poniżej pierwsze cztery odcinki, tutaj reszta, zapraszam.
1.
Sprzęt grający wyniesiony. Porcelana w kawałkach. Cała kolekcja szwedzkich pornoli i filmów z Jackie Chanem poszła się jebać. Na tapecie ramki po obrazach. Skarbonki rozjebane. Na środku szuflady, ubrania i drzazgi. Wszystkie kąty na wierzchu. O, sąsiedzie, kto śmiał tak cię skrzywdzić?
Ósma rano, mały miś chodzi i opukuje drzwi na piętrze. Wszystkim dupę zawraca. Mierzy może z metr i ma szczurzy ryjek. Lśniące oczka, nosek, a pod tym noskiem wąsiki jak połamane zapałki. Każda w inną stronę. Goście z wąsami to dla mnie obleśni wujkowie, smutni perwiarze i alkoholicy. Prawdziwy facet ma twarz gładką, same brwi. Ale zobaczcie, jaki dostojny, jak pewny siebie i jak wysoko tę brodę nosi! I gada tyle, twarz się nie zamyka. Z daleka słyszę, jak słówkami na lewo i prawo chujek rzuca. I wreszcie do mnie puk-puk puka.
- O! – Tak się ze mną wita. – Dzień dobry i uszanowanie!
Czeka na odpowiedź, więc i ja czekam, bo nie mam ochoty z nim gadać. Opieram się o ścianę. Ręka na rękę, obie na brzuch, w paluchach fajka. Dla wygody i żeby go jakoś nie uszkodzić wpół niechcący lub z nudów.
Nie może się doczekać. Lata po mnie oczkami, z nogi na nogę skacze, a w szczurzych łapkach miętoli kapelusz.
- No, startuj – mówię wreszcie.
I zaczyna się z siebie wylewać. Włamanie!, krzyczy. Napad! Rabunek i kradzież. Było ich dwóch, trzech, może czterech. Jeden przy wejściu. Reszta wchodziła, wychodziła i brała, co tylko w ręce wpadło. Macha łapkami, nakreśla obraz. Pokazuje mi listę i wylicza: telewizor, biżuteria, pamiątki... Wypluwa z siebie słówka jak karabinek. Trata tata ta! Tak do mnie śpiewa. Chwila i już nie słowa słyszę, a sto szklanych kulek rzuconych na schody. Brzdęki i jęki.
Urwał, bo zwietrzył, że się uśmiecham.
- A pan co robił wtedy? Co widział? Coś słyszał? Co może powiedzieć?
Na wszystkie jego pytania:
- Nic – odpowiadam.
Detektywek robi z kapelusza szmatę. Palców nie może w dłoni utrzymać. Widzę, że myśli. Mąci się nad czymś z uporem. Buźkę otwiera - chce mówić - zamyka. Słówka w główce miętosi, ale żadne mu nie pasuje.
W końcu wysuwa łapkę spod kapelusza. W niej jakiś kartonik tyci.
- Jak już pan sobie przypomni, to tam jest numer, na drugiej stronie.
2.
Wieczorem drzemię po obfitej kolacji. Ojcu zleciłem mycie naczyń, praca w sam raz dla niego, niech się przyda. Przez chwilę śni mi się przyjemnie, coś już-już zaczyna jawić się pod powiekami, ale nie. Nie da rady. Leżę, oczy zamknięte. Nie da rady, bo po sąsiedzku napierdalają się po łbach słówkami. Kłócą się, a do mnie leci to wszystko przez ścianę. Że o Boże, że jej wina, że jego, że co teraz? Że problemy i ubezpieczenie. A takie ładne, takie młode małżeństewko. Modelowe. Ciszej tam, kurwa! Walę ręką w ścianę. Nic, w dupie mają. Tłukę mocniej, plask otwartą dłonią, na pewno to słyszą.
Zero reakcji, teraz jej cienki pisk wzbiera nad jego pomrukiem. Nie, nie wytrzymam. Wstaję i idę.
- Wychodzisz?
- Zaraz wracam.
To ojciec. Siedzi i ogląda telewizję, ale widzi wszystko. Zawsze jak gdzieś idę, to się boi. Że nie wrócę. Coraz mniej umie zrobić sam.
- Co wy tam, kurwa, odpierdalacie!? - I jeb pięścią w te nowe drzwi. Wymienione, bo ze starych przecież tylko drzazgi zostały. Jeszcze raz jeb. Niech poczują, że się sąsiad skarży. – Co!?
I otwiera mi kobieta piszcząca, smukła żona. Wdowa po telewizorze, pozbawiona wieży z kolumnami księżniczka. I:
- Czego? - pyta.
