staruszek (cz.VI)

simple_man

 

Staruszek siedział przy stole, na którym leżał otwarty zeszyt. W prawej ręce trzymał długopis. Był środek nocy, w pokoju panowała ciemność, oprócz słabiutkiego płomyka świecy, leżącej na stole obok zeszytu. Słaby, migotliwy płomień tworzył na ścianie mroczne cienie. W pokoju panowała przerażająca atmosfera, ale takie było zamierzenie staruszka, który miał nadzieję, że jeśli stworzy odpowiednie ku temu warunki, to przywoła do siebie złe moce. Na razie niewiele z tego wychodziło, ale staruszek był cierpliwy. Siedział w tym miejscu już od paru godzin i jeśli będzie trzeba, to posiedzi tu aż do świtu. Jeśli dzisiaj się nie uda, to spróbuje jutro. Miał czas. Myśląc tak, poczuł, że chce mu się sikać. Odłożył długopis na stół i ruszył powoli w kierunku łazienki. Nie chciał palić światła z obawy, że odstraszy ono złe moce, które być może były już tuż, tuż. Szedł powoli, z wyciągniętymi przed siebie rękami, stąpając ostrożnie, starając się coś dostrzec w tej ciemności. Po chwili jego ręce trafiły na drzwi, wymacał klamkę i wszedł do środka. Skierował się w stronę sedesu, którego co prawda teraz nie widział, ale nie miał jeszcze takiej sklerozy, by nie mógł sobie przypomnieć, gdzie on się znajduje. Westchnął z ulgą kiedy go wymacał, podniósł do góry klapę i nagle się zawahał. Zastanowił się chwilę i doszedł do wniosku, że nie może ryzykować sikania na stojąco. 
A co będzie jeśli nie trafię? - pomyślał - Kto to później posprząta? Będzie śmierdziało. Myślisz, że nawiedzi cię jakiś demon, jeśli poczuje roznoszący się po mieszkaniu zapach moczu? Musisz się wysikać na siedząco, nie masz wyjścia.
Staruszek niechętnie usiadł na klozecie. Czuł się jak ostatni idiota, ale musiał tak postąpić. Wysikał się, czując rozchodzącą się po ciele ulgę, spłukał wodę i wrócił do pokoju. Oczywiście, nie zapalając światła. Wziął do ręki długopis.
Czuł, że atmosfera w pokoju zgęstniała. Zrobiło się zimniej, staruszek z narastającym podnieceniem poczuł, że dostaje gęsiej skórki. Nagle długopis w jego ręce zaczął drżeć. Staruszek patrzył na to z rozdziawioną gębą, czując wzbierającą w sobie moc. Mroczną moc. Zafascynowany patrzył, jak jego własna ręka przykłada długopis do kartki i zaczyna pisać. 
 
 
Spójrz na mnie
twój sługa cię błaga
i chce się przed tobą ukorzyć
napełniać swe uszy twym wrzaskiem
i w śmiechu szyderczym rozpłynąć
twą mocą się karmić potężną
i pławić w twej nienawiści
o wszechpotężna ciemności
z czarnością światła się zjednać
i błądzić wśród wrzasków okrutnych
broczyć w kałuży cierpienia
i koić swe męki w bólu
 
 
Ciało staruszka drżało spazmatycznie, głowę miał przechyloną do tyłu, twarz wykrzywiła się koszmarnie, oczy miał wywrócone białkami, a z ust ciekła mu ślina. W dodatku charczał i rzęził przeraźliwie, jakby nie mógł złapać powietrza.  
Długopis śmigał po kartce jak szalony. 
 
 
odprawiam pradawny rytuał
w zgniliźnie rozkładu się dusząc
świadomość swojej marności
rozumiem przy twej potędze
marne ci składam ofiary
lecz proszę o przebaczenie
napełnij mnie błagam pokornie
żądzą niepowstrzymaną
by ogrom bestialstwa się mnożył
i czarę zawiści napełniał
 
 
Stojący na szafce wazon z kwiatami rozleciał się na kawałki. 
Temperatura w pokoju obniżyła się o kolejnych kilka stopni. 
Świeczka zgasła. 
W pokoju rozległ się przerażający, mrożący krew w żyłach chichot.
 
