Wybory

marcinhaba

Zrobiłem to. Zrobiłem. W damskiej ubikacji. Naprawdę to zrobiłem. Wiem, wiem. Nie ma się czym chwalić. Ale i tak muszę powiedzieć - zrobiłem to.

Wszystko zaczęło się pewnego wrześniowego popołudnia. Szedłem główną ulicą miasta wraz z setką innych ludzi. Nie żebyśmy się znali. Po prostu szedłem w tym samym kierunku co oni. Druga setka przecinała ulicę w przeciwną stronę mijając moją postać i postacie setki tych idących ze mną. Byłem małą mrówką w tłumie, drobnym elementem układanki. W każdym większym mieście jest taka ulica, gdzie można poczuć się jak mrówka.

A więc szedłem ulicą. Znajdowałem się w mieście, które wchodziło w skład państwa. W państwie tym niedługo miały odbyć się wybory parlamentarne. Z tego powodu centrum oblepione było różnego rodzaju reklamami promującymi taką a taką partię. Bilboardy dosłownie oblazły miasto. Były wszędzie. „Głosuj na nas”, „Wybierając nas wybierasz lepszą przyszłość”, „Nie wierz innym, postaw na nas”. Rzygać się chciało. Twarze z bilboardu uśmiechnięte i wypacykowane. I z czego się śmiejesz - pomyślałem spoglądając na jedną z takich twarzy. Gdzie nie spojrzałem widziałem coś związanego z wyborami. Odniosłem wrażenie, że promocja komitetów wyborczych przybrała postać epidemii zarażającej plakatami coraz to nowe ulice.

Nigdy nie interesowałem się polityką i nie obchodziło mnie żadne ugrupowanie parlamentarne. Nie wierzyłem politykom. Tym bardziej wkurzałem się gdy to zmuszony byłem oglądać „skażone” mury. Tętno miasta pulsowało przyspieszonym rytmem wybijanym przez krzyk coraz to nowych haseł wyborczych. Tak, miasto krzyczało. Tego nie można było usłyszeć ale jestem pewien, że krzyczało.

Byłem wściekły. Gubiłem myśli, które przybrały wodnistą konsystencję i wypływały z mojego mózgu w dolne partie ciała. Wbiłem wzrok w chodnik by na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Zawsze tak robiłem, gdy idąc ulicą chciałem pozbierać myśli. W tłumie było to dość ryzykowne, bo zawsze można było przez przypadek na kogoś wpaść. Potem trzeba było powiedzieć „przepraszam” i przyjąć choć trochę pokorną minę. Mimo tego postanowiłem zaryzykować i opuścić głowę. Moje spojrzenie zamiatało leżące śmiecie. Puszka po pepsi, płaski filtr papierosa, chusteczka jednorazowa, płaski filtr papierosa, zapałka, jeszcze nie płaski filtr papierosa, kawałek folii, bilet autobusowy, tlący się filtr papierosa. Gdy już udało mi się oderwać myśli od rzeczywistości, znikły filtry papierosów (i te przydeptane i te jeszcze nie przydeptane), znikły puszki, znikły chusteczki, zniknął chodnik. Zbiłem myśli w neuronową kulkę tak jak w kulę zgniata się kartkę papieru. Przez moment byłem szczęśliwy. Wreszcie odpłynąłem zostawiając plakaty, bilboardy, filtry papierosów i mijanych ludzi.

Moja radość nie trwała długo. Z błogiego stanu wyrwał mnie głos:

- To dla pana. Proszę się zapoznać i rozsądnie zagłosować.

Jakiś gruby mężczyzna podał mi kolorową broszurę. Rozpromieniony polityk i kilka haseł wypisanych tłustym drukiem pod zdjęciem. Gruby mężczyzna uśmiechnął się do mnie. Miałem dosyć. Chciałem wykrzyczeć mu w twarz żeby się odczepił. Nie zrobiłem tego. Anemicznym ruchem oddałem mu broszurę i szepnąłem:

- Nie chcę.