No to ja jej, że:
- Czego, to ja mogę zapytać. – I pytam: - Czego się tak drzecie o tej porze? Noc, kurwa. Spać. Już! – Rzucam krótkie polecenia, żeby się nie pogubiła.
Uśmiecha się, podła.
- No i co gębę cieszysz? Ja tu spać po ciężkim dniu próbuję.
Ze środka biegnie jadowity głos tamtego:
- Kto to i czego chce? Zresztą nieważne, powiedz, żeby sobie spierdalał.
Takim tonem o mnie? Masz szczęście, że cię fantów pozbawiono, a ja jestem cierpliwy.
Żona ma diabliki w oczach, na bank coś kombinuje.
- To łysy sąsiad z czterdziestki dwójki. Ten, którego porównałeś kiedyś do surykatki z powodu ciemnych placków wokół oczu. Choć zasugerowałeś też, że może być po prostu naćpany.
Patrzy na mnie, dalej się uśmiecha, ale gada jakby mnie nie było. A przecież jestem.
- No i czego on chce? Nie widzi, debil, że jesteśmy zajęci?
- Widzi! - krzyczę do niego przez korytarz, przez żonę i ściany. - Że maniery masz parszywe jak mordę. Rozumiem, tragedia i rozbój, ale do kurwy nędzy spać trzeba. Możecie sobie rano podyskutować. Jeszcze jak sił nabierzecie, to wam lepiej się będzie pierdoliło!
- Ja nie mam czasu na takich kretynów! - wraca jego odpowiedź, biegnie przez te wszystkie przeszkody, niosąc trzecią i ostateczną obelgę.
Żona królowa uśmiecha się dalej, widocznie moja wredna mina (efekt nagłego wkurwienia) jest dla niej uciechą. Och, złota, tobą się później zajmę, a teraz przepraszam!
Odstawiam ją na bok jak wieszak i wchodzę do tego nieszczęsnego m3. I nie chodzi już tylko o zdrowy sen mój czy ojca, chodzi o reguły. Mogłem i próbowałem na chłodno go usprawiedliwić. Miałem cierpliwość. Skalkulowałem. Jego strata podzielona przez chamstwo dała wynik niekorzystny. Wkurw bierze górę. I już wiem, co się wydarzy. Już widzę jak w komiksie klatka po klatce, że zaraz mu przyjebię.
I czuję, to coś tam we mnie zaczyna bulgotać. Ciśnienie rośnie. Mieszają się iskry. Dzień dobry, sąsiedzie, już po ciebie idę. Gębę twoją pyskatą obić. Bóg raczy wybaczyć. Idę przez korytarz i zaglądam. Kuchnia. Dalej pokój. I oto jest, chujek zdziwiony, niepozorny, gazetę udaje, że czyta. Nie ma się co dziwić, królewiczu. I jeb mu z lewej na otwarcie. Mocno. Przez gazetę poszło, bo się zasłonił, ale doszło i od razu farba. Skandaliczny nagłówek odciśnięty na szczęce. Dobrze. Bardzo dobrze. Tak soczyście, aż prąd w kostkach. Tak przyjemnie, że jeszcze z prawej po żebrach w bonusie. Jak ciepło! Raz jeszcze i szanowny zsuwa się z fotela i rozpływa po podłodze. W kilku sekundach się zmieścił.
- No brawo, brawo!
Odwracam się i widzę, że to ta żona, patronka pozbawionych, brawo mi mówi i jeszcze klaszcze. Klaszcze, kurwa?
- Naprawdę zacne przedstawienie. Co za furia, jaki wigor! Widzę, kolego, że z ciebie to niezły zawodnik, co? Tak dziarsko umiesz łapkami machać.
- No co? Zasłużył sobie.
Tłumaczę, bo racja jest po mojej stronie. Dla pewności dodaję jeszcze:
- W ogóle to miałem cię opierdolić i już sobie iść. Więc co ty mi tu?
Tamten krwawi pod ścianą. Oddycha, ale już przez sen. Powietrze farbuje. Najgorsze ma za sobą, teraz może zdrowieć. Czasem to dobrze stracić przytomność i zrestartować się. Nie będzie się zadręczał całym bałaganem i obudzi się może w lepszym humorze gotów zacząć nowy, piękny odcinek swojego życia.
- W zasadzie to oddałem mu przysługę - mówię, bo jakoś mi głupio, że ona nic nie mówi.
Parska jak klacz. Uroczo, choć wrednie.
I od razu smutnieje, zawiesza się. Patrzy na niego, na mnie, na ścianę i znowu w moją twarz, ale już bez kpiny. Wzdycha.
- Chyba muszę z kimś pogadać. Masz chwilę?
3.
