Samotność
Zbudził się bardzo wcześnie, na elektronicznym zegarze cyfry ułożyły się w kolejności 3, 4, 8 - 3:48. Kacper oprócz ciemności widział tylko czerwone liczby. Mimo iż ma wolny dzień wstał, wyprostował się i wyszedł z pokoju na korytarz. Pomyślał o toalecie, być może to właśnie pęcherz domagał się opróżnienia i dlatego przerwał mu sen. Powoli skierował się do drzwi, za którymi stała muszla klozetowa. Włączył światło i otworzył owe drzwi, stanął na zimnych kafelkach, od razu skarcił w myślach samego siebie za brak kapci na stopach. Trudno, przecież nie wróci teraz po nie, szkoda czasu. Wyciągnął penisa i skierował go nad muszlę. Kacper spodziewał się iż mocz poleci od razu, lecz nic takiego nie nastąpiło. Czyżby to nie pęcherz chciał go obudził? Dla pewności podrapał się w okolicy jąder, bo to często pobudza do sikania. Nie tym razem. Podciągnął majtki i wyszedł z toalety, zgasił światło i na powrót do łóżka. Po ciemku Kacper poruszał się całkiem swobodnie toteż po chwili siedział już na rozłożonej kanapie.
W mroku jaki otaczał pokój widział kontur ukochanej kobiety. Jest ona dla niego wszystkim, uosabia to czego przez całe życie szukał. Kacper przez długi czas czuł się bardzo samotny, a dzięki Gabrysi udało mu się to zmienić. Do dzisiaj ma rodziców oraz dwóch braci, w czasach szkolnych także miał z kim spędzać czas, ale dopóki w jego świecie nie pojawiła się kobieta, która śpi obok to miał wrażenie, iż jest zupełnie sam. Właśnie teraz Kacper się nad tym zastanawia, dlaczego ma wrażenie osamotnienia w młodości? Skoro nie śpi to może na ten temat rozmyślać. W odpowiedniej chwili sen i tak go otuli.
1.
Najwcześniejsze wspomnienie, pierwsza myśl jaka mogła przyjść mi do głowy. To chyba przedszkole i mnóstwo innych dzieciaków wokół mnie - chłopcy i dziewczęta. Biegali jak szaleni, jedno z nich stanęło przy mnie i krzyczy: ‘A mój tata jest pilotem! Bzzzzyy!’ Bierze samolot zabawkę i lata mi przed twarzą, potem rusza przed siebie wydając dźwięki silnika odrzutowego. Teraz jak sobie to przypominam to obraz jest nieco zniekształcony, ale tak wtedy jak i dziś wydaje mi się to zwariowane. Grupa małych dzieci ganiająca po przedszkolu niczym wariaci, pędzą to tu, to tam i wrzeszczą, a ja stoję i obserwują to widowisko. Pierwszy raz poczułem się samotny, jakbym stanowił obcy element, kompletnie nie pasujący do otoczenia. Mam także inne wspomnienie z tamtego okresu przedszkola - leżakowanie. Sala gdzie są same łóżeczka, a na nich śpią te same dzieciaki, które wcześniej biegały od samego rana bez ładu i składu drąc się w niebogłosy. Ja jako jedyny nie spałem, w ogóle nie miałem ochoty na sen. Marzyłem jedynie aby się wyrwać z tego dziwnego miejsca. Czekałem na mamę, wypatrywałem jej przez okno. Chciałem wrócić do domu, tam było mi dobrze i bezpiecznie.
W późniejszych latach, a był to czas szkoły podstawowej, wydawało mi się że mam zaufanych kumpli. Zintegrowaliśmy się chodząc do wspólnej klasy. Razem grało się w piłkę nożną, bawiło, uczyło oraz najogólniej mówiąc spędzało się każdą wolną chwilę. Aż doszło do pewnego zdarzenia, bodajże w drugiej klasie podstawówki. Zima, siarczysty mróz, dookoła pełno śniegu i jakby go było mało to jeszcze z nieba leciały dodatkowe płatki gęstego białego puchu. Ja wraz z kolegami szedłem do szkoły. Droga pod górę, żadnych schodów, tylko ziemia, zupełnie jakby iść po skarpie. Ziemia zamarznięta, nie dało się wejść swobodnie. Co chwilę każdy z nas upadał. Jednak inni jakoś posuwali się coraz to wyżej i wyżej. Ze mną było gorzej, miałem wrażenie iż przez wszechobecny lód cofam się. Jakbym szedł ruchomymi schodami w przeciwnym kierunku. Istny koszmar! Wołałem o pomoc do kumpli, lecz oni co do jednego zignorowali mnie. Żaden z nich nawet się nie odwrócił. Gonili na lekcje, pozostałem sam. Chciało mi się płakać i zdaje się, że naprawdę poleciały mi łzy. Wprost nie potrafiłem uwierzyć w to jak mnie potraktowali. Zawód to właściwe słowo. Mimo tego znów próbowałem wejść do góry, lecz upadłem. Samotny na kolanach patrzyłem jak koledzy z klasy oddalają się, zniknęli ostatecznie pośród padającego śniegu. Ogarnął mnie smutek, coraz bardziej płakałem nie mając innego wyjścia z sytuacji. Nagle poczułem jak ktoś pomaga mi stanąć na nogi. To starszy pan, znałem go z widzenia. Dzięki jego pomocy dźwignąłem się, czując wsparciem szedłem pewniej, co pozwoliło mi wejść na samą górę. Stamtąd szło się już o wiele lepiej, więc podziękowałem temu miłemu panu i ruszyłem do szkoły.
