Z nudów robi się różne dziwne rzeczy.
Nuda może być bardzo męcząca kiedy trwa tylko kilka czy kilkanaście minut. Ale nawet gdyby ciągnęła się latami zawsze kiedyś się kończy. A co gdy jest nuda, a nie ma czasu? Nie chodzi o takie „nie ma czasu” kiedy są jakieś zajęcia i jest ich tyle, że wypełniają cały czas, bo wtedy nie ma przecież nudy. Chodzi o takie „nie ma czasu” kiedy czas nie istnieje. Jeśli czas nie istnieje, nie istnieje nawet nadzieja, że ta nuda przeminie, a na jej miejsce pojawi się coś nowego. Jeśli czas jest punktem, nuda wypełnia całą jego wyimaginowaną przestrzeń. Nuda jest wszędzie i wszystkim. I wszystko jest nudne.
Kiedy sobie to uświadomił przeraził się. Jak to? Więc będzie się nudził wiecznie? Więc nuda stanie się wiecznością. Więc nic się już nie zmieni? Był tylko jeden sposób, żeby zmienić to co niezmienne. Wziął więc punkt, który mieścił w sobie wszystkie zdarzenia i rozciągnął go w nieskończoną prostą. I powstał pewien porządek i na wszystko była wyznaczona odpowiednia kolejność. To był czas.
I pomyślał, że czas jest dobry, bo teraz ma jakąś przyszłość i to nie musi być nudna przyszłość. Bo chociaż wszystkie punkty, z których teraz składał się czas z tego samego punktu się wywodziły to czas był przemianą. Bo ta przemiana o jego upływie świadczyła. A skoro jest przemiana to dwa punkty czasu, mimo że z jednego się wywodzą, nie muszą być takie same.
Kiedy jednak minęło trochę tego czasu zauważył, że czegoś jeszcze w tym porządku brakuje. Czas sam w sobie był dobry bo wreszcie coś się zmieniało. Ale miał też swoje słabe strony, bo nie był plastyczny. Był sztywny, nieubłagany i konsekwentnie parł do przodu. Stale tylko w jedną stronę. A jedyne co zmieniał, to samego siebie. I wtedy znów go olśniło.
I stała się przestrzeń.
Nie jakaś zwykła przestrzeń, przestrzeń pusta i nieokreślona. Stała się przestrzeń wypełniona, materialna. Stała się przestrzeń namacalna. Przestrzeń, która zmieniała się w czasie, i którą mógł zmieniać sam. Przestrzeń plastyczna. Zanurzył się więc w niej i począł ją kształtować. I poczuł, że to było dobre, bo pasja, która go przy tym ogarnęła nie pozostawiała już miejsca na nudę.
Kształtował więc swoją przestrzeń i co jakiś czas odpoczywał aby popatrzeć sobie na nią. Patrzył i się dziwił. I pomyślał, że skoro tworzy takie cuda, to znaczy, że jest twórcą. A ponieważ cuda te są piękne, jak uważał, to znaczy, że jest też artystą. I od tej pory tak postanowił się nazywać. Jestem twórcą, myślał, jestem tym, który tworzy. I znów zapamiętale zabrał się do tworzenia. Zbierał materię całymi garściami i formował ją w duże i małe kształty. Potem patrzył jak sobie wizą w tej przestrzeni, jak się wędrują, jak spotykają, jak się oddalają, jak się zmieniają.
Z czasem jednak i ta pasją osłabła i nie przynosiła mu już tyle satysfakcji. Zagłębił się więc w siebie i począł szukać, czego mu brakuje. I tym razem olśnienie, jak grom, niezawodnie trafiło w jego rozpaloną jaźń.
W każdym z nas, na dnie świadomości, ukryte i przyczajone, drzemie tajemnicze coś. Choć nie w każdym się ujawnia to jednak tkwi tam i wwierca się, zakorzenia i kiełkuje. Czasem obumiera w dzieciństwie ale czasem pozostaje do wieku dojrzałego czyniąc z nas dziwaków albo hobbystów. Małe dzieci bawią się wagonikami kolejek elektrycznych. Dorośli tworzą makiety ze stacjami, drzewami, domami, rzekami. Każdy według swoich możliwości.
Stworzył więc kolej.