 
 
[-  Dziadku! Dziadku! Opowiedz nam jakąś historię!
-  Dobrze, już dobrze, tylko przestańcie tak głośno krzyczeć. Nie jestem głuchy. Stary owszem, ale nie głuchy.
Rozparł się wygodniej w swoim fotelu, wyciągnął przed siebie nogi, zaplótł ręce na brzuchu, pomyślał chwilę, po czym zaczął mówić:
-  Działo się to dawno, dawno temu, tak dawno, że... sam już tego nie pamiętam - dokończył i ryknął śmiechem. 
Dzieci popatrzyły po sobie zdziwionym wzrokiem, nie rozumiejąc z czego ich dziadek się tak śmieje. 
-  Dziadku? - cichutki, przestraszony głosik - Dziadku?
Dziadek schował twarz w dłoniach i rechotał w najlepsze, aż się popłakał. Kiedy skończył się śmiać, wstał z fotela, wsunął swoje stopy w kapcie i poszedł... w cholerę.]
 
 
 
To moja ostatnia szansa - pomyślał staruszek i skierował swoje wychudzone, kościste nogi w stronę kościoła. Kilka dni temu poszedł do biblioteki, gdzie musiał zapisać się na nowo, ponieważ jego karta straciła ważność już ładnych parę lat temu, i pożyczył sobie kilka książek opisujących przypadki opętania ludzi przez diabelskie moce. Jego przerażenie rosło w miarę czytania, ponieważ wiele z opisanych tam objawów, pasowało do niego jak ulał. 
Po pierwsze - pozbył się z domu wszystkich świętych symboli. 
Po drugie - pozwolił demonowi przejąć władzę nad swoim ciałem i umysłem, w tę pamiętną noc, kiedy napisał te dwa okropne wiersze. 
Chciał się ich pozbyć, zniszczyć je, ale coś w jego umyśle nie pozwalało mu na to. Jak mógł być tak głupi żeby przywoływać z własnej woli diabła i myśleć, że ujdzie mu to na sucho? Staruszek obawiał się, że w jego ciele zagnieździł się zły duch, ale jakaś jego cząstka nie dopuszczała tej myśli do siebie. Miał nadzieję, że nie nosi w sobie demona i wybrał się do kościoła aby się o tym przekonać. Wyczytał, że jednym z głównych objawów świadczących o opętaniu jest to, że człowiek nie potrafi zmusić się do tego, aby wejść do kościoła, nie mówiąc już o modlitwie, czy uczestnictwie w mszy świętej. 
Staruszek wspiął się po schodach i stanął przed wielkimi, drewnianymi drzwiami. Był trochę zdenerwowany, prawdę mówiąc nie miał ochoty wchodzić do tego kościoła, nie to, żeby nie mógł, po prostu nie miał ochoty, może przyjdzie później...
Odepchnął od siebie te szatańskie podszepty, i starając się uspokoić swoje skołatane nerwy, sięgnął drżącą ręką w stronę ciężkiej, mosiężnej klamki. Zaczął się pocić, a jego próby uspokojenia spełzły na niczym. Przygryzał nerwowo górną wargę, a na jego pomarszczone czoło wystąpiły pierwsze krople potu. Opuścił nagle rękę, szybkim zdecydowanym ruchem, po czym z największym wysiłkiem, spróbował po raz drugi, powoli, powoli, zbliżał dłoń do klamki... i znowu ją opuścił.
To wszystko przez te nerwy - pomyślał - muszę się uspokoić i spróbować po raz kolejny. Wejdę do tego posranego kościoła i...
Czy ja dobrze słyszałem? Jak powiedziałeś? Posranego kościoła? - odezwał się złowieszczy głos w jego głowie - jesteś opętany, sam widzisz, nie musisz więc się trudzić i tam wchodzić. - staruszek usłyszał wybuch szaleńczego,  nieludzkiego śmiechu, który rozlegał się w jego własnej głowie i stawał się coraz głośniejszy. 
Złapał się rękami za głowę, czując, że jeśli to coś (cokolowiek to było) zaraz nie ucichnie, jego czaszka pęknie z hukiem, rozsadzona od środka. 
Po chwili śmiech ucichł, staruszek obejrzał się dookoła nieprzytomnym wzrokiem, po czym odwrócił się i poszedł... a raczej powlókł, do domu.

 

simple_man
simple_man
Opowiadanie · 1 grudnia 2014
anonim