Dopiero kilka lat później ktoś wpadł na pomysł, aby na tej skarpie wybudować schody, a także oświetlić teren dookoła, co pozwalało wieczorami skrócić drogę do domu. Zanim jednak to nastąpiło wielokrotnie zimową porą walczyłem z tą ‘śnieżną górką’ w drodze do podstawówki. Tamtego dnia kiedy kumple nie zareagowali na moje wołanie o pomoc poczułem ogromny smutek. Wcześniej każdy z nich mógł na mnie liczyć. To zabolało, lecz nigdy im o tym nie powiedziałem. Wówczas nie byłem tak śmiały jak dziś. Zachowałem to doświadczenie dla siebie, wbiło mi się to mocno w pamięć. Bezsilność jest straszna, a jeśli dopełni ją samotność oraz atmosfera zimna to stanowi w sumie ciężkie przeżycie. Zwłaszcza kiedy jest się dzieckiem.
Minęło kilka ładnych lat, kończyło się gimnazjum. Tak samo jak inni stanąłem przed wyborem szkoły średniej. Wraz z kumplem wpadliśmy na pomysł - razem pójdziemy w jednym kierunku. Chodziło nam po głowie pewne technikum, oprócz tego złożyliśmy wymagane dokumenty do zupełnie innych szkół. Priorytetem jednak było dla nas dwóch technikum. Niestety… Jak pokazało życie kumpel zrobił mnie w konia. Paweł dostał się do dwóch szkół - liceum oraz technikum. Mnie zaś ogłoszono tylko na liście technikum. Ostatecznie mój serdeczny kolega, którego uważałem prawie za przyjaciela, zdecydował się na ogólniak. Mimo wcześniejszych ustaleń Paweł odrzucił technikum, chociaż na początku bardzo zależało mu na tym, bardzo mnie do tego namawiał. Posłuchałem go, dlaczego nie?
Razem przeżyliśmy podstawówkę, następnie gimnazjum. Ta druga szkoła nas zbliżyła, zacieśniliśmy więzy, spędzaliśmy czas także poza gimnazjum. Naszym ulubionym sportem była koszykówka, graliśmy przeważnie tylko we dwóch. W klasie dominowała piłka nożna, a my wbrew powszechnej modzie trenowaliśmy basket. Na hali sportowej naszej szkoły trenował zespól amatorskiej ligi koszykówki, zatem niewiele myśląc zgłosiliśmy się do nich. Przez trzy lata reprezentowaliśmy barwy tej drużyny. Czuliśmy frajdę biorąc udział w rozgrywkach, ponadto graliśmy dla gimnazjum w meczach międzyszkolnych. Oprócz sportu zajmowaliśmy się również komputerami, tworzyliśmy strony internetowe - co wówczas było nowością, rywalizowaliśmy w grach komputerowych, jeździliśmy na wycieczki rowerowe. Miło wspominam tamte lata, bardzo wesoły okres. Ze względu na mój i Pawła wzrost, odpowiednio 1,80 m oraz 1,65 m , mówiono o nas per ojciec i syn. To nawet zabawne jak teraz o tym myślę. Jednak kumpel zdecydował się iść inną drogą, wybrał liceum. Nigdy nie powiedział dlaczego, zresztą później bardzo rzadko widywałem Pawła. W zasadzie były to przypadkowe spotkania, tak jak i relacje z pozostałymi znajomymi z gimnazjum.
Zostałem sam, musiałem wejść do obcego środowiska nieznanych mi rówieśników. Przez wrzesień nie rozmawiałem z nikim, stałem z boku przyglądając się gdzie trafiłem. Z drugiej strony nikt nie zabiegał o kontakt ze mną. Wiadomo było jak mam na imię - Kacper, ale to wszystko co wiedziano wówczas na mój temat. Sytuacja uległa zmianie na lekcji języka polskiego.
