Barnabie
Barnaba od pewnego czasu nie zwykł posiadać komórki – dostatecznie wiele jego telefonów zaginęło w Wiśle, utopiło się w kuflach piwa, studzienkach kanalizacyjnych czy innych dziwnych miejscach. Ponieważ zależało mi, żeby zobaczyć się z nim jak najszybciej, udałem się do pewnej tawerny, gdzie ten hultaj grywał regularnie za piwo i bigos.
Miałem to nieszczęście, że naturalne zainteresowanie moją osobą wykazywały przeważnie brzydkie kobiety. Zdarzało mi się to w częstotliwości znacznie przekraczającej ich występowanie w przyrodzie. Musiały mnie chyba śledzić; cała siatka maszkaronów, współpracująca i wymieniająca się informacjami. Barnaba zawsze się spóźniał, więc kiedy na niego czekałem w tym, czy innym miejscu, nigdy, podkreślam, nigdy nie dosiadła się do mnie ładna dziewczyna. Tak było i tym razem.
Ani się obejrzałem, a w salce bilardowej, gdzie znalazłem sobie miejsce, przysiadł się typ najgorszy z możliwych. Baba olbrzymia, jak parowóz sapiąca, wielki cień rzucająca, czarne kudły na łapach mająca. Na pomieszanie dobrego i złego. Wielkie, amorficzne cielsko napierało na mnie, a ja próbowałem walczyć. Czułem jednak, że jedyna nadzieja spoczywa w Barnabie, który właśnie kończył grać ostatni kawałek ze swojego standardowego zestawu. Warto dodać, że już kiedyś zdarzyło mu się ratować mnie z podobnych opresji.
Minęła chwila. Mój druh wkroczył wreszcie do salki bilardowej. W dłoni, niczym trofeum, trzymał wielki kufel piwa.
– Wyczuwam słodkawy odór staropanieństwa. – zagaił z właściwym sobie wyczuciem.
Musiałem mieć bardzo nietęgą minę, ponieważ wystarczyło, że rzuciłem w jego kierunku tylko jedno znaczące spojrzenie – ratuj mości panie! Ten skinął głową, otarł pysk z piwnej piany i z uśmiechem szelmy ruszył do akcji.
– Nastąp się Wielka Niedźwiedzico. – Barnaba wgramolił się za ciężką drewnianą ławę i niczym klin wbił się między mnie, a moją niechcianą towarzyszkę.
– Wielka Niedźwiedzico? Ja sobie wypraszam, proszę pana! W środowiskach polonijnych to ja, proszę pana, jestem gwiazdą pierwszej wielkości!
– Nie jest jejmość gwiazdą, tylko planetą. Tak olbrzymią, że wytwarza jejmość szanowna własne pole grawitacyjne. – odrzekł Barnaba i zaczął przeraźliwie rechotać.
– Dlaczego w takim razie dlaczego pan usiadł koło mnie? Może jednak mimo wszystko się panu podobam?
– Wolę brzydotę, jest bliżej krwioobiegu. – Próba ripostowania Barnaby nie mogła skończyć się dobrze.
– To jest skandal, to jest hańba. Ten potwór mnie obraził. – Babsko wytoczyło się z sali bilardowej roztrącając po drodze innych gości.
– Może ruszymy w pościg i zabijemy to bydlę zanim złoży jaja? – zapytał tryumfującą miną Barnaba, a jego wzrok sugerował, że nie do końca żartuje.
Gwiazda Pierwszej Wielkości ruszyła w świat szukać kolejnej ofiary, a mój kompan zaczął opowiadać.
***
– Ja Barnaba, artysta scen warszawskich, opój i erotoman, pies na baby, żarłok i hazardzista – witam serdecznie. Ja Barnaba, współczesny Drzymała, Król bez Ziemi, kapitan bez statku, zawołany jebaka – kłaniam się nisko. U nas znajdziesz, Drogi Przyjacielu, damy wszelkiej proweniencji, które poruszą twoją fizis i psyche. Nie wiesz, Drogi Przyjacielu, czym jest prawdziwe pragnienie póki nie przekroczysz naszych skromnych progów. Ignoti nulla cupido. – Barnaba został szatniarzem w klubie nocnym, przed którym zakończył się nasz spacer z Nubijską Księżniczką. I tymi mniej więcej słowy witał wszystkich gości. Szybko stał się lokalną atrakcją, a o tancerkach zwykł mówić pieszczotliwie „moje dziewczynki”.
Nikt, łącznie ze mną, nie wiedział jak mu się to udało – z założenia nie zdradzał sekretów swojej kuchni. Chodziły głosy o dużej grupie pijanych Duńczyków, którą wprowadził do środka i która dała sporo zarobić dziewczynom i właścicielom. Kto inny wspominał o markowych cygarach, które w dobrej cenie załatwił dla właściciela. Sprzyjającą okolicznością było również to, że Pani Lucyna, sprawująca dotychczas funkcję szatniarki, musiała na kilka tygodni udać się do rodzinnego Wałbrzycha, aby opiekować się nowonarodzonym wnukiem. Koniec końców, Barnaba zaczepił się w pobliże Nubijskiej Księżniczki. Najciekawsze jednak miało wydarzyć się dopiero potem.