I znów się ucieszył, gdyż bardzo mu się ta kolej podobała. Stworzył tory, stacje, perony, lokomotywy, wagony, semafory i wszystko inne co jeszcze na kolei może się przydać. I podróżował całymi dniami patrząc przez szybę przedziału i podziwiając widoki, które kiedyś tworzył. I bardzo był z siebie zadowolony, bo nawet w marzeniach nie przypuszczał, że kiedyś stworzy coś tak pięknego. Jeździł więc gdzie tylko mógł i z powrotem i cieszył się jak małe dziecko.
Cieszył się koleją, cieszył się światem i cieszył się czasem. Cieszył się również tym, że chociaż jako twórca był wszędzie, to dzięki kolei mógł dojechać wszędzie. Zastanawiał się nawet czasami czy istnienie kolei nie przynosi mu większej radości niż istnienie samego jego jestestwa. Ale nawet największa radość nie może być pełna kiedy nie ma kogoś z kim można się nią podzielić.
Stworzył wiec... człowieka. Mężczyznę. Zwykłego, normalnego, w średnim wieku. O garbatym nosie i krótkich włosach. Mężczyznę siedzącego naprzeciw i patrzącego przez okno. I poczuł coś bardzo dziwnego bo do tej pory zawsze był sam. A teraz już nie był sam i to było bardzo dziwne uczucie. Ale czuł, że teraz cieszy się jeszcze bardziej. Bo wiedział, że teraz może już porozmawiać z nim o kolei, o pięknie świata, o radości, o niczym, o wszystkim. Mógł nawet nie rozmawiać. Zdawał sobie sprawę, że dotychczas też nie rozmawiał ale zanim stworzył tego człowieka nie rozmawiał sam. Teraz mógł nie rozmawiać z kimś. Co innego przecież gdy nie ma do kogo otworzyć ust, a co innego gdy tych ust nie chce się otwierać. Co innego cisza, a co innego milczenie.
Poczekał więc chwilę aby posmakować tego milczenia i wydało mu się, że jest ono głośne. Może nie bardzo głośne ale na pewno głośniejsze niż cisza. Ale przecież nie po to tworzył, żeby milczeć. Wypowiedział więc pierwsze słowa:
- Dokąd pan jedzie?
Słowa rozpłynęły się w przestrzeni wypełniając każdą jej szczelinę. Trzy proste wyrazy pomknęły przed siebie niczym uwolniony ptak. Popłynęły przez przestrzeń łącząc ją z czasem poprzez swoje wybrzmiewanie. I poczuł, że mowa też sprawia mu radość.
- Właściwie nie jestem pewien - odpowiedział mężczyzna, odwracając się od okna. - Jesteśmy w górach więc chyba nad morze. Bo przecież nie w góry skoro już tu jestem.
- Racja - kiwnął głową twórca. - Jesteśmy w górach więc najprawdopodobniej jedzie pan nad morze.
- Chociaż... - zawiesił na chwilę głos mężczyzna - mamy przecież jeszcze równiny. Czyż nie tak?
- Owszem, mamy równiny.
- I wzgórza.
- I wzgórza - potwierdził ponownie twórca.
- Więc może wcale nie jadę nad morze? Może jadę na równiny, we wzgórza albo nawet do pracy - stwierdził odkrywczo mężczyzna i sam się nad tym przez chwilę zamyślił.
- Może - przytaknął twórca. Stwierdził jednocześnie, że rozmowa jest przynajmniej głupia. Może nie aż tak głupia, żeby zatrzymać samolot w powietrzu ale wystarczająco głupia, żeby powalić drzewo, pozbawić tynku średniej wielkości blok mieszkalny albo wykoleić załadowany pociąg towarowy relacji krajowej. I to przejęło go najbardziej bo lubił kolej. Postanowił więc wprowadzić do rozmowy coś nowego.
Jego dotychczasowy rozmówca był zbyt podobny do niego, a przecież powinien szukać tego czego mu brakuje, uzupełnienia. No cóż, uczymy się przecież na błędach. Postanowił więc stworzyć teraz dla odmiany swoje przeciwieństwo, brakujący element, dopełnienie. Nie to czym był sam ale to czego mu brakowało.
