Staruszek nerwowo chodził po pokoju, zastanawiając się co robić dalej.
Pierwszy krok został już uczyniony, czas pomyśleć nad kolejnymi. Przez głowę przelatywały mu tysiące pomysłów, jednak żaden nie był na tyle dobry, by nadawał się do zrealizowania. Prawdę mówiąc, żaden nie nadawał się nawet do tego, by dłużej się nad nim zastanowić. Postanowił, że przestanie o tym myśleć, a wtedy na pewno coś mu wpadnie do głowy. Coś sensownego.
Przecenił swoje siły, bo dotąd udawało mu się wybrnąć ze wszystkiego i to bez większego wysiłku. Jednak nie tym razem. Po raz pierwszy zabrnął za daleko i nijak nie mógł się z tego wywinąć.
Staruszek przyrzekł sobie w duchu, że się nie podda, cokolwiek by się nie działo. No bo niby dlaczego miałby to robić? Nie miał przecież nic do stracenia, mógł iść na całość.
Uspokoił się trochę i zwolnił kroku.
Choć nie miał jeszcze na tyle odwagi, by przyznać się do tego przed samym sobą, ta sytuacja zaczynała go coraz bardziej podniecać. Nie mógł przewidzieć w jakim to wszystko pójdzie kierunku, ale czuł, że to będzie coś szalonego.
Szalonego i spontanicznego. Z dużą dozą ryzyka.
A jeśli chodzi o strach, to raczej niech boją się ci, którzy są przeciwko niemu. Zdziwią się, bo na pewno nie przypuszczają, że będzie stawiał jakikolwiek opór. Przecież jest stary i zniedołężniały.
Staruszek uśmiechnął się ukazując żółte, pokrzywione zęby. Z uśmiechem na ustach zaczął grzebać w szafce z ubraniami. Przerzucał gorączkowo wszystko, co mu wpadło w ręce. Jego uśmiech poszerzył się, kiedy nareszcie znalazł to, czego szukał.
Rozsiadł się wygodnie na podłodze i zaczął oglądać swój skarb. Dookoła niego leżały porozrzucane w nieładzie ubrania.
Staruszek nie zwracał na to uwagi.
Wiedział już co robić, a to było w tej chwili najważniejsze.
Tylko to się teraz liczyło.
Od tego zależało jego życie.
W życiu staruszka nastąpiły wielkie zmiany. Dość dziwne zmiany, ponieważ staruszek dość specyficznie zabrał się do tego, by zmienić swoje życie. Działał nieporadnie, ale usprawiedliwiał go fakt, że nigdy wcześniej tego nie robił i nie za bardzo wiedział jak się do tego zabrać. Ale nic nie mogło go powstrzymać, był pełen wigoru i młodzieńczej werwy, gotów stawić czoła wszystkim przeciwnościom, jakie mogły go spotkać w jego nowym, pełnym niespodzianek świecie.
Na początek staruszek postanowił zdecydowanie odciąć się od wiary w boga i przestał chodzić do kościoła. Uznał, że ta religia go ogranicza, hamuje jego rozwój i nie pozwala mu się rozwijać. Modlitwę uznawał teraz za stratę czasu, nie potrafił sobie wyobrazić, jak mógł chodzić na mszę do kościoła i nie zasnąć z nudów. Staruszek nie lubił się rozdrabniać, więc wyrzucił na śmietnik wszystkie święte obrazki i krzyżyki, jakie tylko znalazł w domu. Wyrzucił też różaniec i książeczkę do modlitwy. Nie potrzebował w domu rupieci. Później trochę żałował, że pozbył się tego tak lekkomyślnie, mógł to przecież gdzieś sprzedać. Przynajmniej by się ten złom na coś przydał. Wyrzucając to nie czuł, że robi coś złego, nie zawahał się ani przez sekundę. Zastanowił się przez chwilę, co by na to wszystko powiedziała jego córka, ale szybko odgonił od siebie te myśli, przypominając sobie, że zaczął nowe życie i nikt nie ma prawa się wtrącać w jego prywatne sprawy.
Dość już tego. Dość miał oddawania czci czemuś, czego nigdy nie widział, dość miał zakłamania księży, ich pouczającej gadki i pobłażliwych, błazeńskich uśmiechów kiedy któryś z nich szedł „po składce“. Teraz byli dla niego obrzydliwymi darmozjadami, żerującymi na głupocie "wiernych". Na szczęście nie musiał się już nimi martwić – jego przygoda z wspólnotą kościelną już się zakończyła. I bardzo dobrze. Już dawno powinien to zrobić, ale lepiej późno niż wcale.
Staruszek przypomniał sobie, że kiedyś, dawno, dawno temu, napisał wiersz wychwalający boga.
Katolickiego boga.
Wysłał ten wiersz do lokalnej gazety, gdzie trwał wtedy konkurs poetycki, którego tematem była "Twoja miłość do Boga". Pierwszą nagrodą była trzydniowa wycieczka do jakiegoś tam sanktuarium, drugą kolacja z miejscowym proboszczem, a za trzecie miejsce dostawało się Biblię. Chyba jego wiersz się nie spodobał, ponieważ nie zajął wtedy żadnego premiowanego nagrodą miejsca. Staruszek przypomniał sobie, jak bardzo był wtedy zawiedziony i parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, jaki był wtedy głupi. Przechowywał gdzieś kopię tego wiersza, miał pewność, że ma go w którejś półce albo w szufladzie i nagle bardzo zapragnął go przeczytać. Był pewny, że go znajdzie. Nie pamiętał już nawet jego treści, ale pewnie nieźle się uśmieje czytając ten "sakralny" wiersz.
Staruszek trzymał przed sobą pomiętą kartkę papieru, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Siedział już tak od dłuższego czasu, raz po raz czytając treść tego jakże wspaniałego wiersza, i za każdym kolejnym razem wybuchał coraz głośniejszym śmiechem. Po prostu nie mógł się powstrzymać, ale czuł, że niedługo będzie musiał przerwać tą zabawę, bo zaczynał go już boleć brzuch od śmiechu. Dawno się tak nie ubawił. Przyrzekł sobie, że to już ostatni raz i starając się powstrzymać wzbierającą falę wesołości, zaczął go czytać po raz kolejny.
O Panie, czy ja wyrazić mogę?
Jak twojej osobie jestem oddany
Zawsze mnie chronisz, wskazujesz mi drogę
Jesteś przeze mnie na wskroś uwielbiany!
O Panie, który w swej łaskawości
Przez moc twą nieograniczoną
Największe przebaczasz niegodziwości
Dobroć nam zsyłasz nieskończoną!
O Panie, potęgo sprawiedliwości
Czuwasz nade mną, dobroci wrodzona
Nie jestem godzien twej miłości
Mimo to przytul do swego łona!
O Panie, ty nad wszystkim panujesz
Roztaczasz opiekę nad wszystkimi
Całym stworzeniem się opiekujesz
Nawet nad tymi najmniejszymi!
O Panie, ty ponad wszystkim stoisz
Chorych uzdrawiasz, pocieszasz cierpiących
Głodnych karmisz, spragnionych poisz
Słuchasz ludzi o pomoc proszących!
Staruszek zarechotał kpiąco, po czym pomiął kartkę i cisnął nią o ścianę. Już się nie dziwił dlaczego nie dostał za ten wiersz żadnej nagrody. Szkoda papieru na takie brednie. Nie potrafił zrozumieć, jak mógł być takim kretynem, żeby się podniecać i układać wiersz wychwalający boga. Przecież to nie miało żadnego sensu. Próbował sobie przypomnieć co czuł, kiedy to pisał, ale nie potrafił sobie tego wyobrazić. Musiało go na chwilę oświecić, pewnie bóg zesłał mu natchnienie, a on, pokorny sługa, otoczony świetlistą poświatą, przelał na papier całe swoje uwielbienie i miłość do niego.
Z resztą, teraz to już nie miało żadnego znaczenia...