Literatura

Opowieść jednej podróży (opowiadanie)

Pampers

Autostop to coś pięknego. (...) To także możliwość zbadania swojego zachowania w różnych, nie zawsze miłych sytuacjach. Po prostu smak nienormalności, bez którego nie moglibyśmy żyć.
Opowieść jednej podróży

„Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem. W ten sposób możesz bracie przejechać Europę. Gdzie szosy biała nić, tam bracie śmiało wyjdź. I nie martw się co będzie potem.”- z radością śpiewałem tę nieśmiertelną piosenkę Karin Stanek wędrując poboczem drogi trasy Warszawa-Katowice.

Pięć po siódmej. Słońce zaczęło powoli budzić się do życia. Było jeszcze dość chłodno. Mała garstka chmur wróżyła jednak, że wkrótce będzie ciepło. Nawet dość ciepło. Przystanąłem na poboczu. W oddali majaczyły kontury szarych blokowisk, mojego nudnego Piotrkowa. Z radością im pomachałem. Z plecaka wyjąłem karton z napisem Warszawa. Cieszył mnie widok często przejeżdżających samochodów. Oparłem kartkę na plecaku i zacząłem energicznie machać ręką. Jeden samochód, drugi, trzeci... Nie mogłem zapomnieć o uśmiechu. Przecież kto chciałby zabrać ponuraka. Czwarty, piąty, szósty. Sami biznesmeni w dobrych samochodach. „Krawaciarze” z reguły nigdy nie zabierają autostopowiczów. Oni mają swój świat obracający się wokół ciągłych interesów. Nawet nie spojrzą na kolesia śmiesznie machającego łapą, podziwiając w tym czasie „widoki” po drugiej stronie drogi. Siódmy, ósmy, dziewiąty... Zacząłem się zastanawiać, czy to przypadkiem mój wygląd nie sprawia, że nikt nie chce mnie dostrzec, spoglądając na moją znoszoną koszulkę i czarne postrzępione spodnie. Moje rozmyślania przerwał widok zbliżającego się radiowozu. Wiedziałem, że jeśli nie łamię przepisów to wszystko będzie OK, ale i tak poczułem się niepewnie. Siedzący po stronie pasażera policjant obrzucił mnie tylko ignoranckim spojrzeniem, po czym radiowóz oddalił się.

Może coś powie. Milczał!

Chwilę po tym zatrzymał się ciemnozielony polonez. Szybko ustaliłem z kierowcą trasę. Jechał tylko do Tomaszowa Mazowieckiego. Niedaleko, ale najważniejsze to wystartować. Kierowca z impetem ruszył swoją maszyną. Z głośników, spośród szumów, dolatywały dźwięki hitów „Boysów”. Siedziałem w milczeniu czekając na jakąś reakcję kierowcy. Głupio coś samemu zacząć mówić. Może on wcale nie chce rozmawiać? Ukradkiem spoglądałem na mocno zarośniętą twarz tego czterdziestokilkuletniego mężczyzny. W myślach liczyłem, że może coś powie. Milczał! Było to najdłuższe 27 kilometrów. To jedna z najgorszych okazji, bo nie dzieje się kompletnie nic. Ani złego, ani dobrego. Wsiadasz, jedziesz, wysiadasz i nawet nie wiesz kto cię zabrał. Tuż przed Tomaszowem zauważyłem mały zajazd. Stało tam kilka TIR-ów. Wiedziałem, że tam coś złapię. Podziękowałem grzecznie za podrzucenie. Życzyłem szerokiej drogi i pobiegłem do zajazdu. Pytałem kierowców dokąd jadą. Za trzecim razem trafiłem do właściwego. Zabierze mnie, ale muszę poczekać. No tak. Tachometry. Te „wspaniałe” urządzenia do automatycznej rejestracji prędkości ustawiają całą jazdę kierowcy. Jazda trzy razy po trzy godziny z 45 minutową przerwą i nie więcej niż 90 km/h. Oni naprawdę mają świra na tym punkcie. Miałem więc 30 minut.