I stała się kobieta. Trochę podobna do mężczyzny, w podobnym wieku, a jednak odmienna. Była przecież kobietą. Może trochę niedoskonałą ale któż jest doskonały. Poza tym była pierwszą kobietą jaką stworzył, mógł więc wybaczyć te niedoskonałości jej i sobie.
- Dokąd pan jedzie? - zapytała kobieta mężczyznę.
Dosyć, pomyślał twórca, trzeba uciąć ten dialog w zarodku. Już parę głupich kwestii padło dziś w tym przedziale i nie ma sensu powtarzać tego drugi raz. Przemyślał jeszcze raz wszystko co stworzył i doszedł do wniosku, że skoro jest czas teraz i będzie potem to przecież był też kiedyś wcześniej. Podarował im więc przeszłość.
- Nad morze - odpowiedział mężczyzna. - Jadę trochę wypocząć. Pani rozumie, praca, miasto, hałas. Muszę się trochę od tego oderwać. Zrobiła się ładna pogoda więc jadę nad morze.
- Tak, tak. Rozumiem. Wie pan, ja też już mam tego wszystkiego dosyć. Ciągle tylko praca i praca. Człowiek nie ma się kiedy sobą zająć. A do tego jeszcze ten bandytyzm. Wszędzie pełno złodziei i rabusiów. Słyszał pan ostatnio o tej strzelaninie w stolicy. Podobno kogoś zabili. Ale to chyba jakiś bandyta właśnie był. Kto by tam takiego żałował. Zresztą, proszę pana, gdzie się teraz nie strzelają. U nas też niedawno była strzelanina. Bombę komuś podłożyli czy coś. Nie wiem bo ja się tym właściwie nie interesuję. Też nie żyje. Ale i jego nikt nie żałuje. Żonę bił, sąsiadom groził. Takich to się od razu powinno aresztować. Ale kto to ma zrobić? Policja też przekupiona. I tak się w kółko kręci. A ci nasi politycy, zamiast zrobić z tym porządek, to sobie latają po całym świecie. Wie pan ile ja musiała bym odkładać, żeby sobie polecieć samolotem? I to w jedną stronę, o powrocie nie mówię. A jak tu w ogóle cokolwiek odłożyć. Bilety na pociąg też tanie nie są. Jak to wszystko wytrzymać? Człowiek chętnie by sobie pojeździł tu i tam ale nie ma za co. Pan wie ile można zobaczyć jeżdżąc koleją? – przerwała na chwilę, żeby ponownie nabrać powietrza i mała łezka pociekła jej po policzku.
- Niech się pani uspokoi - powiedział cicho. - Takie jest życie. Zawsze można spacerować.
Choć widok szlochającej kobiety nie jest zbyt miłym widokiem, twórca był zadowolony, że tak się to skończyło. Obawiał się już, że coś pokręcił przy jej tworzeniu i kiedy raz zaczęła mówić to już tak zostanie na zawsze. Na szczęście jednak stało się inaczej i nie musiał interweniować. Zaskoczyło go jednak co innego. Nie potrafił zrozumieć jak to się stało, że dał tej kobiecie taką przeszłość. Czyżby na prawdę nie miała w swojej przeszłości nic radosnego, nic co by ją cieszyło. Skąd w ogóle wziął się bandytyzm, samoloty i wszystkie te rzeczy? Nie przypominał sobie, żeby coś takiego tworzył. A już najgorsze były drogie bilety kolejowe
- Na prawdę jest tak ciężko? Strzelaniny, samoloty, ceny biletów kolejowych ?- zapytał. Kobieta właśnie wycierała chusteczką nos.
- Proszę pana, ciężko? No pewnie, że ciężko. Ale człowiek wszystko przeżyje. Przepraszam, tak mi się jakoś smutno zrobiło. A pan właściwie dokąd jedzie?
- Ja? - zapeszył się twórca, bo nie wiedział dokąd właściwie jedzie. - Nad morze - odpowiedział intuicyjnie. Skoro wszyscy jadą tym pociągiem nad morze, to znaczy, że on też. Bo gdzie jeszcze mógłby zajechać pociągiem jadącym nad morze.
- Racja - odpowiedziała kobieta, nawet lekko się już uśmiechając. - Nad morze. Gdzie w końcu mógłby pan jechać pociągiem jadącym nad morze jeśli nie nad morze. A po co, jeśli wolno spytać? Czym właściwie się pan zajmuje?