To bodajże początek października, nie przypomnę sobie o czym mówiła dokładnie nauczycielka. Siedziałem w pierwszej ławce, polonistka prowadziła lekcję. Rzucała jakieś pytania oczekując odpowiedzi, nie od konkretnego ucznia. Dyskutowała ogólnie z całą klasą, była to okazja do wykazania się w oczach nauczycielki. Zgłaszali się chętni i mówili, czasem nawet poprawnie. W końcu w toku padło pytanie: czym rozpoczyna się ‘Pan Tadeusz’ Adama Mickiewicza? Chodziło o nazwę rozbudowanej apostrofy. Cisza… Absolutnie nikt się nie odezwał. Nauczycielka powiedziała:
- O nie… Liczę do trzech, jeśli nie usłyszę odpowiedzi to będziecie się uczyć na pamięć początku ‘Pana Tadeusza’, od ‘Litwo, ojczyzno moja…’ Raz… cisza… dwa…
- Inwokacja - odpowiedziałem spokojnie.
- Brawo! - odparła polonistka.
- Kto to powiedział?! - krzyknęli z tyłu.
- Kacper! - powiedziała.
- O! Tak to nic nie mówi, ale jak trzeba…
Dzięki mnie i wymagającemu poloniście w gimnazjum uratowałem nowej klasie skórę. Na koniec lekcji otrzymałem plusa za aktywność. Był to mój pierwszy i ostatni plus w technikum. Zresztą nie błysnąłem dla samej aktywności czy podziwu ze strony nowych kolegów. Najzwyczajniej w świecie nie miałem zamiaru uczyć się inwokacji. Jednak od tego dnia stałem się obiektem zainteresowania i powoli zintegrowałem się z klasą. W sumie okres technikum nie był zły, poznałem kilku wartościowych kumpli. Nie zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi co prawda, ale tworzyliśmy przyjemną atmosferę, nikt nie czuł się odstawiony na boczny tor. Trzymaliśmy się razem i to się liczyło. Warto wspomnieć, że to męska klasa, co doskwierało. Zatem mimo dobrego humoru w klasie wciąż brakowało mi przyjaźni. Ze strony płci przeciwnej - dziewczyny, koleżanki.
XXX
Ze snu wyrwał Kacpra budzik, ten sam który ponad godzinę wcześniej pokazał mu 3:48. W tej chwili na zegarze równo 5:00. Zerwał się z łóżka i wyłączył uciążliwy dźwięk. Wyciągnął się po czym ziewnął i poszedł do łazienki. Oświetlił pomieszczenie, następnie stanął przed lustrem. Przyglądał się sobie stwierdzając, iż zdecydowanie wolałby wrócić spać. Jednak pójdzie do piekarni. Gabrysia lubi świeże bułki, a on z kolei takimi małymi rzeczami sprawia jej przyjemność. Kupienie świeżego pieczywa z samego rana, kiedy to większość ludzi śpi to mała cena. Ona dała Kacprowi znacznie więcej. I tylko oni dwoje wiedzą co to jest.
2.
Myślami znów wracam do dzieciństwa, miałem wtedy bodajże 6 albo 7 lat. W tym samym wieku była moja najbliższa koleżanka, z którą lubiłem się bawić. Nietypowe to dla dziewczynki, ale wraz ze mną bawiła się małymi autkami - resorakami. Spędzaliśmy w piaskownicy mnóstwo czasu, budowaliśmy z Anią trasy dla samochodzików z piasku. Dzięki nam powstawały prawdziwe autostrady, a my mknęliśmy po nich naszymi pojazdami. Poza tym graliśmy w piłkę nożną, bawiliśmy się w chowanego czy też wspinaliśmy się po drzewach. Było to latem i bardzo przyjemnie wspominam tamten okres beztroskiej zabawy i śmiechów. Moja mama widziała jak często jestem razem z Anią, zasugerowała abym zebrał parę kwiatków i jej wręczył.
- Dziewczynki lubią dostawać kwiaty, naprawdę spodoba się Ani własnoręcznie przez ciebie zebrany bukiet.
- Ona nie lubi durnowatych kwiatków, będzie się ze mnie śmiać, woli biegać za piłką i chodzi po drzewach. To głupi pomysł!
Jednak w końcu uwierzyłem mamie, poszedłem niedaleko od mojego bloku. Wiedziałem iż w pewnym ogrodzie rosną jakieś kwiatki i rzeczywiście były. Nie pamiętam nazwy, możliwe że nie miałem pojęcia jak się nazywają. W każdym razie nikt mi nie przeszkadzał ani nie wygonił zatem zerwałem ile się dało. Wciąż podchodziłem sceptycznie do pomysłu z bukietem dla Ani. Podświadomie czułem co prawda, że ona może to docenić, lecz to nie było silne przekonanie. Szczęśliwie idąc do niej spotkałem właśnie ją. Zaskoczony nieco tak nagłą obecnością Ani przeszedłem od razu do rzeczy:
- Cześć, to dla ciebie!
- Ojejku, jakie śliczne! - zachwyciła się.
- Eee… Pomyślałem że ci się spodobają… no i zerwałem trochę dla ciebie… - mówiłem lekko zakłopotany.
- Dziękuję ci, to bardzo miłe.
Szok! Kto by pomyślał, że Anka zachowująca się jak typowy kolega ucieszy się z bukietu naprędce zerwanych kwiatków. Przez następne pół godziny chodziliśmy po podwórku gadając sobie jak zwykle. Ona rozpromieniona z podarkiem ode mnie, co chwilę wąchała owe kwiatki i uśmiechała się. Co kogoś spotkaliśmy, czy to dorosły czy dzieciak, to Ania chwaliła się bukietem ode mnie. Wówczas czułem się dziwnie, to nowa sytuacja, nie byłem przygotowany na takie zdarzenie. Kiedy tak spacerowaliśmy z minuty na minutę było mi coraz lepiej. Oswoiłem się już z tym co się działo. Nagle w oknie mojego mieszkania dostrzegłem mamę. Zawołała nas do siebie.
- Kacper! Ania! Podejdźcie tutaj!
- Tak mamo? - powiedziałem kiedy byliśmy przy oknie.
- O! Widzę Aniu że dostałaś kwiatki - udała zaskoczenie.
- Tak! Kacper mi dał, ładnie pachną i są takie śliczne.
- Zrobię wam zdjęcie! Będzie z tego pamiątka.
- Eee… - wyjęczałem.
- Dobrze! Fajny pomysł! - zachwyciła się Anka.
- Tylko pójdę po aparat, poczekajcie chwileczkę.
Ona uradowana co chwilę wąchała kwiatki, zaś ja niepokoiłem się. Ciężko powiedzieć dlaczego. Zanim zdołałem to rozstrzygnąć mama wróciła. Okej! Ustawiliśmy się blisko siebie, Ania rozpromieniona natomiast ja troszkę zmieszany. ‘Obejmij ją’. To głos mojej mamy, wykonałem polecenie nie do końca wiedząc po co. ‘I uśmiechnij się’. Sztuczny banan na twarzy i PSTRYK. Parę ładnych lat minęło, a w moim rodzinnym albumie wciąż to zdjęcie jest obecne. Wtedy nie rozumiałem sensu robienia tej fotografii.
Dotarło to do mnie dopiero kiedy ze 3 lata później Anka wraz z rodziną wyprowadziła się. Nigdy później jej nie spotkałem. Po tym jak wyjechała brakowało mi jej. Nieraz sobie myślałem co by było gdyby wciąż mieszkała obok. Zastanawiałem się nad tą kwestią dość długo, zwłaszcza w okresie szkoły średniej. Czy tworzylibyśmy parę? Teraz nie da się tego sprawdzić. Zostały mi tylko fajne wspomnienia z dzieciństwa, no i oczywiście to zdjęcie. Zatrzymani w czasie, ja i Ania, uśmiechnięcie na tle naszego podwórka.
Powoli dorastałem, zaczynałem interesować się dziewczynami, co jest normalne w okresie dorastania dla nastolatka. Problem stanowił mój brak pewności siebie. Z kumplami rozmawiałem normalnie, pełen swobody i mający zawsze coś do powiedzenia. Natomiast z koleżankami nie miałem kontaktu w ogóle. Trzeba podkreślić także to że miałem wówczas nadwagę. Dziś wydaje mi się to głupie, ale wbiłem sobie do głowy, iż grubasy nie mają szans u ładnych dziewczyn. Byłem jednocześnie hipokrytą nie zdającym sobie z tego sprawy, bo nie interesowały mnie koleżanki o podobnych gabarytach co ja. Chciałem mieć do czynienia z ładnymi, szczupłymi buziami, lekceważyłem te o większych rozmiarach.
Jak już wspominałem cechowała mnie jednak nieśmiałość. Tak więc pozostawałem w stanie zawieszenia. Skutek tego był taki, iż samotność stała się moją wierną towarzyszką. Zupełnie samotny w kwestii budowania bliskiej relacji z jakąkolwiek dziewczyną. Nie miałem pomysłu jak z tego wybrnąć. Byłem naiwny myśląc, że życie to amerykański film. Tam urodziwa nastolatka, zazwyczaj sama z siebie, wybiera na swojego chłopaka ciamajdę, grubasa lub inny wybryk natury. Życie jest inne, nie wykonując pierwszego kroku nie ma na co liczyć. Choćby zwykłe: ‘Cześć’, nawet na to nie było mnie stać, lęk przed odrzuceniem paraliżował mnie. Obawiałem się tego bardzo, zatem milczałem w obecności pięknych dziewczyn.
Tymczasem zaczynał się XXI wiek i szerokopasmowy dostęp do Internetu. Mało kto się przyzna, ale każdy dorastający chłopak prędzej czy później odwiedza strony XXX. Kiedyś tę rolę spełniały świerszczyki zdobywane zresztą z wielkim trudem, pokazywały one napalonym nastolatkom nagie kobiety oraz sceny seksu. Pobudzało to do czynności niezbyt eleganckich, rzecz jasna w samotności. Katecheci na lekcjach religii straszyli wyrośnięciem włosów pomiędzy palcami, ślepotą, a nawet śmiercią. Wszystko to na nic! Chłopcy oddawali się procesowi iluzji obcowania z kobietą ze zdjęcia. Dojrzewający młodzieńcy już tak mają i żadne zakazy nie zmienią tej sytuacji. Jednak ile tak można? Człowiek jest istotą społeczną, mimo wszystko pragnie kontaktu z żywą osobą.
Czaty internetowe! Osobny rozdział, jasne że wchodziłem ale niewiele z tego wyniknęło. W zasadzie nic. Dziewczyny wystawiały mnie lub kręciły i zwodziły aż w końcu kontakt się urywał. Kolejna ścieżka zawiodła. Szkoła średnia dobiegała końca, a moje przypuszczenia dotyczące życia w samotności stawały się coraz to realniejsze. Nic ale to absolutnie nic nie zapowiadało zmiany. Aż nadszedł czas pierwszej pracy. Oprócz pieniędzy dostałem od losu coś pięknego. Nie były to nadgodziny ekstra płatne ani firmowy bon zniżkowy na zakupy. To miłość.
xxx
Ciemność otaczała krajobraz, tylko miejscami lampy oświetlały ulice. Kacper w tym wszystkim szedł mając jasno określony cel - piekarnia. Wczesnym rankiem, który dla wielu równał się nocy, spokojnym krokiem zmierzał samotnie po pieczywo. Mimo iż chłopak szedł w pojedynkę to nie odczuwał już samotności. W mieszkaniu spała jego ukochana, a on specjalnie dla niej obudził się przed wschodem słońca, aby z ciepłych, świeżych bułeczek zrobić pyszne śniadanie. Doszedł do piekarni i wesołym głosem powitał pana Stasia:
- Dzień dobry panu!
- A witam witam! Proszę… to co zwykle Kacperku, czy może dziś coś więcej? Mam świetne rogale, skusisz się?
- Czemu nie, poproszę. I tak standardowo, cztery bułki, chlebek też.
- Kroimy na miejscu?
- Tak, tak… Nóż wciąż tępy, więc poproszę.
- Jaki nóż taki właściciel - uśmiechnął się pan Staszek.
Chwilę później Kacper zaopatrzony w pieczywo wracał do domu. Lekko ziewnął, co mogłoby świadczyć o niewyspaniu w dzień wolny od pracy. Jednak chłopaka napędza do działania poczucie obowiązku względem Gabrysi. Nie jest to dla niego żaden przymus, lubi ten rytuał. Wstanie na nogi skoro świt, wizyta w piekarni u pana Stasia, następnie chwila drzemki i przygotowanie śniadania. Ma płytki sen toteż dobrze wie kiedy ukochana się budzi. Wówczas mówi jej aby jeszcze trochę poleżała, a on zrobi coś pysznego na dzień dobry.
Idąc patrzył w okno ich wspólnego mieszkania, światło włączone! Zatem czas na wczesne śniadanie dla Gabrysi. ‘Ranny z niej ptaszek’ - pomyślał. Cieszy się bardzo że już za moment ją zobaczy. Ta roześmiana buzia, tak poznał ją kilka lat temu.
3.
Miałem możliwość kontynuowania nauki, jednakże nie widziałem siebie na wyższej uczelni. Nie chodzi wcale o problemy z dostaniem się na uniwersytety czy politechnikę. Maturę napisałem dobrze, oceny na świadectwie nie najgorsze, ja po prostu znałem swoje mocne i słabe strony. Przez ostatnie pół roku technikum byłem już znudzony nauką, dlatego wizja kolejnych paru lat w podręcznikach, na wykładach, wśród studentów nie nastrajała mnie entuzjastycznie. Poza tym czułem, że czas zacząć zarabiać pieniądze. Pragnąłem być niezależny jak najszybciej, toteż latem zająłem się poszukiwaniem pracy. Poświęciłem tydzień czasu na wertowanie ogłoszeń oraz na dzwonienie do wybranych firm. W końcu zaproponowano mi robotę w hipermarkecie, nic wielkiego, zwykłe wykładanie towaru na półki. Na początek wystarczy, pomyślałem. Stawiłem się gdzie trzeba, skierowano mnie na badania lekarskie, następnie szkolenie bhp. W kolejnych dniach mogłem rozpocząć pracę.
Moja rola sprowadzała się do prostych czynności, czyli: zawiezienie paleciakiem różnych towarów pod regały i ustawienie tychże produktów na odpowiednich miejscach. Niezbyt skomplikowana robota za niezbyt duże pieniądze. Nie narzekałem, bo to była moja pierwsza praca. Co do współpracowników to pojawiali się co jakiś czas. Mało rozmowni, uprzejmi ale gadali ze mną tylko o obowiązkach, innymi słowy: kiedy musieli. Żadnej gadki-szmatki. Mnie jakoś też nie zależało na kontakcie z nimi. Najwięcej rozmawiałem z kierownikiem i to przy okazji zagadnień związanych z pracą. I tak mijał mi czas, leniwie i powoli od wypłaty do wypłaty. Po trzech miesiącach pojawiła się pewna dziewczyna.
Robiłem to co do mnie należało. Akurat wykładałem napoje aż tu nagle jakby spod ziemi wyskoczyły dwie postaci. Kierownik i młoda dziewczyna. Ona w długich, farbowanych rudych włosach, niebieskie oczy, gładka cera, niezbyt szczupła ale też nie gruba, lekko okrągła. A kierownik brzydki jak zawsze. Za to nieznajoma od razu przyciągała wzrok, chociaż nie wydawała mi się wtedy specjalnie atrakcyjna. W końcu kierownik przemówił swoim ochrypłym głosem:
- Kacper, to jest Gabriela.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem.
- Cześć… - odparłem.
- Jest nowa, pokaż jej co i jak - rozkazał szorstko.
- Czemu ja, zawsze pan to robi.
- Mam inne spawy na głowie, a ty robisz tu najdłużej z nowych. Pokaż jej co należy wykładać, skąd brać towar, jak obsługiwać paleciaka… Sam wiesz.
- No dobrze… - westchnąłem.
Kierownik zniknął równie szybko jak się pojawił. Zostałem sam z Gabrielą, która od razu zaznaczyła aby mówić do niej Gabrysia. Zaakceptowałem to i powiedziałem na początek, że wspólnie rozpakujemy paletę i ułożymy towary na półkach. I tak przez chwilę pracowaliśmy w milczeniu. Obserwowałem ją uważnie, zerkałem ukradkiem na jej ciało, nogi, pupa… Wiedziałem że jest to niestosowne, lecz co z tego. Dziewczyna nie zwracała na to uwagi albo nie miała pojęcia, iż ją lustruje. W każdym razie stwierdziła, że za długo jest cicho.
- Długo tu robisz?
- Bo ja wiem, chyba ze trzy miesiące będą… - odpowiedziałem.
- I naprawdę jesteś tutaj najdłużej? - zapytała poprawiając kosmyk włosów.
- Tak… wiesz… - obniżyłem głos. - nie każdy się nadaje, a poza tym byli tacy co pracowali tylko w wakacje, bo chodzą jeszcze do szkoły. Koniec wakacji - koniec pracy.
- No tak, ja zaczęłam studia i pracę. Zaoczne…
- Czemu nie dzienne? - zdziwiłem się.
- Pierwsze studia mi nie poszły, więc wybrałam się na inne. Na dziennie się nie dostałam, więc… Rodzice dokładają się do czesnego, ale muszę też coś zarobić.
- Aha, rozumiem.
W trakcie wykładania butelek z napojami, kartonów z mlekiem, konserw, chipsów Gabrysia mówiła, a ja słuchałem przytakując albo uśmiechając się, czasem okazywałem zdziwienie. Przyzwyczaiłem się do pracy w ciszy i trochę mnie drażniło, że muszę dzielić uwagę pomiędzy obowiązki, a monolog nowopoznanej dziewczyny. Mimo to nastawiałem uszu dla słów płynących z jej ust. Gabrysia ma bardzo przyjemny głos, gdyby nadawało go radio to stałbym się jej wiernym słuchaczem. Po paru minutach irytacja minęła, chłonąłem wszystkie ciepłe dźwięki oraz informacje, które dziewczyna mi przekazywała. Dowiedziałem się co studiowała i dlaczego już nie, a także co aktualnie wybrała. Opowiedziała o atmosferze na nowej uczelni, o wykładowcach, generalnie mówiła o świecie uniwersytetu. Nie wtrącałem się, bo pięknie mówiła, poza tym nie wiedziałbym co mam dodać, więc zagłębiałem się w wypowiedź Gabrysi. I tak niepostrzeżenie rozpakowaliśmy całą paletę. Pomyślałem że to dobry moment, aby też coś powiedzieć.
- A ile masz lat? - spytałem nieśmiało.
- Wiesz co Kacper?! Kobiet o wiek się nie pyta!
- Oj… przepraszam, nie chciałem… eee… Pokażę ci co…
- Żartowałam! Hahaha! 20, mam 20 lat.
- Aha - odetchnąłem z ulgą. - Tyle co ja… Chodźmy, pokażę ci kilka rzeczy, które musisz poznać aby samodzielnie pracować.
Nieco wybity z dobrego nastroju postanowiłem instruować Gabrysię tak jak mi polecił kierownik. Starałem się mówić jasno i wyraźnie, krok po kroku opisywałem od czego zaczyna się nasza robota, jak obsługiwać paleciaka, jak skanuje się kody, gdzie składować puste palety. Mówiłem wprost do niej, zaznaczałem że jeśli ma pytania to niech je śmiało zadaje. Od małego imponowali mi ludzie będący mentorami, tacy którzy przekazują swoją wiedzę. Oglądając filmy chciałem być kimś takim, postacie królów, mistrzów sztuk walki, wszelkich mędrców były mi bliskie. Również i ja chciałem stać się wzorem, osobą która uczy. Jednak nie miałem ambicji nauczyciela, o nie! Pragnąłem przekazywać wiadomości praktyczne, przydatne w życiu lub właśnie w pracy. Teraz to ja prowadziłem monolog, Gabrysia ucichła, kiwała potakująco głową, uśmiechała się. Dopiero wtedy dostrzegłem jakie ma wielkie, śliczne oczy, bardziej także skupiłem się na ustach. Ponętne i lekko rozchylone ukazują białe ząbki. Czyżbym zaczynał coś odczuwać, akurat do niej? ‘Ech… to tylko takie wrażenie’ - pomyślałem. Ciągle instruowałem Gabrysię zapominając o tym, że jest dziewczyną. To mi ułatwiło dobrnięcie do końca.
- To tyle, możesz teraz wziąć palaciaka i zabrać paletę, masz nożyk do folii?
- Nie mam.
- Poczekaj… - wsadziłem rękę do kieszeni. - Masz, poradzisz sobie?
- Tak, to nie jest przecież wielka filozofia - odpowiedziała pewnie.
- No to powodzenia!
Każde z nas poszło w swoją stronę. Ja poszedłem do szatni, aby czegoś się napić. Kiedy wróciłem to zabrałem się do pracy. Robiłem swoje, paleta + paleciak i wykładanie. Nie widziałem Gabrysi przez jakąś godzinę aż zobaczyłem jak gada z Piotrkiem. Teraz byłem niemal pewien, że mogę przestać o niej myśleć. Ma nowego kolegę, tym lepiej. Będziemy rozmawiać tylko o pracy, jak z każdym innym w hipermarkecie. Nie spotkałem jej do końca dnia.
Czas leciał nieubłaganie, a w moim życiu nie zaszły żadne poważniejsze zmiany. Mieszkałem wciąż z rodziną, zaś w pracy robiłem swoje i nie utrzymywałem tam zażyłych kontaktów z ludźmi. Gabrysia zintegrowała się z resztą pracowników i nie rozmawialiśmy zbyt często. Krótkie zdania, grzecznościowe uśmiechy, czasem wracaliśmy razem. Trwało to raptem parę minut, bo każde z nas szło w innym kierunku. Czy odczuwałem coś w związku z taką sytuacją? Tak! Byłem zazdrosny że Gabrysia spędza czas w towarzystwie innych, lecz z drugiej strony z utęsknieniem czekałem na wspólny ‘spacer’ z pracy. Mimo iż szliśmy razem tylko przez chwilę to radowało mnie nawet to, stało się to ubarwieniem codziennej monotonii. Ona zawsze obdarzała mnie uśmiechem, biły od niej pozytywne emocje, pogodna dziewczyna. Jednak łączyło nas jedynie to, krótka wspólna wędrówka po pracy. Nieśmiałość znów brała nade mną górę, żeby choć raz wydusić z siebie zaproszenie do kina, restauracji czy gdziekolwiek indziej. Nie! Nic…
Pewnego dnia już miałem wychodzić z pracy, lecz spotkałem na swojej drodze do szatni kierownika. Ten poprosił abym jeszcze dołożył kilka proszków do prania na półkę. Zgodziłem się, bo zawsze dobrze jest zapunktować u szefa. Ponadto widziałem jak Gabrysia szybko biegła do szatni. Na pewno śpieszyła się w ważnej sprawie, zatem i tak już bym z nią nie wracał. Trudno! Zrobiłem to o co prosił mnie kierownik. Poszedłem się przebrać, a następnie wyszedłem z hipermarketu. Jesień pełną parą, kolorowe liście pospadały z drzew, a niebo pokryte szarzyzną zasłoniło słońce. Na szczęście nie padał deszcz. Szedłem tą samą drogą co zwykle, właśnie wkroczyłem do parku. Drzewa, krzewy, alejki i ławki. Na jednej z tychże ławek rozpoznałem samotnie siedzącą Gabrysię, ale inna niż zwykle. Głowa spuszczona w dół, włosy zasłaniały twarz. Czyżby płakała? Podszedłem i usiadłem obok niej.