Mam dużo chwil, mogę ci kilka odstąpić. Ojciec poczeka, najwyżej zaśnie. Ma włączony telewizor, więc kolory będą go prowadzić. Rozleją się po ścianach i meblach, aż umazany wizją pokój całkiem go pochłonie.
- Justyna.
Odwraca się i nawet podaje mi rękę. Mówię, że Piotrek, dłoń ma zimną, widocznie problemy z krążeniem, ale długie palce, a to zawsze u kobiet lubiłem. Łagodnieję dzięki tej dłoni.
Widziałem, jak wkłada kluczyki do kieszeni spodni. Ciasne dżinsy, model specjalnie dla niej, dupcia i uda pełnej treści. Pobitego przykryła wprawdzie kocem, ale, odwracając się do mnie znad męża, od męża odwróciła się na dobre. Niebrzydka. Niezła jak na mężatkę. Półmężatkę, biorąc stan lubego pod uwagę. Po pupci widać, że nie miała jeszcze dzieci. Maszyna do zdarcia.
Mąż się jeszcze poruszył. Zachwiał się, pacnął o podłogę i podczołgał jak poczwarka. Mknął dywanem w naszą stronę, w połowie przytomności głos w nim bulgotał:
- Jjjftyyna! Jffffftynko!...
Odepchnąłem go nogą. Lekko. Jak przystało na niewiniątko, przewrócił się na boczek i znów zasnął. Ojoj.
Sąsiadka kroczy z przodu jak królowa, schodek po schodku zniżamy się do wyjścia. Ja się bawię w kieszeni wizytówką tamtego porannego szczurka, zaginam róg i zwijam w rulonik.
Dwa piętra niżej trafiamy w objęcia późnego wieczoru. Jest ciepło, ławeczka ma dla nas miejsce. Wysłużone siedzisko z setką imion, wyznań i kurew. Osiedlowa księga gości.
- Ojebali was - zauważam, żeby zacząć ponurą dyskusję.
- Długo tu mieszkasz?
- Prawie od urodzenia. To długo czy krótko?
- My wprowadziliśmy się w zeszłym roku.
- Wiem, pamiętam.
Rzeczywiście pamiętam, bo zwróciłem na nią uwagę. Kolejna leniwa księżniczka, ledwo poślubiona, a już przekonana, że znalazła najtłustszą partię i chwyciła życie za ogon.
- Na początku było cudownie...
Taki ton nie wróży nic dobrego. Przyjmuję sztywną minę, wyraz wzmożonego słuchania, gotuję głowę na kiwanie i na wszelki wypadek zaczynam opracowywać plan ewakuacji. I tak muszę wrócić i położyć ojca. Rozegram ją szybko, wystarczy parę kwestii.
- ...byliśmy tuż po podróży poślubnej, zwiedziliśmy Włochy, a ja byłam opalona i szczęśliwa. Miałam tyle energii, chęci. Wierzyłam, że Marcin…
- To najlepszy wybór? - wtrącam.
- Tak. Nie przerywaj mi. Byłam o tym przekonana. Zresztą może i tak było, może po prostu nasza historia potoczyła się inaczej niż powinna?
- A jak miała się potoczyć?
- Niepotrzebnie tu wróciliśmy. To wtedy wszystko prysło. Marcin ma pieniądze, stać nas było na te Włochy, mogliśmy kupić tam dom, zostać i cieszyć się życiem. A teraz to już za późno, wszystko się popieprzyło.
- Jako Włoszka byłabyś szczęśliwsza?
- A nie?
Blondynka, proste włosy, blada cera i lekki rumieniec.
- W ogóle nie wyglądasz jak Włoszka, od razu by się na tobie poznali. Zresztą co za różnica. I tak wszędzie jest tak samo.
- A byłeś gdzieś kiedyś, że tak mówisz? Założę się, że całe życie spędziłeś na tej ławce. Nie masz racji. Zmień miasto i już masz różnice. A co dopiero za granicą! Zupełnie inna mentalność. Są miejsca, gdzie żyje się jak w bajce. A ja właśnie jedno z takich straciłam.
- Ale jak wpierdolisz się do takiego raju z butami, wniesiesz na nich brud i chuj strzelił bajkę. Musiałabyś się tam urodzić, żeby umieć uszanować. Zresztą ludzie powinni trzymać się swoich miejsc.
Popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Chciałam się wygadać. Chciałam wywalić z siebie ciężkie grudy, a ty cały czas mi przerywasz. W ogóle nie umiesz słuchać! Nie masz za grosz empatii.
Wkurwiła się, a to tylko ją nakręciło. Kolejne słowa wypluła jak maszynka.
- Chcesz tylko postawić na swoim. Lubisz mieć rację, co?