Smak nienormalności, bez którego nie moglibyśmy żyć

W małym zajeździe zamówiłem porcję frytek. Mój wzrok przyciągnęła para siedząca przy oknie. To nie mógł być nikt inny niż autostopowicze. Ludzie jeżdżący okazją, jeśli tylko nie rywalizują ze sobą są przyjaciółmi. Wziąłem swoją porcję i dosiadłem się do Marty i Rafała. Obydwoje byli z Łodzi. Właśnie bawili się w ganiańca. Reguły tej zabawy są proste. Uczestnicy ustalają sobie cel podróży, po czym dzielą się na grupy i ruszają stopem. Kto pierwszy dojedzie-wygrywa. Ich celem był Gdańsk. Byli jedną z sześciu par. „Trenowali” przed zawodami, które miały się odbyć na trasie Gdańsk-Zakopane. Utknęli tutaj, ale za piętnaście minut pojadą bezpośrednio aż do Grudziądza. Potem będą mieli już blisko. Kiedy zapytałem dlaczego jeżdżą okazją, ich odpowiedź wcale mnie nie zdziwiła. Byli starymi wyjadaczami. Mieli na koncie przejechanych okazją ponad siedem tysięcy kilometrów. „Autostop to coś pięknego. Cudownie jest czuć ten dreszczyk podniecenia wsiadając do nieznanego samochodu, ufając obcemu kierowcy. To pełna wolność. Nigdy nie wiadomo gdzie się wyląduje. Wyrywa się od uciążliwych rodziców, ucieka od telefonów, zapomina o czasie. Daje nieograniczone perspektywy poznania przeróżnych ludzi i miejsc. Kiedy zobaczysz coś interesującego po prostu wysiadasz i już. To także możliwość zbadania swojego zachowania w różnych, nie zawsze miłych sytuacjach. Po prostu smak nienormalności, bez którego nie moglibyśmy żyć.”- wyznają na zmianę. Ich przygoda z autostopem zaczęła się 5 lat temu. „Wybraliśmy się kiedyś do znajomych do Srocka. Była połowa lipca. Żar niemiłosiernie lał się z nieba. Czuliśmy się jak szprotki zamknięte w maleńkiej puszeczce, jadąc PKS-em. Czterdzieści kilometrów jechaliśmy prawie godzinę. Nad tłumem ludzi unosiły się ciężkie opary potu. Wszystko kleiło się nam do ciała. Jedyne o czym marzyliśmy to wysiąść. I pomyśleć, że za tę „cudowną” podróż zapłaciliśmy ponad siedem złotych! Wieczorem wyszliśmy na ostatni tego dnia PKS. Niestety! Autobus naszej „wspaniałej” firmy zapomniał chyba o ostatnim kursie. Cóż, nie mieliśmy nic do stracenia. Na znalezionej, nieco wymiętej kartce napisaliśmy markerem - Łódź i wyszliśmy na drogę. Kartka w górę, ręka w bok i.. po chwili zatrzymał się duży, ładny samochód. Wkrótce byliśmy już w domu. Było szybko, wygodnie i nikt nie wspomniał o zapłacie. Czego jeszcze było potrzeba? Od tej pory, gdziekolwiek się udajemy wrzucamy do plecaka kilka kartonów, zestaw flamastrów i ruszamy w drogę.”- wspominali. Zaczęli zbierać się do drogi. Wymieniliśmy pozdrowienia i rozstaliśmy się.

Samochód to druga po żonie kobieta, o którą trzeba dbać

Ja też dokończyłem swoją porcję frytek i poszedłem pilnować mojego kierowcy. Oni zawsze na pięć minut przed odjazdem już siedzą w kabinach wlepiając wzrok w zegarek. Minie czas odpoczynku, odjeżdża- ją, a jeśli się spóźnisz masz pecha! Wyruszyliśmy. Na zielonej tabliczce, stojącej w rogu okna, widniało imię Andrzej. Rozglądałem się po kabinie. Każdy kierowca ma hopla na jakimś punkcie. Cóż się dziwić. W końcu to ich drugi dom. „Samochód to druga po żonie kobieta, o którą trzeba dbać”-śmieje się Andrzej. W tym przypadku nie musiałem długo szukać. Cała górna część kabiny zapełniona była wszelkiego rodzaju długopisami. Zacząłem liczyć... Zgubiłem się przy dwieście sześćdziesiątym trzecim, a do końca był jeszcze długi ogonek. Z Andrzejem nie było trudno nawiązać rozmowę. Jak się okazało on sam „od małego” jeździł stopem. „Jako 18 latek spełniłem swoje największe marzenie. Zwiedziłem okazją całą Europę, mając w kieszeni równowartość dzisiejszych dwudziestu biletów do kina. Było to dla mnie dobra szkoła życia oraz najbardziej zwariowane i najlepsze wakacje. Najlepszy sposób na stopa, to znać odpowiednie miejsce do łapania. Najczęściej są to wylotówki, ale stacje benzynowe i parkingi są pewniejsze zarówno dla kierowcy jak i autostopowicza. Do dziś pozostały mi znajomości z ludźmi, z którymi jechałem. Teraz dalej realizuję swoje marzenia. Zwiedzam świat jako kierowca”. Andrzej zabiera wszystkich autostopowiczów. „Doskonale rozumiem tych ludzi” -mówi- „a jak inni kierowcy? Zapytajmy?” Sięga po radio.

- Jureczku słyszysz mnie?

- Jasne, co się stało?- wyłonił się gruby, radosny głos z głośnika.

- Mam dla Ciebie prezent. Dziennikarza. Pyta się czy zabierasz autostopowiczów?

