Staruszek został menelem. Stało się to bardzo szybko i pewnie nikt, kto znał go wcześniej, teraz by go nie poznał. Stał się ulubieńcem miejscowej braci żulerskiej, bo był hojny, a oni to wykorzystywali. Chlał z nimi wino, raz po raz opowiadając im niesamowitą historię swojego życia, a oni kręcili ze zrozumieniem swymi zapijaczonymi łbami i czekali tylko, aż postawi następną flaszkę. Poznał wiele tajemnych miejsc, znanych tylko najbardziej wytrwałym pijaczkom i szybko został zaakceptowany w tym elitarnym społeczeństwie. Był teraz jednym z nich. Całe dnie spędzał poza domem, plątając się i pijąc wino, poznał ich zwyczaje, wysłuchał wiele opowieści o tym, jak to zostali skrzywdzeni przez rodzinę, bądź też przez państwo. Rozumiał ich, tak jak oni rozumieli jego i nareszcie czuł, że jego życie ma jakiś sens. Dobrze się czuł w ich towarzystwie i nic mu więcej na razie nie było trzeba. Topił swoje smutki w alkoholu, nie pozwalając sobie nawet na krótką chwilę trzeźwości. Jego życie i tak legło w gruzach, więc mógł sobie teraz pozwolić na zabawę, huczną zabawę w towarzystwie bełkoczącej bandy zapitych obdartusów, do których z każdym dniem się coraz bardziej upodabniał.
Znalazł przyjaciół, którzy pozwalali mu robić to na co miał ochotę i którzy zawsze go wysłuchali, doradzili mu, którzy zawsze byli blisko niego, gdy tego potrzebował, i co najważniejsze - zawsze mieli dla niego czas.
- Masz szczęście, że nie jestem pamiętliwy i szybko przebaczam. Gdyby nie to, już dawno byś nie żył. Ale ostrzegam cię, jeśli jeszcze raz mnie wkurwisz, to wylądujesz w piachu. Zapamiętaj to sobie, gnojku.
Twarz staruszka spurpurowiała. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Jak to możliwe, że taka szumowina, taki wypierdek, śmie mu grozić, a on nawet nie może mu się sprzeciwić, bo się go boi. Ten gość to naprawdę wredny typek i lepiej z nim nie zadzierać. Cały czas szuka zaczepki, szczególnie jeśli wcześniej coś wypije. Ma wtedy więcej odwagi i jest nieczuły na ból. Lubi się bić, lubi komuś przyładować, ale lubi też dostać po mordzie. Sprawia mu to prawdziwą przyjemność, docenia tego kogoś, kto okazał się od niego silniejszy i go pokonał, szanuje go, ale stara się go dobrze zapamiętać, żeby kiedyś go dorwać i skopać mu dupę.
- Przepraszam, ja... naprawdę nie chciałem pana zdenerwować – staruszek zdobył się na dyplomatyczną odpowiedź. Starał się, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej ugodowo. – Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
- Tato, musimy poważnie porozmawiać. Martwię się o ciebie i nie chcę, żeby ci się coś złego stało. Zadajesz się z tymi dziwakami i w ogóle to jakiś taki... inny się stałeś. Nie lubisz już ze mną rozmawiać i niegrzecznie się do mnie odnosisz. Poza tym już parę razy wyczułam od ciebie alkohol, zaniedbujesz się i źle się prowadzisz, nie chcesz jeść, jesteś osowiały i masz mętne spojrzenie, a jakby tego było mało - kobieta znacząco zawiesiła głos - przestałeś chodzić do kościoła...
Staruszek hardo uniósł głowę i ze złośliwym błyskiem w oku odpowiedział:
- Miałem do tego prawo. W kwestii mojej wiary nikt się ze mną nie konsultował, nie zapytał mnie o zdanie, więc dokonałem teraz spóźnionego wyboru i wyrzekłem się wiary w kościół. Nikt mi tego nie może zabronić. Ja swoje prawa znam! - koścista pięść walnęła o stół. - I przestań się tak interesować moim życiem. Pilnuj swojego nosa, ty... ty... - staruszek długo szukał odpowiedniego słowa, które najlepiej oddawałoby to, co do niej czuje - ty... głupia krowo!
Kobieta nie spodziewała się tak ostrego ataku z jego strony, dlatego aż zaniemówiła ze zdziwienia.
Staruszek zgrzytał zębami, tłukąc pięściami w kolana i tupiąc rytmicznie nogami.
Im bardziej się zastanawiał nad swoim obecnym położeniem, tym bardziej odechciewało mu się żyć. Jego sytuacja nie była zbyt ciekawa. Grożono mu życiem, a to już przekraczało granicę jego rozumowania. Dlaczego ktoś miałby go zabić, zresztą po co - i przede wszystkim - za co? Najgorsze było to, że nie miał się nawet do kogo zwrócić o pomoc, ponieważ od jakiegoś czasu nie był już tak głupi, by wierzyć, że istnieje coś takiego jak zaufanie czy lojalność (o szacunku nie wspominając), według tego co zaobserwował w ostatnim czasie, ludzie nie wiedzą co te słowa oznaczają, lub nie chcą wiedzieć. Staruszek miał smutną świadomość tego, że może liczyć tylko na siebie. To jego osobista potyczka i staruszek był święcie przekonany, że ją wygra. Był tego prawie w stu procentach pewny, tylko cały czas nie potrafi zrozumieć, dlaczego ma coś wygrywać, dlaczego w ogóle ma walczyć? Po co? Zamiast cały czas walczyć, używając podstępnych sztuczek, zamiast cały czas udowadniać coś innym ludziom, zamiast zazdrościć i nienawidzić, może... by tak sobie pomóc? co? nie pomyśleliście o tym, durnie?
Staruszek uważał się za dobrego człowieka, z tego co pamiętał, to nigdy nikomu nic złego nie zrobił, nie miewał napadów agresji, a w stosunku do ludzi najczęściej był życzliwy, uśmiechnięty i przyjacielski.
Więc do cholery, jakim prawem taki degenerat, taka szuja, śmie mu grozić i cały czas go straszy. Przyczepił się gnojek, menda jedna i nie daje mu spokoju.
Staruszek stwierdził, że nigdy tego nie zrozumie.
To było całkowicie bez sensu. No bo jak to możliwe - ktoś ci może grozić, a ty możesz się tylko bać, bo nic innego nie możesz zrobić.
Staruszek pomyślał, że świat to naprawdę bardzo brutalne miejsce.
Tylko, że dla niektórych ludzi to tylko puste słowa, a inni doświadczają tego na własnej skórze.