***
Odwiedziny klubu nocnego po godzinie trzeciej nad ranem dostarczają niezapomnianych wrażeń. Z plusów – troglodyci na wejściu nie pobierają już opłat ze wejście. Z minusów – w środku pisze się nowa Księga Rodzaju, ściślej – Sodoma i Gomora. Zapach potu, piwa i perfum miesza się jeszcze z jeszcze jedną, bliżej niezidentyfikowaną wonią. Neony święcą smętnie, w powietrzu unosi się grzech. Zamówiłem piwo za kwotę, za którą niejeden student przeżyłby tydzień i zacząłem się rozglądać po okolicy. Jakiś Pijany Janusz pod pięćdziesiątkę wyznawał miłość tlenionej blondynce, która mogłaby być jego córką. Dziewczyny rozwalone na skórzanych fotelach w pozycjach ginekologicznych. Jeśli nie śpią, to żują gumę. Jeśli nie żują gumy, to i tak mają wszystko w dupie.
W rogu sali, w obszernej loży znajdującej się nieco na uboczu, mimo późnej pory kłębił się mały tłumek. A jakże – Barnaba. Zatem na centralnym miejscu on, po jego prawicy – wtulona Nubijska Księżniczka. Wokół kilkanaście co trzeźwiejszych dziewczyn. Wszystkie wpatrzone i zasłuchane. A Barnaba wieści i pontyfikuje. Jego wielkie dłonie, niczym ciężkie ćmy, fruwają w powietrzu zawzięcie gestykulując. Grubym paluchem kreśli schematy i mapy. Barnaba tłumaczy i objaśnia, a ciężkie ćmy jego dłoni co jakiś czas przysiadają delikatnie na udach, pośladkach i piersiach słuchaczek.
– A co panienki czytują zwykle po pracy? – Jak wiadomo, większość tancerek rekrutowała się pośród studentek, dlatego – przynajmniej w teorii – słowo pisane nie powinno być im obce. Pozycje, które padły, w najlepszym przypadku pochodzące z listy Top 10 empiku, nie zadowoliły jednak Barnaby. Potem było jeszcze gorzej. Dziewczęta zaczęły przerzucać się tytułami, a nazwiska Kalicińskiej, Grocholi, Coelho czy Meyer uruchomiły tylko niekontrolowany potok łaciny podwórkowej z jego ust.
– O tempora, o mores! – odparł Barnaba, kiedy zdążył już ochłonąć.
Włosy. Te u Barnaby miały znaczenie kluczowe. Włosy są smutne: Mózg nawiedzony dumnym obłędem nie chce dbać o nie – mawiał czasami za poetą. I faktycznie, gładko przylizane i związane w kucyk, w parze z wypielęgnowaną brodą, oznaczały Barnabę wycofanego i oczekującego. Włosy rozrzucone we wszystkich kierunkach świata, czarne i lśniące, niczym cienkie druciki okalające kontur twarzy, zdarzały się znacznie częściej. Oznaczały samozwańczego proroka knajackiej mitologii przy pracy.
– To panienki pozwolą, że coś ambitniejszego zaproponuję. Uwaga! „622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta” nie jest to, miłe panie, prosta lektura. W to się trzeba wgryzać powoli, niczym, panie wybaczą, w smakowite udko Nubijskiej Księżniczki. – Barnaba prawił z wytrwałością godną lepszej sprawy, a ja zacząłem rozglądać się za kolejnym piwem.
I tak właściwie powinna zakończyć się kolejna historia z życia tego łotra. Po kilku dniach obudziłby się rano z olbrzymim kacem i imperatywem szukania kolejnej okazji do zarobienia jakiegoś grosza. Po kilku dniach zostałby wyrzucony za pijaństwo lub niesubordynację. Po kilku dniach zadzwoniłby do mnie z pożyczonego telefonu, bo akurat nie byłoby nikogo, kto mógłby mu postawić obiad i piwo – mój numer miał zapisany markerem na jasnozielonej podszewce kurtki. Po kilku dniach wyglądałby jak zbity pies z rozwaloną nogą, poszarpaną nogawką, czy ukruszonym zębem. Dokładnie tak by było, gdyby nie jeden szczegół.
Traf chciał, że kilka dni później do klubu nocnego przypałętał się pewien nobliwy profesor literaturoznawstwa. Sandra – czarnowłosa piękność, która miała okazję słuchać perory Barnaby o literaturze – obrała go sobie na cel. Po dłuższej chwili kuszenia i wabienia, zapewnień i mizdrzenia, pan starszy miał już serdecznie dość namolnej dziewczyny.
– A co pani ostatnio przeczytała? – rzucił od niechcenia, wiedząc, że niemal pewnym jest, że rozmowa się w tym momencie zakończy. I tak, jeśli padłoby nazwisko Coelho, bądź też któregoś z tuzów literatury kobiecej, profesor odwróciłby się na pięcie utyskując na spadającą jakość czytelnictwa w kraju. Jeśli nie padłoby żadne nazwisko panienka pewnie sama by uciekła – tak jak kiedyś przede mną, gdy zapytałem się niewinnie innej dziewczyny jak poprawnie zapisać jej malownicze imię Nicole. Sandra odpowiedziała jednak coś innego.