- Właściwie to się zajmuję... - zaczął twórca, znów nie wiedząc co odpowiedzieć. Nigdy przecież nie stawiał sobie takich pytań jak: dokąd zmierza, po co, czym się właściwie zajmuje? Ale ci ludzie i tak zapewne nie potrafiliby tego zrozumieć. - Trochę pisze... scenariusze filmowe - zełgał jak z nut.
- Scenariusze? - zainteresował się mężczyzna. - To bardzo ciekawe. Nakręcili coś pana? Może już oglądałem?
- Może ja coś pana widziałam? - wtrąciła się kobieta. - Napisał pan jakiś serial? Wie pan, ja bardzo lubię seriale. Są takie życiowe. Szkoda, że tak mało ich pokazują w telewizji. Ale nawet nie mam czasu, żeby oglądać. Człowiek wiecznie zajęty.
- Nie, nie. Właściwie to nic jeszcze nie nakręcono z moich scenariuszy. Dopiero zaczynam. Napisałem parę i wysłałem do wytwórni ale, jak dotychczas, bez odpowiedzi. Teraz właśnie jadę się trochę odprężyć, zrelaksować. Spróbuję przy okazji skończyć jeden, bo mam z nim spore problemy - łgał nadal beztrosko twórca i stwierdził, że tworzenie fikcji sprawia mu tyle radości co tworzenie rzeczywistości.
- A o czym, jeśli wolno spytać, pan pisze. Kryminały, horrory, melodramaty? - spytał mężczyzna.
- Tak... Różne rzeczy... Ostatnio...
- Napisał pan melodramat? - odezwała się kobita. - Proszę opowiedzieć.
- Nie mogę - szukał ratunku twórca. - Film nie będzie panią ciekawił, jak już nakręcą.
- Więc jednak kręcą. Proszę opowiedzieć choć fragment, albo tak ogólnie, o czym jest - drążyła nadal kobieta.
Nie było rady. Musiał jakoś jednoznacznie zmienić tok rozmowy. Nie dość, że dał się zapędzić w róg, to jeszcze dyskusja stawała się coraz bardziej nudna. A od tego przecież wszystko się zaczęło. To przez nudę stworzył cały ten świat. To od niej chciał uciec. Postanowił więc wprowadzić do rozmowy coś bardziej skomplikowanego, bardziej interesującego i zajmującego, jak mu się zdawało. A przy okazji mógł odwrócić uwagę od siebie.
- No proszę, to pan profesor też nad morze? - zwróciła się kobieta do całkiem nowego profesora, siedzącego obok twórcy. - Wszyscy potrzebujemy odpoczynku.
- Właściwie nie jadę tam wypoczywać. Pracuje tam dla pewnej instytucji.
- I czym pan się tam zajmuje. Mówił pan, że jest matematykiem - odezwał się mężczyzna.
- Takie tam, różne rzeczy. Nie chciałbym państwa zanudzać. Same cyferki i wzory.
- No, chyba jednak nie jest to aż takie nudne, skoro poświęcił pan temu całe życie - zaprotestował mężczyzna. - Chyba musi być w tym coś zajmującego.
- Wie pan, to zależy co kto lubi. Ja lubię liczyć, ten pan pisać scenariusze...
- A właśnie - przerwała kobieta. - Miał nam pan opowiedzieć o swoim melodramacie. Pan profesor też zapewne chętnie posłucha. Chyba lubi pan filmy, panie profesorze.
Tego już było za wiele. Czy ona się uwzięła. I po co było wymyślać film? Rozmowa znów wracała do tych nieszczęsnych scenariuszy. Potrzebował teraz kogoś, kto zajmie tę fatalną w skutkach kobietę i pozwoli mu porozmawiać z profesorem albo pomilczeć. I nie wracać już do tych scenariuszy.
Stworzył więc jeszcze jednego zwykłego człowieka. No może nie tak zupełnie zwykłego bo tworząc w pośpiechu wziął chyba zbyt dużą garść tworzywa albo kształtował niezbyt dokładnie. Wyszedł więc osobnik gruby i niski. O małych wyłupiastych oczkach i bez włosów. Ale co tam. Nie ma się czym przejmować, nie musi być piękny, byle tylko zajął rozmową kobietę.