Nie wiem jak zareagował bo szybkim krokiem oddaliłem się. Znów włączyłem się w ruch setki ludzi idących w tym samym kierunku. Odeszły mi chęci od ponownej ucieczki myślowej. Odeszły mi chęci od wszystkiego. Nie miałem ochoty na nic. No może tylko na jedno - na posprzątanie miasta z wyborczych śmieci. Gdyby tak można było wziąć miasto w dłonie i wsadzić do gigantycznej pralki czy automatu. Potem nastawić na trzeci program prania i patrzeć jak wszystko wiruje. Co jakiś czas któraś z bilboardowych twarzy przyklejałaby się do szyby w klapie automatu. Największy ubaw miałbym przy wirowaniu, i wylewaniu „brudu” przez rurę odprowadzającą wodę z prania. Potem rozwiesiłbym miasto na sznurze od bielizny i poczekał aż wyschnie. Na końcu odłożyłbym je na swoje miejsce. Byłoby czyste i pachnące. Z zadowoleniem i bez obaw włączyłbym się do ruchu na głównej ulicy i wraz z setką przechodniów maszerowałbym przed siebie.

- Proszę. Ulotka dla pana. - zaczepił mnie kolejny facet.

Udałem, że go nie widzę. Spojrzał na mnie z ukosa i po chwili wciskał broszurę komuś innemu. Alkohol. Miałem ochotę na alkohol. Szybki ruch do prawej kieszeni sztruksów upewnił mnie, że mam przy sobie wystarczającą ilość drobnych na knajpę. Wszedłem w pierwszą lepszą bramę, nad którą wisiał niewielki neon. Jego literki układały się w nazwę„Herkules”. Jeszcze nie byłem w pubie o nazwie „Herkules”. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Spojrzałem po klientach i roześmiałem się. Śmiałem się na głos i to dość głośno. Nie umiałem się opanować. Klienci popatrzeli po mnie. Było ich czterech. Wszyscy byli dobrze zbudowani. Mieli ogromne muskuły i czoła zroszone potem. Myślałem, że „Herkules” to knajpa a tu okazało się, że była to siłownia. Jeden z klientów pomyślał pewnie, że śmieję się z niego, bo wstał z ławki i zaczął zmierzać w moją stronę. Nie czekałem ani chwili, odwróciłem się i wybiegłem na ulicę.

Knajpa, gdzie jest najbliższa knajpa? - pytałem w myślach. Zacząłem monitorować prawą część ulicy w poszukiwaniu szyldu jakiegokolwiek pubu. Dwa sklepy spożywcze, drogeria, butik, warzywny. I jest, nareszcie. „Pub Prusak”. Wszedłem do środka.

Panował mrok, przemieszany z blaskiem kilku świec palących się przy barze. Trzech starszych mężczyzn siedziało przy jednym stoliku i grało w karty. Oprócz nich i barmana, nie było nikogo. Cicha muzyczka płynęła z dwóch głośników zawieszonych po obu stronach baru. Właśnie tego mi było trzeba. Kupiłem piwo i zająłem stolik w rogu. Na stoliku spostrzegłem ulotkę wyborczą. Wziąłem ją w dwa palce, tak jak łapie się coś budzące wstręt, i odłożyłem na sąsiedni stolik, na którym również leżała ulotka. Rozejrzałem się i zauważyłem, że na wszystkich stolikach leżały ulotki.

Sześć piw potem byłem już zalany. Wszystko kręciło się jak na karuzeli. Barman kręcił się najszybciej i to w przeciwną stronę do reszty. Wstałem z miejsca używając przy tym maksimum uwagi i skupienia. Lekko chwiejnym krokiem wyszedłem na ulicę.

- Dzień dobry. To dla pana. Miłego dnia. I proszę nie zapomnieć zagłosować rozsądnie. - usłyszałem kobiecy głos.

