St. James Infirmary

Niezrozumiany Werter

 

- Hej Joe! - zakrzyknął Mike – Ale tu bałagan. - dodał rozglądając się po mieszkaniu. Mieszkanie Joe było jedno pokojowym lokum z kuchnią i małym przedpokojem. Pokój był skromnie umeblowany, przy ścinanie, obok wejścia stała stylowa, sosnowa komoda, na środku znajdował się dębowy, okrągły stół z czterema krzesłami. W rogu pokoju, naprzeciwko wejścia, stało stare metalowe, wojskowe łóżko, Nad wejściem do pokoju wisiał obraz przedstawiający pewną piękną panią, nikt nie wiedział kim jest, nawet Joe. Była kupiona na rynku. W przedpokoju stała szafa na ubranie wierzchnie.

- Joe! Jesteś tu?- Zakrzykną ponownie Mike.

- Czego krzyczysz? - odpowiedział skacowany Joe, wychodząc spod dużej kołdry.

- Jest dwunasta, a ty śpisz? - spytał Mike siadając na krzesło.

- Miałem ciężka noc.

- Chyba cały tydzień – powiedział Mike, spoglądając na puste butelki po wódce. Kilka z nich stało na stole, kilka na leżało na ziemi.

- Po co tu przyszedłeś? - Joe wstał i poszedł do kuchni. Był ubrany w same bokserki i podkoszulek.

- Ludzie w knajpie pytają kiedy znowu z nami zagrasz. Podobał się im nasz ostatni występ, lubią twoją grę na harmonijce.

- Ona też lubiła jak grałem. - powiedział jeszcze zaspany Joe, wracając z kuchni z kefirem w ręce.

- A ty nadal o niej ? - Westchnął Mike. Joe nic nie odpowiedział, tylko siedząc na łóżku patrzył na obraz. - Oj chłopie. Wziął byś się wreszcie w garść. Ogol się, załóż świeżą koszulę i wyjdź do ludzi. Wystarczy stanąć przed lustrem i powiedzieć: „Świat należy do ciebie”.

- Ale ja nie mam lustra w domu i nie zamierzam kupować.

- Eh Joe... - ciężko westchnął Mike – Ty jeden z najlepiej zapowiadających się czarny bluesman w dzielnicy, jak nie w całym Nowym Yorku, możesz mieć każdą. Jak nie ta to inna. Tego kwiatu jest pół światu.

- Problem, że ona nie jest każda! - zerwał się raptownie wzburzony Joe, po czym podszedł pod okno – Ona jest wyjątkowa... znaczy była...

- Eh Joe... - westchnął Mike, po chwili dodał – Zostaw ten kefir. Klina trzeba zwalczać klinem. Choć do Ricka.

- Dobra.

- Tylko załóż spodnie.

Bar u Ricka, był istną bazą młodych nowojorskich bluesmanów. Każdy tam mógł wystąpić, nie ważne jaki miał kolor skóry, był bogaty, czy biedny. Dosłownie każdy mogił tam zagrać, lecz też każdy nic w zamian od Ricka nie dostawał. Jedynym przychodem młodego muzyka było to co uzbierał do kapelusza. Dziś na pianinie grał czarnoskóry Burnett.

- Ech Mike... - westchną Joe, biorąc łyk piwa – Ona była taka urocza... taka niewinna... była – wziął drugi łyk.

- Eh... Co ja ci mogę powiedzieć. Jedno jest pewne -Dodał Mike po łyku piwa - ona może przewędrować cały świat, ale nie znajdzie drugiego tak faceta jak ty. - Joe nie odpowiedział, tylko westchnął - Jeżeli cię zostawiła, - ciągnął dalej Mike - to widocznie nie była ciebie warta. Prędzej, lub później i by odeszła. Jak nie z tym, to z tamtym.

- Zamknij się! - krzyknął wzburzony Joe, chwytając Mike za kołnierz koszuli – On nie jest taka jak dziewczyny z naszej dzielnicy. Ona się nie bawi mężczyznami, ona...ona jest szlachetna... była szlachetna - usiadł z konsternacją.

- A mimo wszystko zostawiła cię dla Harrego.

- Pozwoliłem jej odejść – powiedział Joe, biorąc łyk piwa – Nie zawalczyłem on nią. Rozumiesz!

- I to cię gryzie.

- Cześć chłopaki! - Z głębi sali zakrzyknął Sonny, po czym podszedł do stolika. Sonny był z pochodzenia Sycylijczykiem, na dzielnicy słyną z tego, że był wstanie wszystko zorganizować. Z tego powodu niektórzy podejrzewali go członkostwo w mafii, ale nikt nie miał dowodów. - Joe czemu nie grasz? Burnett daje sobie radę, ale jakbyś mu pomógł byłoby wyśmienicie.