- O, pan fotograf - krzyknęła kobieta, gdyż grubasek miał rzeczywiście aparat fotograficzny na kolanach.
- O nie, proszę panią - zaprotestował. - Nie jestem fotografem, a to nie jest aparat. W każdym razie nie jest to zwykły aparat. To symbol, relikwia można powiedzieć.
- A dlaczego relikwia? - zapytał mężczyzna.
- Pan nic nie wie? - uniósł brwi grubasek. Po twarzy spływały mu pierwsze strużki potu. - No tak, niby skąd miałby pan wiedzieć. Wszystkie informacje o nas są blokowane w mediach. Ale proszę pana, macie państwo wszyscy szczęście, że mnie spotkaliście. Teraz wszystkiego możecie się dowiedzieć, może i wam otworzą się wreszcie oczy. Jadę właśnie na spotkanie wspólnoty, której jestem członkiem, wspólnoty ludzi, którzy wiedzą, że wszyscy jesteśmy dziełem Wielkiego Fotografa. Tak, tak, proszę pani - tu odwrócił się w stronę kobiety, która z wrażenia otworzyła usta. - Nie jakiegoś tam malarza jak nam próbują wmówić ci kłamcy ale fotografa. To on jest naszym jedynym twórcą i panem, to on nas stworzył i trzyma w swoim królestwie nasze negatywy. I nie pozwoli by stała nam się krzywda bo gdy tylko komuś z nas coś się przytrafi, on ponownie nas wywoła. Takimi jakimi jesteśmy, takimi jakimi byliśmy.
- Coś podobnego - szepnęła kobieta.
- On nas strzeże i opiekuje się nami, on nas chroni. Nie jakiś tam malarz. To stare brednie, nie mające nigdzie logicznego potwierdzenia. Czyż można dwa razy namalować tego samego człowieka. Oczywiście, że nie. Obudźcie się ludzie. Nawet tradycja portretów ślubnych już dawno zaginęła. Co się teraz robi przy ślubie? Fotografię. Tak jest, fotografię. To jedno jedyne zdjęcie jest świadkiem, że dwoje ludzi obiecało sobie wieczność i nic tego nie może zmienić. Fotomontaż powinien być karany. Ci spiskowcy dzierżą w rękach całą władzę i nie widzą w tym nic złego. Ale my się tym zajmiemy, już niedługo to potrwa. a kiedy zdobędziemy władzę skończymy z tymi herezjami. Trzeba skończyć z tym raz na zawsze...
Grubas rozpędzał się coraz bardziej i wykrzykiwał swoje slogany w ucho sąsiadki, która słuchała go z wciąż otwartymi ustami. Twórca sam nie mógł się nadziwić bzdurom jakie jego ostatnie dzieło wygadywało. Jak on to wymyślił. Wielki Fotograf i Malarz. Jedyny twórca i opiekun. Co za bzdury. Przecież to on jest jedynym prawdziwym twórcą. Nie Fotografem, Malarzem czy innym Pisarzem, Rzeźbiarzem, Poetą albo Reżyserem. Nie tworzy sztuki ale rzeczywistość, a to dopiero jest sztuka: wyrazić rzeczywistość. Bez ograniczeń gatunku sztuki, bezgatunkowo, prawdziwie, w pełni. W sumie to jednak bez znaczenia. Najważniejsze, że posiadacz aparatu zajął kobietę. Siedział teraz wsłuchana i kiwała głową co chwilę powtarzając:
- Coś podobnego.
Twórca rozsiadł się wygodniej mogąc się wreszcie odprężyć. Jak to miło kiedy coś się dzieje poza moim udziałem, pomyślał, wreszcie mogę trochę odpocząć. I porozmawiać z profesorem, przecież po to go stworzyłem.
- Dlaczego zajął się pan matematyką? - zapytał go.
