Młody chłopak, jak większość jego rówieśników, miał słomiany zapał. Wykonał swój kretyński numer z waleniem w drzwi pięściami i szaleńczym śmiechem (który często ćwiczył, kiedy tylko był sam w domu), po czym podniósł się z klęczek, otrzepał kolana i odszedł.
Robiło się już późno. Zdecydował, że pójdzie do domu, wykąpie się, zje coś, poogląda chwilę z rodzicami telewizję, a na koniec powie grzecznie: ”dobranoc” i pójdzie spać.
Starzec zerwał się na równe nogi, błyskawicznie zmieniając pozycję z siedzącej na stojącą. Policzki miał mokre od łez. Potrząsnął głową, odganiając zamazane resztki bolesnych wspomnień. Postanowił, że już nigdy nie będzie wracał myślami do czasów swojej młodości.
Za bardzo bolało.
Nie ma sensu sobie tego przypominać, skoro wiadomo, że te czasy już nigdy nie wrócą.
Starzec postanowił, że – jeśli mu pozwolą – pójdzie na spacer do parku.
Jesień tego roku była wyjątkowo piękna, więc przyjemnie by było poczuć na twarzy powiew chłodnego, jesiennego wiaterku, spacerować słysząc szelest liści pod stopami.
Niedbałym ruchem ręki otarł mokre od łez policzki i skierował się do łazienki. Przed spacerem (oby mi tylko pozwolili – pomyślał po raz kolejny) postanowił wziąć prysznic i ogolić się.
Starzec spacerował po parku. Przechadzał się alejkami, zatrzymując się od czasu do czasu i rozglądając dookoła zamyślonym wzrokiem. Postanowił, że odpocznie chwilkę i usiadł na najbliższej ławce.
Czuł się samotny i zrezygnowany. Stracił ochotę na wszystko.
Nie chciał już spacerować, nie chciał odpoczywać, a co najważniejsze nie chciał by traktowano go jak dziecko. A tak go właśnie wszyscy traktowali. To, że miał już swoje lata nie znaczyło, że wszystko trzeba za niego robić. Może był stary, ale nie ułomny.
Pewnie niedługo przydzielą mi kogoś do podcierania tyłka – pomyślał, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu – albo kogoś, kto będzie mi czytał bajki na dobranoc.
Postanowił, że nie pozwoli by dalej traktowano go jak dziecko. Udowodni, że wszyscy którzy widzą w nim potencjalnego klienta zakładu pogrzebowego, grubo się mylili tak szybko go przekreślając.
Bo pomimo, że zdrowie nie dopisywało mu już tak jak dawniej, to w głębi serca czuł się młody i pełen energii. A może to właśnie było dla nich złe? Może wg nich człowiek stary nie ma prawa czuć się młodo, a tym bardziej mówić o tym głośno.
Zdziecinniały staruch – tak się mówi o takich ludziach.
Dzieci i starcy to same kłopoty.
Tylko dorośli zawsze mają rację.
Mają rację choć tak często się mylą.
[Człowiek starszy to kaleka, stwór śmierdzący śmiercią, odrażająca kreatura, pomarszczona i brudna. A może to wszystko jest właśnie tyle warte? Całe zasrane życie jest warte tego, by skończyć je jako coś, czego nie można już nawet nazwać człowiekiem. Starość jest poniżająca.]
Staruszek przebudził się z popołudniowej drzemki, zerknął na leżący na stoliku obok zegarek, i zerwał się nagle z łóżka.
Zostało mi tylko pół godziny - pomyślał z przerażeniem - za pół godziny, ni mniej ni więcej, w drzwiach mojego domu stanie moja córka i nie znoszącym sprzeciwu głosem każe mi iść za sobą. Na imieniny.