- Joe nie ma dziś nastroju. – opowiedział za kolegę Mike

- A co się stało. Okradli cię, pobili, zwyzywali od czarnuchów? Zaraz się tym zajmę i skopię komu trzeba tyłki. A może dziewczyna?

- Niestety to ostanie... – powiedział zasmucony Joe

- Pamiętasz Lottę, taką aktorkę, to co tak fajnie tańczyła tu w klubie, z tydzień temu? - Dodał Mike. Sonny przytaknął głową – Wyjechała Kaszmirowym Harrym. - po tych słowach Joe wstał i kierował się w stronę wyjścia.

- Z tym mafiozem? Biedny Joe.... - westchną Sonny – Ale zaraz! Kaszmirowy nie wyjechał z miasta. - na te słowa w Joe jakby się zagotowało, gestem ręki zamówił u barmana piwo dla Sonnego, po czym powrócił na miejsce – Jak szedłem do baru, znaczy tu, to widziałem samochód Kaszmirowego jadący do domu handlowego. Daję słowo, że tam siedział i chyba ona też tam była.

- Myślisz, że oni nadal tam są? - Zapytał ożywiony Joe

- Chyba tak. Jak się jedzie z kobietą na zakupy, to zawszę to trochę trwa. - Sonny wziął wyk piwa.

Joe nie zastanawiając się długo ruszył z impetem w stoę baru, by zapłacić, później w stronę drzwi.

- Joe! - Zakrzyknął Mike – Czekaj! Co chcesz zrobić?

- Muszę z nią wszystko wyjaśnić... muszę o nią zawalczyć... muszę ją odzyskać.

- On się prawdziwe zakochał. – powiedział Sonny, biorąc kolejny łyk piwa.

- Byle by tylko nie wpakował się w tarapaty. - powiedział zatroskany Mike

Joe był sto pięćdziesiąt metrów od domu handlowego. Od razu zauważył fioletowego Lincolna Continental stojącego na parkingu sklepu, to był samochód Kaszmirowego Harrego. Lecz poza kierowcą nikogo w nim nie było. Po chwili z domu handlowego wyszedł Harry, a u jego boku szła Lotta. - Jak zawsze piękna, w kapeluszu i apaszce – pomyślał Joe – to moja ostania szansa – Joe wybiegł na ulicę w stronę parkingu. Gdy był około pięćdziesięciu metrów od parkingu, zauważył najeżającego czarnego Cadillaca 60 Special, jadący nim mężczyźni trzymali pistolety maszynowe Thompsona . Joe wiedział co się święci – Lotta uciekaj! - zakrzykną z całych sił. Lecz było już za późno, Cadillac zastawiał drogę dla samochodu Harrego i rozpoczęła się rzeź. Trzy pistolety maszynowe wymierzone w filetowego Lincolna wystrzeliły, zabójcy zużyli całą amunicję z magazynków i odjechali z piskiem opon. Nikt nie miał prawa przeżyć. Zrozpaczony Joe zaczął biec w stronę zniszczonego samochodu, lecz nagle zawrócił go Sonny. - Uciekaj, głupcze! - zakrzyknął wściekle – Zaraz zrobi się tu na prawdę gorąco. Uciekaj stąd! Joe posłuchał rady Sonnego gdy był przecznicę dalej, słyszał syreny policyjne i kilka strzałów. Joe chodził bez celu po mieście całe popołudnie, jeździł też metrem. Tam usłyszał o tamtej strzelaninie pod domem handlowym. Dowidział się, że rannych i ofiary tamtego zdarzenia zostały zawiezione do szpitala St. James. Joe postanowił tam pojechać.

- Joe jesteś tu? - powiedział Mike, wchodząc do mieszkania Joe.

- Jestem. - odpowiedział krzątając się po pokoju.

- Czemu się nie odzywałeś. W barze u Ricka dowiedziałeś się o zajściu pod domem handlowym. Myślałem, że nie żyjesz.

- Musiałem pozałatwiać parę spraw.

- Nie rozumiem – Nagle Mike zauważył lezący na stole rewolwer. - Joe! Skąd go masz? - powiedział wystraszony.

- Od Sonnego – opowiedział spokojnie Joe – Masz, byłem ci winny 100 dolarów. - dodał wręczając kilka banknotów.

- Nie rozumiem. Co tu, do diabła, chcesz zrobić?