- Ja? - odwrócił się zamyślony profesor. - Ach, tak się jakoś złożyło. Nigdy nie miałem pociągu do takich rzeczy jak pan. - Twórcę uderzyło to zdanie, bo przecież lubił pociągi i kolej. Tymczasem profesor kontynuował: - Wiersze, książki, muzyka. To nie dla mnie. Jedyne co umiałem robić to liczyć. Więc uczyłem się liczyć, bo kiedy byłem młody wypadało się uczyć. I tak mi już jakoś zostało. Liczę bo nic innego nie umiem robić. Ale wcale mnie to nie męczy. Wie pan, to ciągle sprawia mi przyjemność. Matematyka to dziwna nauka, niby abstrakcyjna, oderwana od rzeczywistości, a jednak nic nie dzieje się bez jej udziału. Dlatego lubię liczyć. Te wszystkie cyfry są takie zimne, a jednak w wielu sytuacjach potrafią oddać istotę świata.
- I nic innego pan nie robi tylko liczy?
- Właściwie nie - przytaknął profesor.
- Nie nudzi to pana? Nie próbował pan nigdy zrobić nic innego? To przecież musi być strasznie monotonne.
- Nuda, monotonia? Nie nic z tych rzeczy. Za każdym razem jest inaczej. Zresztą już panu mówiłem. Nic innego nie umiem robić. To nie jest zwykłe liczenie. To szukanie. W ciągach cyfr można znaleźć wiele ciekawych rzeczy. Ukrytą przeszłość, przepowiednie, czasem nawet uczucia. To nie jakieś dodawania. To kształt świata, jego ruch, całe jego piękno. Pan przecież też zajmuje się opisywaniem świata, tylko w nieco inny sposób, bardziej dowolny. Dlaczego pan to robi, czy to się panu nie podoba?
- Ze mną jest podobnie jak z panem. Nic innego nie potrafię robić - odpowiedział twórca i miał wrażenie, że tym razem nie kłamie. - Ale ja mam trochę łatwiejsze zadanie, mogę pisać co mi się podoba, nie muszę trzymać się rzeczywistości.
- Owszem, rzeczywistości nie ale konwencji tak. Nie może pan sobie manipulować zdarzeniami jak się panu podoba. Musi pan przestrzegać konwencji bo inaczej straci pan wiarygodność. Odpowiada pan przecież za to co pisze.
- Tak, odpowiadam. Ale w sumie nie wiadomo przed kim. Muszę być odpowiedzialny ale i tak czuję się bardziej swobodny od pana.
- Odpowiada pan przed wszystkimi ludźmi. Tak jak ja. Pan odkrywa świat i ja. Tylko obaj robimy to w różny sposób. Ale obaj musimy uważać bo z naszych odkryć mogą korzystać wszyscy ludzie. I to właśnie przed nimi odpowiadamy. A co do swobody. Fakt, że nauka jest bardziej związana, jest ścisła. Ale jednak mam świadomość zachodzenia wielu faktów i zdarzeń, o których inni ludzie nie mają pojęcia. Mam ich świadomość i świadomość ich przyczyn. Dlatego też czuje się swobodny.
- Świadomość klatki czyni pana wolnym?
- To nie świadomość klatki - odpowiedział z uśmiechem profesor. - Świadomość klatki pozwala poznać zasadę która pozwoli z niej uciec. Ja tę zasadę mogę odkryć, choć nie wiem czy będę w stanie ją wykorzystać. Ale może ktoś kiedyś będzie mógł.
- I przeskoczyć z jednej klatki do drugiej - przerwał twórca.
- Może. Dowiemy się kiedy sprawdzimy. Najważniejsze, że możemy szukać. To motor napędowy naszego postępowania. A napęd to ruch. A ruch, jak już mówiłem, ma w sobie najwięcej z piękna tego świata. Pan chyba o tym wie. Przecież kiedy pan pisze to tylko słowa na kartce ale kiedy dzieje się to co pan pisze, choćby tylko na ekranie, to może już być piękne. Chyba zgodzi się pan w tym miejscu ze mną.
- Tak, tu muszę przyznać panu rację - kiwnął głową twórca. - Piękno świata leży w ruchu.