- A kto nie lubi, kurwa?
- Widzisz? Widzisz?! Znowu to samo. A ja chciałam się tylko wygadać. Gębę masz jak zwykły kapeć, ale nie, musisz się wywyższać i wymądrzać, co? Nie tego oczekiwałam. Nie możesz być po prostu taki jak wyglądasz, tępy i wulgarny? Siedzieć i słuchać, to takie trudne? Idę, nie będę na ciebie tracić czasu.
Kiedy sobie poszła, na ławce w wolnym miejscu dopisałem kilka brzydkich słów od siebie, w końcu w tym jestem najlepszy, prawda? Obok jej imię. Ławka zapamięta.
4.
Śni mi się rytuał, próba odwagi, której zostaję poddany na oczach boga Słońca. Przez kilka godzin wiszę przywiązany za nogi nad przepaścią w pierwszym oknie Świątyni Trzech Okien, czyli w świecie podziemnym. W dole widzę tarasy pełne soczystej ziemi, ziół i kukurydzy. Moje palce to ptaki rozrzucone nad światem. Wychylam się, wyginam najmocniej jak mogę, żeby móc zajrzeć za krawędź góry. Lina skrzypi, kołysze mną, w końcu się urywa.
Inkowie jadali pieczone świnki morskie, ja preferuję dietę roślinną. Przyśniła mi się kukurydza, więc od niej zaczynam dzień. Podsmażam na maśle złote kulki, doprawiam solą i ziołami. Ciekawe, jak smakuje taka świnka? Jak przepiórka? Wyglądają podobnie.
Ojciec wreszcie się umył, więc wynoszę miskę. Pomagam mu podjechać do stołu, jest dzisiaj zaspany, nie chce mu się nawet ruszać. Zostawiam mu kanapki.
Do końca tygodnia mam zrobić jeszcze trzy scenariusze, więc najwyższy czas popracować. Biorę to chujostwo na ławkę z nadzieją, że i żonka tam zajrzy.
- Nie mogę wytrzymać w domu.
Od takich słów zaczyna rozmowę. Jest szesnasta. Ma na sobie żółtą koszulkę i z makijażem wygląda świetnie. Mógłbym jej to powiedzieć, ale stałaby się zbyt pewna siebie. Takie kobiety szybko tracą świeżość.
- Nie mam nawet siły sprzątnąć tego bałaganu. Kiedy coś leży mi na drodze, po prostu to kopię i idę dalej. Syf robi się coraz większy. Tylko czekać aż zacznie śmierdzieć. Ale najgorsze jest to, że Marcin wziął urlop. Siedzimy w tym brudzie i nie odzywamy się do siebie. Super, no nie?
Noga na nodze, stopą kręci z nerwów koziołki.
Nic nie mówię, uśmiecham się odkąd się zjawiła. Nie przerywam, nie chrząkam.
Królowa nie wytrzymuje.
- Co? No co się tak gapisz? Mam coś na twarzy? Eeech… Daj spokój, nie ma co się obrażać. Wczoraj byłam zeźlona. Wiesz przecież. Nie bądź miękka pipa. Masz fajkę?
Dałem jej camela. Siebie też poczęstowałem. W paczce zostało jedenaście sztuk.
Zaciągnęła się, a policzki nieprzyzwoicie zassały się do środka.
- Znowu się gapisz.
- Dlaczego się nie wyprowadzicie?
Parsknęła.
- Namów go, niech poniesie cię do ciepłych krajów na wieczne wakacje.
- Teraz to nie takie proste.
- Dlaczego?
- Nie chcę już o tym rozmawiać, ok? A już na pewno nie z tobą.
- Wciąż ci nie odpowiadam?
- No raczej. Widziałeś się rano w lustrze, czy oszczędzasz sobie tego przykrego widoku?
No proszę, sucz z sąsiedztwa taka pyskata.
- Polecasz metodę?
Uśmiechnęła się. Z dymu utkała parę kółek. Obecność peta w gębie ewidentnie poprawiała jej humor.
- Kiedy rzuciłaś?
Strzał celny. Trafiona.
- Masz mnie. Skąd wiedziałeś?
Wzruszyłem ramionami.
- Palacz zawsze pozna palacza.
- Prawda. Ile ty właściwie masz lat?
- A na ile wyglądam?
- Dwadzieścia? Trzydzieści? Nie wiem.
- No to właśnie tyle. Po chuj ci wiedzieć.
- Mógłbyś czasem zapanować nad językiem.
- Mógłbym, ale po co? Niech się puszcza.
Zmienia pozycję. Teraz siedzi jak dziewczynka, nogi zgięte, podkulone. Splata palce.