– „622 upadki Bunga, czyli Demoniczną kobietę” – odparła zgodnie z żelazną zasadą logiki. Akurat ten tytuł przyszedł jej do głowy w pierwszej kolejności.
Dzięki złotemu dotknięciu Barnaby Sandra zyskała dodatkowy, naturalnie prócz urody i wdzięku osobistego, atut. Robiła więc mądry wyraz twarzy, przy okazji trzymając rękę na nodze profesora tylko odrobinę powyżej kolana, a on siedział i opowiadał o Witkacym. Prawił jej o czystej formie, stylu zakopiańskim i o autoportretach przyjaciół tworzonych pod wpływem. Sam pan starszy zaś, był pod takim wpływem szerokich horyzontów swojej interlokutorki, iż nie zważał, że na stolik wjeżdżają coraz to nowe trunki. Dyskusja, czy raczej monolog, kosztował profesora czternaście tysięcy złotych. A cała historia nie zaczęłaby się by się w ogóle, gdyby nie „622 upadki Bunga” rzucone w szalonym widzie przez Barnabę kilka dni wcześniej.
Sprawy potoczyły się szybko. Barnaba awansował z pozycji szatniarza i teraz występował w podwójnej roli. Przed otwarciem lokalu udzielał dziewczynom lekcji dobrych manier i zdradzał tajniki wiedzy potrzebnej by omotać każdego mężczyznę. W godzinach pracy był kimś w rodzaju kierującego ruchem na sali. Właściciel klubu wziął go więc do swojego białego porsche i pojechali do Zaremby na Kruczą zrobić przymiarki. Barnaba, ten obdartus, pojawił się za kilka dni w swoim uniformie – pięknym garniturze w kolorze charcoal black.
***
Nowy kierownik sali był jak dobry alkohol. Rozumiał i nie zadawał pytań. Jako mężczyzna po przejściach, potrafił bezbłędnie odczytać nastrój dżentelmenów w każdym wieku. A wtedy mógł już kogoś odpowiedniego zaproponować.
Czemu nie ma tancerki, co tańczyłaby nam zawsze,
Tańczyłaby nam wiersze i pozwy, krzyk, płacz i śmiech?
Czemu nie ma, tańczącej nam nasze życie i śmierć?
Znudzonym życiem trzydziestolatkom towarzystwa dotrzymywały tancerki początkujące, delikatnie nieporadne, o figurze podlotki – kojarzące się z niewinną miłością i pierwszymi erotycznymi doświadczeniami z akademika.
Czemu nie ma bezwstydnej, co tańczyłaby nam nago,
ubrana tylko w gazę zawstydzonego spojrzenia?
Czemu nie ma, tańczącej na naszych bolesnych rzęsach?
Pijanych Angoli bądź naszych chłopaków z prowincji zabawiały Ukrainki i dziewczęta o ciemniejszej karnacji – one zazwyczaj najszerzej rozumiały definicję „tańca erotycznego” i pozwalały gościom na więcej.
Czemu nie ma tancerki, co tańczyłaby nasz smutek,
chociaż muzyka krąży, szlifując dla niej posadzkę?
czemu nie ma, tańczącej nam imię naszej rozpaczy?
Grupie najmniej wymagającej – szarakom, którzy przekroczyli już smugę cienia i błagali wręcz o odrobinę zainteresowania – Barnaba proponował dziewczyny powoli wychodzące z obiegu – zmanierowane, opryskliwe, nierzadko z nogami i rękami obtłuczonymi jak jabłka.
Czemu zdecydowanej, co tańczyłaby wahanie?
Czemu nie ma tancerki, co tańczyłaby za darmo?
Czemu nie ma, w ciemności skutecznie tańczącej światło?
Klientów klasy Premium przejmował główny manager lokalu, a studentom nikt nic nie proponował – oni przyszli pogapić się za cenę wejściówki.
***
Gdzieś między tym wszystkim, między wieczorami wypełnionymi nauką o tytoniach i alkoholach, między lekcjami szkoły szyku godnymi Beaty Tyszkiewicz, toczył się romans Barnaby z Nubijską Księżniczką. Romans spod znaku współczesnej, kulawej poezji, nadgryzionego wdzięku, oparów alkoholu i papierosowego dymu.
Jesteś jak dymu tuman
Włóczę się za tobą jak skończony tuman
Jesteś jak papierosa dym
Gdzie ja - Krym, gdzie ty - Rzym
Barnaba niczym Syzyf, każdego wieczoru na nowo intronizował swoją wybrankę. Unosił ją ponad spocone łapy chłopaków z Radomska, Wołomina i Ciechanowa. Wyciągał ją z dymu papierosowego, z mgły i niczym Demiurg formował na nowo. Nadawał jej godność – swoboda obyczajowa nie przeszkadzała mu wykazywać katolicko – prawicowych inklinacji – niemal Maryi Dziewicy. A wzrok jego płonął żywym ogniem.
CDN.