- O! Mamy tu jednego - wdarł się między nich krzyk grubasa. Twórca zdążył już o nim zapomnieć. - To właśnie tacy jak oni spiskują przeciw nam wszystkim i robią nam pranie mózgu. Piszą sobie co chcą i sterują nami jak marionetkami. Ale pora się przebudzić. Piękno świata na pewno nie leży w ruchu. Nie ma nic piękniejszego niż statyka fotografii. Pora skończyć z kłamstwem, pora wreszcie powiedzieć prawdę wszystkim ludziom. Fotografia jest najpiękniejsza. Dosyć już z wymysłami tych darmozjadów. To pan profesorze żeruje na ludzkiej naiwności wmawiając innym, że robi pan coś pożytecznego. A marnuje pan tylko nasz dorobek, dorobek zwykłych ludzi.
- Zaraz, zaraz - próbował protestować twórca. - Przecież gdyby nie tacy ludzie jak profesor aparaty fotograficzne w ogóle by nie istniały.
- Co też pan wygaduje - oburzył się grubas i twarz mu poczerwieniała. - To kłamstwo. W najnowszych wykopaliskach znaleziono praprzodka współczesnego aparatu fotograficznego. I to takiego, który powstał wieki przed narodzinami pierwszych profesorów. Aparatu nie wynaleziono. Aparat został stworzony. I to jest jedyna, niepodważalna prawda. Ale dlaczego się ją ukrywa? Bo nikomu na tym nie zależy. Bo wszystkim rządzą ci spiskowcy, którzy próbują odebrać nam głos. Ale dosyć już tego. Wielki fotograf wskaże nam drogę...
Twórca znów przestał go słuchać. Miał już dość tych bredni. I miał dosyć jego krzyków. Drażniła go jego twarz i jego głos, Drażnił go nawet pot grubasa. Drażniły go jego poglądy bo nawet nie wiedział skąd on je wziął. Zganił siebie w myślach za takie pochopne tworzenie. Uśmiechnął się więc tylko podstępnie i pstryknął w myślach palcami. I znów w pociągu zapanowała cisza. Jakby w ogóle nigdy nie było żadnego grubasa. Profesor nadal siedział przy drzwiach zamyślony, mężczyzna drzemał z pochyloną głową, tylko kobieta siedział z wciąż otwartymi ustami.
- Nie wydaje się panu, - przemówiła - że ktoś tu przed chwilą siedział? - Zwróciła się do twórcy, wskazując jednocześnie na miejsce po grubasie.
- Nie.
- Ależ tak. Jestem pewna. Tu przed chwilą ktoś siedział.
- Zdawało się pani. Ja nikogo tu nie widziałem.
- Niemożliwe, przecież widziałam. Tu przed chwilą...
Miał już tego dosyć. Wystarczy tych komplikacji. I wystarczy tej kobiety. Stworzy sobie lepszą innym razem. I mniej gadatliwą. Uśmiechnął się więc ponownie i pstryknął sobie palcami.
Odchylił głowę i przymknął oczy. Teraz mógł już spokojnie odpocząć. Mężczyzna nadal spał, profesor też wydawał się drzemać. Ciszę przerywało tylko sapanie ludzkiego oddechu i monotonne stukanie kół pociągu. Jakby nic się nie stało.
Otworzył oczy i popatrzył przez okno. Chyba, rzeczywiście ten pociąg jechał nad morze, bo góry już dawno zniknęły z krajobrazu, a zastąpiły je olbrzymie połacie lasów. Słońce wisiało już bardzo nisko i w przedziale zapanował lekki półmrok. Ponownie więc przymknął oczy i pochylił głowę. Sam miał ochotę na krótką drzemkę.
Nim jednak zdążył zasnąć drzwi przedziału odsunęły się i usłyszał obcy głos:
- Dzień dobry. Poproszę bilety do kontroli.
Twórca wsunął rękę do kieszeni płaszcza ale nie znalazł tam swojego. Sprawdził w drugiej, w spodniach. Nigdzie go nie było. I wtedy zrozumiał. Przecież tu nie mogło być konduktora, przecież on nie tworzył żadnego konduktora.
- O! Mamy pasażera na gapę.
Twórca otworzył oczy i ujrzał przed sobą podstępnie uśmiechniętą twarz człowieka w niebieskim uniformie.
- Przepraszam - krzyknął profesor za wychodzącym konduktorem. - Przeprasza, czy nie wydaje się panu, że ktoś tu przed chwilą siedział?
- Nie. Nikogo tu nie widziałem - odpowiedział konduktor i ponownie się uśmiechnął.