Staruszek nienawidził takich imprez, szczególnie teraz, kiedy zażywał lekarstwa i nie mógł się napić alkoholu. W czasach kiedy jeszcze daleko mu było do takich ograniczeń, lubił, ba, nawet uwielbiał takie imprezy rodzinne. Stawał się wtedy duszą towarzystwa, alkohol go pobudzał i sprawiał, że stawał się bardzo rozmowny i dowcipny. Ale teraz takie imprezy straciły dla niego sens. Tym bardziej, że traktowali go jak jakiegoś niedorozwiniętego stwora, któremu trzeba okazywać grzeczność i szacunek. Może to dlatego, że spodziewali się, że (nie daj Boże, odpukać w niemalowane) umrze niebawem i nie chcieli mu sprawić przykrości. Traktowali go tak jak się traktuje pięcioletnie dziecko, nakłaniali go do jedzenia, polecali mu do picia soki owocowe, a kiedy nie chciał, zawsze znalazł się ktoś kto go przymusił. Takich czasów dożył. Starość nie radość, tak to oczywiście prawda, tylko dlaczego rodzina zamiast mu pomagać, przeszkadzała, zamiast sprawić, by w ich towarzystwie lepiej się poczuł, pogarszali jego i tak już nienajlepsze samopoczucie. I te pieprzone lekarstwa. Oczywiście to też sprawka jego troskliwej rodzinki. On sam nigdy z własnej woli nie wybrałby się do lekarza, nie lubił ich, tych przemądrzałych konowałów, którzy wysłuchają cię, robiąc przy tym przemądrzałą minę, a później wypiszą ci kilka recept, wytłumaczą jak to całe chemiczne gówno dawkować, po czym polecą ci się pokazać za jakiś czas "do kontroli". Staruszek nie potrzebował, by ktoś sprawował nad nim kontrolę, ale jego rodzina uważała inaczej, dlatego też w barku, tam gdzie dawniej trzymał trunki, teraz zalegały stosy najróżniejszych medykamentów. Staruszek pomyślał, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo otworzy własną aptekę. Ale najgorsze było to, że zażywając te wszystkie lekarstwa, nie mógł się nawet w spokoju napić. Co prawda czasami, w wielkim przypływie dobroci, kiedy towarzystwo było już rozochocone, podchmielone, kiedy rozmowy stawały się głośniejsze, kiedy każdemu obecnemu (oprócz niego i dzieci, a niech to cholera!) dymiło już z czubów, dostawał kieliszeczek, żeby napił się "symbolicznie". Szlak go wtedy trafiał i miał ochotę cisnąć tym kieliszkiem w ścianę, albo w tego, który mu łaskawie ten "symboliczny kieliszek" zaproponował.
Stojąc tak i rozmyślając nad niesprawiedliwością życia, przypomniał sobie nagle, że przecież dzisiaj czeka go jedna z takich imprez. Poczuł się jeszcze gorzej, zebrało mu się na mdłości i pobiegł do łazienki, zatykając usta dłonią, żeby (Broń Boże) nie napaskudzić na dywan. To by dopiero było, gdyby to zobaczyła jego córka, pewnie jutro leżał by w szpitalu, a w najlepszym wypadku otrzymałby od lekarza nową porcję lekarstw do kolekcji. Klęcząc, zwrócił co miał do zwrócenia, spuścił wodę w klozecie, umył twarz i kiedy spojrzał w wiszące nad umywalką lustro, przeraził się nie na żarty. Jego twarz pokrywała szczecina, jakiej dawno już nie wyhodował na swojej twarzy. Był zarośnięty jak małpa. Nie wiedzieć czemu widok własnej nieogolonej, nie zadbanej twarzy, rozweselił go i staruszek uśmiechnął się do własnego odbicia, promiennym, szczęśliwym uśmiechem. Nie miał zamiaru się golić. Podobała mu się własna twarz, okolona zarostem, przydawała mu powagi i staruszek zaczął się zastanawiać, dlaczego nigdy wcześniej nie zapuścił brody, ani wąsów, tylko golił się jak głupi codziennie rano, tracąc niepotrzebnie czas.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi...