięstwo.
4 Marca
Nie spałem w nocy. Biorę prochy na ból głowy. Zapomniałem pójść do roboty.
Tak, dzwoniła, opowiadała coś o tym, że mama nie spuszcza jej z oka. A niech nie spuszcza. Niech dobrze jej pilnuje.
Zsunąłem rolety we wszystkich oknach. Palę tilajty przy ołtarzyku z Jej zdjęciem. Z jamnika leci Cohen. Spędzę ten dzień, bujając się w fotelu i czekając na telefon. Wieczorem łyknę tabletki i pośpię trochę.
5 Marca
Mam dla niej wiersz. Wysłać, czy może dać jej osobiście?
Wczorajsza rozmowa trochę się nie kleiła, to przez brak snu. Pięćdziesiąt razy wypowiedziałem jej imię.
6 Marca
Uderzyłem się w głowę gumową pałką. Bardzo mocno. Guz wyskoczył, jak na kreskówce. Niesamowite rzeczy potrafi z człowiekiem zrobić jego własny mózg. Przecież ten pomysł z wierszem, to wytrych, który wniwecz obrócić ma moje postanowienia. Wszystko po to, by ją zobaczyć. A potem bum! Efekt masy krytycznej. Nie byłoby odwrotu. Blade dłonie!
Idę się biczować.
(Dzwoniła, bajki, imionka, rymowanki).
*
Ten wiersz jest dobry.
7 Marca
Bajki, rymowanki.
Nowe postanowienia, w punktach:
1. Miłość zredukować, w wentyl jakiś spuścić – metoda dowolna, byle skuteczna.
2. Słodycz kropelkami, najwyżej garstkami czerpać, napawać się, rozkoszować – kiedyś to samo się rozwiąże, zaniknie, do lasu pójdzie i między drzewami rozproszy, a póki można – spijać miodek.
3. Cały zapas energii z tego balansowania uzyskany, w sposób racjonalny zagospodarować. Pisać, pisać, jeszcze raz: pisać.
4. W przypadku niezastosowania się do powyższych punktów, spacer nocą po moście przedsięwziąć.
[…]
16 marca
Wszystko pod kontrolą. Jestem bogiem, panem motyli! Tym papierowym zakazałem mnożenia się. Smyrają mnie delikatnie po ścianach żołądka ich trzewiowi bracia i siostry, większych spustoszeń uczynić niezdolne.
Trzasnę zaraz dziesięć stron. Na Berlin!
*
Przyszło mi do głowy, że prześlę jej ten wiersz, niby że to znalezione gdzieś tekścidło – niech powie co o nim myśli. Jestem geniuszem, tak?
18 marca
Spadł mi łańcuch, kręcę pedałami i stoję w miejscu. Ale to nic. Niech się dzieje wola nieba, z nią się czasem zgodzić trzeba.
Ten wiersz - przecież to ja go napisałem! No bo skoro mam udawać, że to znalezione gdzieś tekścidło, to znalezionym tekścidłem najwidoczniej nie jest, do stu tysięcy rumianolicych cherubinków! Jak mogłem nie zwrócić na to uwagi? Za chwilę wychodzę. Wręczę rękopis osobiście. Zjemy jakieś ciastko w kawiarni i wracam do domu.
21 marca
Spałem przez dwa dni. Mam gorączkę. Patrzę w lustro i nie poznaję swojej twarzy. Jest ohydna, nie chcę jej widzieć. Wyrzucę wszystkie lustra.
Marek – zostawiam Ci ten pamiętnik. Zostawiam też niedokończoną powieść, którą pisałem przez ostatnie dwa lata. Zrób z tym co uważasz.
Muszę iść. Do zobaczenia!
Lektura powieści pochłonęła mnie bez reszty. Wprawdzie miałem drobne problemy ze zrozumieniem niektórych wątków, ale założyłem, że w brakujących rozdziałach znalazłoby się wyjaśnienie wszelkich wątpliwości. Podkusiło mnie, by zerknąć do szkiców i notatek pomocniczych, które Wojtek zapisał na tej samej dyskietce. Tekst zawierał nieco łopatologiczne wytłumaczenie zastosowania takich czy innych pomysłów. Okazało się, że całkiem spora część moich interpretacji „Golemów” była mylna. Pocieszyłem się, że po ewentualnej publikacji powieści, tych interpretacji mogłoby być tyle, ilu recenzentów by się znalazło. Nie wiedziałem czyja w tym wina – autora, czytelników, natury samej materii literackiej, czy wreszcie aniołów, co pieczę nad wszystkim trzymają?
Szukałem Wojtka. Robiłem to przez kilka pierwszych miesięcy po jego zniknięciu, a w wolnych chwilach raz jeszcze czytałem powieść. Zaglądałem we wszystkie kąty miasta, o których wiedziałem, że mógł je odwiedzać. Przysiadałem na ławce w parku, albo przy kawiarnianym stoliku, tym samym, przy którym on siadał, i zanurzałem się w lekturze.
Nie omieszkałem zadzwonić do Agnieszki, choć nie od razu zdecydowałem się na ten krok. Była zadowolona, że odezwałem się. Potem dzwoniłem do niej jeszcze wiele razy. Odważyłem się nawet zapytać o wiersz. Dziwna sprawa z tym rękopisem. Podobno kartka przesiąknęła podczas ulewy, a atrament spłynął. Zostały tylko granatowe plamy na papierze i na białej bluzce dziewczyny. Nie chciała przytoczyć choćby fragmentu tekstu. Nie pamiętała go dokładnie, a nie chciała czegoś pokręcić, zepsuć.
Bardzo mi się podobało, kiedy Agnieszka wypowiadała moje imię tym swoim słodkim głosikiem.
Odnalazłem się. Dokończyłem powieść. Praca nad nią zajęła mi sporo czasu. Początkowo robota szła jak po grudzie, ale udało się.
O pasji, przyjaźni i miłości jest ta powieść. O tym wszystkim, co w glinę tchnąć ducha może. Nie wiem, może kiedyś dam Ci poczytać. Trochę boję się przejść na drugą stronę rzeki.