- Co się stało Gabrysiu? - zapytałem ze szczerą troską.
- Oj nic! - odpowiedziała patrząc przed siebie. - Nic takiego… - ujrzałem zapłakane oczy. - Ja… nic - ocierała łzy z policzków.
- Przecież widzę że masz problem. Co się stało, kłopoty w domu?
- Nie! Daj mi spokój! - krzyknęła patrząc teraz na mnie.
- Jak sobie życzysz… - miałem wstać i odejść, lecz poczułem że nie mogę jej zostawić w takim stanie. - Nie, coś przecież wywołało twój płacz. Praca? Powiedz a zrobi ci się lżej - Gabrysia spojrzała na mnie bezsilnie. - Proszę…
- Wyszłam na idiotkę, tak mi wstyd. Znasz Marka?
- No tak…
- Fajnie się z nim gadało, śmichy chichy i takie tam. Lubiłam go, zabawny i miły. Czułam jak iskrzy między nami, wiedziałam że nie dziewczyny. Dlatego zapytałam go dziś czy nie chciałby ze mną chodzić, a on wiesz co? - spuściła głowę, ramiona zaczęły jej drżeć.
- Domyślam się… skoro jesteś smutna Gabrysiu - powiedziałem.
- Gorzej! Zbrechtał mnie, śmiał mi się w twarz… ‘Ty i ja, hahaha!’ Poczułam się taka malutka, a najbardziej mnie zdołował mówiąc do mnie zamiast Gabrysia… Grubysia… - otarła lewy policzek. - Co za palant, naprawdę kretyn z niego… A myślałam… - westchnęła ciężko.
- Nie przejmuj się. Naprawdę nie ma czym. Jesteś ładna, nawet bardzo - rzekłem niepewnie.
- Coś ty powiedział?
- Ech… ładna jesteś Gabry… - nie zdążyłem dokończyć bo zostałem przytulony przez nią. - …siu.
- Możesz mówić tak do mnie codziennie, każdego dnia… abym w to uwierzyła? - spojrzała mi głęboko w oczy, uśmiechnęła się w końcu.
- Jasne że tak - zbliżyłem usta do jej ust i szepnąłem - Jesteś piękna - pocałowałem Gabrysię, a ona odwzajemniła ten gest.
To był nasz pierwszy buziak, później wielokrotnie powtarzaliśmy pocałunki. Nie zadaliśmy sobie pytania o to czy będziemy razem chodzić, bo stało się to oczywiste. Od tego czasu minęło już 10 lat. Gabrysia skończyła studia i pracuje w wyuczonym zawodzie, jest zadowolona z życia. Zresztą ja również, wciąż zatrudniony jestem w hipermarkecie, ale awansowałem krok po kroku i zostałem kierownikiem, zatem i ja radzę sobie całkiem nieźle. Mieszkamy wspólnie i dobrze nam razem, a połączył nas pocałunek, pierwszy całus - wyjątkowy oraz niezapomniany. To magiczna chwila, podczas której czas stanął w miejscu, a my połączeni wyraziliśmy chęć bycia ze sobą. Zakochaliśmy się, czas na kolejny krok, po tylu latach wypada go postawić.
XXX
Kacper nie pomylił się, bowiem Gabrysia nie spała. Leżała i czytała książkę, nawet nie usłyszała jak ukochany wszedł do mieszkania. Ten z kolei w pierwszej kolejności sięgnął po małe pudełeczko z szafki na buty. Potem wziął torbę z zakupami i zaniósł do kuchni, dopiero teraz poszedł do pokoju gdzie Gabrysia oddawała się lekturze.
- Witaj skarbie, już nie śpisz? - powiedział cicho.
- Ano… A ty byłeś…
- Kupiłem małe co nieco, świeże tak jak lubisz.
- Ojej, a co to za okazja? - spytała.
- Chciałem troszkę poczekać z tym… - wyciągnął ku niej pierścionek. - Wyjdziesz za mnie?