Z pewnej płyty piszę

Bók

na czarnych 

spodniach poplamionych lekko krwią         poprawiam wyrazy zrównane z wizerunkami

prawdopodobnie wszystkich kochanków 

przytwierdzonych do porannego słońca

zamykam drzwi

 

najcudowniejsza kamienica podparta moim westchnieniem właśnie przewróciła się 

tłukąc kolana 

 

 

Tak zaczynają się te piękne płyty, zaciągam się pomarańczową wonią twego zmartwienia. Opowiadasz, że zmagałeś się z jakiś zmartwieniem w piwnicy. Opowiadasz, że w niej trzymasz swą czarodziejską lutnię. Nic z tego nie rozumiem, wracam do pierwszego kawałku. Za drugim razem wchodzę jednak w dość ciekawie, w chłodnej wodzie, aż po szyję się zatracam, lubię pić z zimnego stawu. Przemoczona słucham ciśnienia, które przejmuje niebo, ciśnienie, które je okrada ze wspomnień, ciśnie, które przekrada niebo, które je okłamuje, w ciemności słucham jak niespokojna woda unosi mnie

 

Przetrzymuje w kieszeni, wodę, wycieka jednak z kieszeni, o buty rozlewa się, przemoczona wchodzę w 21 minutę mojego istnienia, mam wrażenie, że wciąż się okłamuje, że nie trafiam w tępo. W kolejnych minutach dowiaduję się o sobie kilku rzeczy: jestem czarnym ptakiem, przesiaduje na desce, połowa nocy, połowa ptaka pęka w reszcie światła.

 

Zapadam na długie milczenie, może nigdy nie padło ze mnie żadne słowo, tylko mam takie dziwne przekonanie o ostrych ramionach, co kołyszą światy, poezja wypływająca z brzęczenia w środku, może to. 

 

Kiedy idziesz naga

wzywa mnie do snu

melodia, która dzieli 

od reszty świata.

 

Przesiaduje na desce, opatruje kamienicy kolana, przecieram kawałki płyty, oczy. Z horyzontu zniknęła konieczność.

 

 

To on:

 

https://www.youtube.com/watch?v=otvGoSmEDIQ

 

Bók
Bók
Opowiadanie · 14 lutego 2015
anonim