Jakaś dziewczyna próbowała włożyć mi w rękę broszurę. Miała na sobie niebieską koszulkę z dużym logo takiej a takiej partii. Była ładna. Czarne włosy, brązowe oczy i równie brązowa karnacja świadcząca o wizytach w solarium. Skrzywiłem się i krzyknąłem:

- Nie!

Wbiegłem w boczną uliczkę. Wirowanie w głowie nie ustało. Nadal miałem kłopoty z równowagą przechylając się to w jedną to w drugą stronę. Gdy podniosłem głowę zobaczyłem bilboard z twarzą polityka.

- Dosyć! - syknąłem - Głosuję na siebie. Słyszysz? Głosuję na siebie. - powiedziałem do twarzy z bilboardu.

Przechodząca staruszka spojrzała na mnie z obawą. Pewnie zdziwiło ją to, że rozmawiam sam ze sobą. Mnie nie zdziwiło to wcale. W końcu promile krążyły w mej krwi a to wystarczający powód do rozmów ze sobą.

Postanowiłem zagłosować na siebie. Byłem już tak pijany, że takie wyjście wydało mi się całkiem rozsądne. Nie czekając ani chwili pobiegłem na dworzec PKP.

W damskiej toalecie dworca PKP panowała cisza. Wszedłem do damskiej, bo zazwyczaj są one bardziej czyste od męskich. Rozejrzałem się. Nieco przyżółkłe kafelki sięgały do sufitu odbijając równie blade i przyżółkłe światło żarówki. Nie było nikogo. Podszedłem do umywalki, zatkałem odpływ chusteczką i odkręciłem wodę. Po minucie umywalka pełna była wody. Wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk i przejechałem nim po nadgarstkach kreśląc dwa krzyżyki, takie jakie stawia się na listach do głosowania w wyborach. Ciepła krew momentalnie zaczęła wypływać z żył. Zanurzyłem nadgarstki w wodzie i czekałem.

Dlaczego to zrobiłem? Dlatego, bo chciałem zagłosować na siebie. Jeśli taki powód nie tłumaczyłby mnie w pełni to miałem jeszcze kilka innych. Bo pół roku temu rzuciła mnie dziewczyna, bo mama zawsze w piątek robi żur, bo pies sąsiada szczeka w nocy, bo jestem zbyt młody, by szanować życie. Zrobiłem to, bo byłem zbyt pijany i opętały mnie wybory. Nie myślałem o tym, że mogę umrzeć. Trwałem z dłońmi w wodzie o odczułem pewną satysfakcję.

Do ubikacji weszły trzy starsze kobiety. Gdy mnie zobaczyły od razu przyszła im ochota do modlitw, bo powiedziały tylko:

- Jezus Maria!

- Matko Boska!

- O Boże!

- A panie co takie pobożne? - spytałem - Głosuję na siebie, proszę mi nie przeszkadzać. - wyrzygałem. Nie, nie powiedziałem lecz wyrzygałem. Gdy człowiek ma wiele rzeczy do powiedzenia w jednej chwili to wszystkie one kumulują się w mózgu by za chwilę eksplodować. Wtedy człowiek nie mówi ale rzyga słowami.

Nie wiem czy to one zadzwoniły po pogotowie. Oczywiście odratowano mnie. Trzy dni później wyszedłem ze szpitala z pamiątką w postaci dwóch bandaży na przegubach dłoni. Żałowałem tego co się stało i byłem pewien, że o powtórce nie było mowy. Do czego to jest zdolny pijany człowiek gdy ze wszystkich stron atakują go politycy... Można zwariować.

marcinhaba
marcinhaba
Opowiadanie · 20 września 2001
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    kajka
    to idiotyczna strona po tym co uslyszalam mam dosc wyborow i idiotow

    · Zgłoś · 18 lat
  • jpL
    gratuluje :)

    · Zgłoś · 17 lat