Czuję się jak zbity pies. Już wiem, co ze mną będzie, co w najbliższych tygodniach, miesiącach, co pod koniec roku… A potem już nic, czyli święty spokój. Co za ulga dla głowy, serca i dla całego ciała. Ale, czy ja wiem, czy ulga zasłużona, czy to tylko moja robota… I tylko sobie mam/mogę dziękować…
Bogu więc i diabłu dzięki w każdym człowieku, że od pewnego dnia, dnia dłużej dla siebie już nie widzę i nie przewiduję. Nie zależy już mi, bo i tak już nie mam sił dłużej walczyć, dłużej znosić upokorzeń, i to nawet jeśli nikt nie jest upodlony dopóki sam siebie nie upokorzy, nie upodli, nie zgnębi.