Piąta czterdzieści dziewięć, nie śpię od godziny, od pięciu minut myśląc, hm, myślę jak ulepić narrację, że dlaczego warto by powrócić do tych krótkich wpi: do pisania w ogóle. Zastygły nad bladym zeszytem, on nagle czuje, że zaczyna obsuwać się na narożniku babci (spałem u babci)
w ten mikro albo i kwantoskopijny
sposób, gdzie rozumie, że obsuwanie się materacy jest tak po powo pożółwie, że twoje plecy mają jeszcze spokojnie przynajmniej ze dwie minuty na skraju łóżka, zanim topniejący
uścisk wzajemnych sił tarcia (niesłyszalny szelest obić i spodni, nadciągający jak chrabąszcz pod ściółką) osiągnie punkt krytyczny na szali równowagi mebla
i ciała,
zanim przekroczę, czysz, tą ambiwalentną krawędź (jej wir zakłócający skupienie podczas pracy, za to robiący to poprzez już jakby przyjemne, choć prawie jeszcze niewyczuwalne, ściąganie w dół), za którą aktywnie polują
na mnie (na niego) nieokiełznane demony dywanu, jak grawitacja, czy rozkojarzenie, kiedy to wytrącony z pem! Wtręt:
tam, pod ścianą przy babunim kredensie, w półmroku przedświtu prawie pustego pokoju, dyskretnie obsunął się: szsz! mój plecak
w momencie, kiedy edytowałem początek
poprzedniego zdania wokół słowa "obsuwać". A kontynuując, to polują na was nieokiełznane demontaże rydwanu, jak grawitalizacja, czy rozkomarzenie, kiedy to wytrącony z transu będę, będzie,
jest zmuszony poprawić się, czyli skorygować pozycję na materacu i przez to na ułamek sekundy trafiam w.
Może, że bez przesady, długopis, że od razu w, chociaż nie całkiem,
żeby że bez, bo coś jednak jest na rzeczy z tym brakiem zdolności do utrzymywania kursu, gry słów, komórka, znowu gdybam,
rap, jakieś płoche światy,
kolizje z rzeczywistością,
i tak teraz (nagle) jestem już tu - dopiero już tu. Szósta czterdzieści siedem;
godzinę pisał dwa zdania;
gdzie byłeś? Co naprawdę robiłem - pytanie bez pytajnika. Formy narracji nie będziecie lepić lepiej lepił nie będziesz, niż w sposób zbliżony do chlapania farbą płótna
oddalonego o metr coś; właściwie to z rąbania pnia czasu nie spędziłem nawet aż tyle na babraniu się w masie szarej (w celu nadania palcami pseudologicznych kształtów całości), ile na samych transach. Marnotrawstwo. Chyba, że istnieje jakaś tajemna produktywność wygaszaczy ekranu. Aja, Budda.
W samym trwaniu. W zatapianiu się w szafie,
ścianach (nie powiem "w sobie", bo wciąż nie wiem kim ja jest,
kim ty jestem. Wciąż wymykam mi się w introspekcji, jak ten pyłek na białku oka). Wrażenie niedostrzegalnych utrat obecności w ferworze myśli, pomiędzy "tu" i za chwilę, potrzaski z powietrza, ten rodzaj dokowania przytomności. Czasem na ułamki sekund, czasem na całe minuty: puf! i niby siedzę wciąż tu razem z nami, ale oczy już jakby puste, wpatrzony
w to swoje nic, gasisz tego papierosa jak opóźniony umysłowo niecodziennik. Nic: pustka. Chociaż nie, bo gdzie ta niby - pytajnik. Mówi się, że w depresji, babcia chyba wstaje, to jedna wielka w życiu, a tak na serio to nigdzie wokół jej nie domacasz. Co, pustka to poczucie braku, poczucie, a więc coś; więc nie pustka - puka do mnie truizm - lecz w żołądku goś impulsu zaplątana chustka.
Transy i dygresje. Miał jechać do Olesna po ten papier, nie chce ci się. Życie to ciąg dygresji, nic więcej. Mój mózg: twój trans. Pij trans wieloryba.