- Nie rozumiesz? - Zapytał wściekle Joe – Była w szpitalu St, James, wdziałem ją tam. - Joe rzucił na stół, schowaną w kiszeni, zakrwawioną apaszkę Lotty. - Leżała na długim, białym stole. Taka urocza, taka niewinna. Nie możesz sobie tego wyobrazić jak ci bydlacy zmasakrowali jej twarz. Harry sobie zasłużył, ale ona była niewinna. Niewinna! Rozumiesz!

- Ty chcesz... - powiedział Mike drżącym głosem

- Tak – opowiedział stanowczo Joe – Na mieście dowiedziałem się, że za tym zabójstwem stoi Czarny Nick, podobno poszło o to, że Harry otworzył lokal na jego terenie. To miała być przestroga dla innych szefów mafii.

- Na litość boską. Cz ty oszalałeś? Ty wiesz co chcesz zrobić? - Zakrzykną zdenerwowany Mike.

- Muszę ją pomścić... inaczej nie będę dal rady dalej żyć.

Joe założył, wyjęty z szafy, beżowy trencz i brązową fedorę z dużym rondem. Zawsze w barze, po paru piwach, powtarzał, że chce być w tym kapeluszu pochowany. Schował rewolwer do prawej kieszeni płaszcza, a do lewej apaszkę. Stojąc na progu, powiedział. - Klucze są na komodzie, mieszkanie jest twoje. Żegnaj przyjacielu.

- Joe! - zakrzyknął Mike, lecz Joe go już nie usłyszał.

Po pół godzinie jazdy metrem Joe był już pod domem Czarnego Nicka. Wiedział co ma robić, miał plan. Podszedł do wejścia. Tam zatrzymał go strażnik uzbrojony w pistolet. Joe zauważył na ganku stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego.

- Czego tu szukasz? - Zapytał złowieszczo strażnik

- Mam pilną sprawę do szefa. - Powiedział opanowanym głosem Joe, jednak jego serce z minuty na minutę coraz szybciej biło – Jestem jego tajnym informatorem – Dodał po chwili. Joe wiedział, że Nick ma tajnych informatorów w całym mieście i tylko Nick wiedział kim oni są i jak wyglądają.

- Wchodź szybko – poddział strażnik, rozglądając się dookoła.

Przez ganek przeszedł bez żadnej kontroli i pytań. Wszedł na pierwsze piętro. Na górze, przy schodach stało dwóch strażników uzbrojonych w dwa pistolety maszynowe Thompsona . Jeden z ochroniarzy wskazał mu pokój na końcu korytarza. To był gabinet Czarnego Nicka. Joe szedł przez korytarz wolnym krokiem, jego serce waliło niesłychanie szybko, ręce miał w kierzniach, w prawej ściskał nerwowo kolbę rewolweru, a w lewej jeszcze mocniej ściskał apaszkę Lotty. Wszedł do pokoju bez pukania. Nick siedział w fotelu, gdy zobaczył Joe zerwał się z niego.

- Co ty tu robisz? Kim jesteś? - Spytał nerwowo Nick

- Przeszedłem załatwić jedną sprawę. - odpowiedział spokojnie Joe

- Mów czego chcesz?

- Kilka dni temu doszło do pewnego zajścia pod domem handlowym. - Nick usiadał w fotelu. - Podobno jakieś porachunki gangsterskie. Mnie to w ogóle nie obchodzi, ale zginęła tam pewna niewinna dziewczyna – Powiedział wściekle Joe, po czym rzucił na stół zakrwawioną apaszkę Lotty.

- No i co z tego? - powiedział z pogardą Nick, ściskając nerwowo oparcia fotela.

- To, że sprawiedliwość dosięgnie każdego. - Wyciągną rewolwer z płaszcza.

- Straż! - Krzykną Nick, zrywając się z fotela. W tym momencie rewolwer Joe wystrzelił, Kula trafiła prosto w serce Nicka. Mafioso osunął się na fotel. Po chwili do gabinetu wbiegli strażnicy, zaalarmowani przez krzyk i wystrzał. Gdy zobaczyli martwego szefa, nie myśląc wystrzelili całe magazynki w stronę Joe.

Kilka dni później na cmentarzu szedł kondukt pogrzebowy. Na czele szedł trębacz grając starą melodię bluesowąSt. James Infirmary”. To był potrzeb Joe, młodego bluesmana, który zginą mszcząc się na zabójcy ukochanej.

Niezrozumiany Werter
Niezrozumiany Werter
Opowiadanie · 14 marca 2015
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Zakrzykną ponownie Mike
    westchną Sonny
    krzykną Nick
    zginą mszcząc się
    A do tego mnóstwo innych błędów. Zanim zaczniesz pisać o facetach z NYC to powinieneś poznać co nieco świata. Np - sosnowa komoda nie może być stylowa.

    · Zgłoś · 9 lat