- Jasne. Zwłaszcza młode osiemnastki. Ale tak poważnie to zależy. Jak jestem pusty to zawsze, ale jak kipa pełna to nie zawsze. Czort wie kogo to dzisiaj można spotkać. Ale jeśli mogę to zawsze. Po co ktoś ma stać, jak może jechać. Mi i tak po drodze.

Reszta drogi zeszła nam na rozmowie. Zastanawiałem się, jakie to dziwne, że w tak krótkim czasie można tyle dowiedzieć się o człowieku. A co najdziwniejsze, szkoda jest wysiadać. Obcy człowiek, ale jakby swój, jakby się go znało od wieków. Dziwne, ale miłe. Przyszedł mój czas. „Trzymaj się i powodzenia”- usłyszałem zamykając drzwi.

Czy to ja prowadzę, czy automatyczny pilot?

Do celu zostały mi jeszcze 74km. Słońce było już wysoko i dopiero teraz, stojąc na pustej drodze poczułem upał tego dnia. Nie chciało mi się już wyciągać kartki więc stanąłem na drodze i zacząłem machać. Ruch był wyjątkowo mały. Po dwudziestu minutach bezskutecznego machania zacząłem się denerwować. Nagle dostrzegłem poloneza, który mknął niemalże poboczem. Byłem pewien, że się zatrzyma i zacząłem zbierać manatki. Dopiero po kilku chwilach zorientowałem się, że on nie ma zamiaru stawać. W ostatnim momencie skoczyłem do rowu. Leżąc widziałem roześmiane twarze kilku wyrostków. Zdenerwowany wyciągnąłem tabliczkę i stanąłem w bezpiecznej odległości. Po kilku dłuższych chwilach zatrzymała się czarna Honda. Zajrzałem do środka. Młody blondyn Kuba obiecał podrzucić mnie do Warszawy. Jechaliśmy wesoło rozmawiając. Bob Marley urzekał nas swoją muzyką. Nagle wyciągnął ze schowka paczuszkę marihuany. Poczułem się niepewnie. „Ta pochodzi ze Stanów. Rośnie na dnie oceanu. Jest debeściarska, jeden dymek i po tobie” -rozpoczął prezentację swoich okazów. Bałem się jego reakcji, więc nie prosiłem aby zatrzymał samochód. Ale wyobraźnia podsuwała mi przeróżne obrazy. Pomyślałem, że brakuje tylko tego, aby pokazał mi jeszcze jakąś spluwę!!! Z nerwów droga znów niemiłosiernie się dłużyła. Jeszcze tylko 40km. Przeżyję. „O kurde, ale czad”- wyrwało się mojemu „zbawicielowi”-. „Sam już nie wiem czy to ja prowadzę, czy robi to automatyczny pilot?”. Jego całkowicie rozszerzone źrenice mówiły same za siebie. Zdębiałem. Całe szczęście, że jechaliśmy tylko 80km/h. „ Wiesz, jadę tak wolno, bo wczoraj zginął mój kumpel i jego laska, i jeszcze jakieś tam pięć osób. Tak tylko wypróbowywał swoją nową brykę”. Zimny dreszcz przeszedł mi po ciele, kiedy próbowałem sobie wyobrazić tą masakrę. Zacząłem odliczać kilometry. Gdy tylko wjechaliśmy do stolicy poprosiłem by mnie wysadził. „Uff!!!”- odetchnąłem kiedy w końcu wysiadłem.

Wtedy wymierzył pięść w moją twarz

W takich sytuacjach dociera do mnie niebezpieczeństwo okazji. Dopiero teraz uwierzyłem w historię Piotrka z Bełchatowa. Wracał z Wrocławia, gdzie studiuje elektronikę na tamtejszej politechnice. Jak zawsze wyszedł na stopa. Zatrzymało mu się czarne BMW. Wsiadł. Przez chwilę rozmawiał z wysokim, muskularnym, młodym mężczyzną. Jego wygląd pasował do lecącej z eleganckiego odtwarzacza muzyce dance. Głębokie basy wibrowały po całym samochodzie. W pewnym momencie kierowca położył sobie rękę w jego kroku. „Szybko odrzuciłem jego rękę. Wtedy wymierzył pięść w moją twarz. Krew zaczęła mi się sączyć z nosa. Powiedziałem, żeby się zatrzymał. On w tym momencie wyjął nóż i przystawił mi go do gardła. Byłem sparaliżowany”- relacjonował Piotr. „Napastnik skręcił do lasu, zatrzymał samochód i kazał zdjąć mi spodnie. Zacząłem je rozpinać. Kątem oka zobaczyłem, że kierowca patrzył w inną stronę. Jakimś cudem udało mi się wyrwać nóż i z całej siły wbiłem mu całe ostrze w pachwinę. Byłem w szoku. Przez kilka kilometrów biegłem przez pola zanim się uspokoiłem. Teraz do okazji podchodzę już z dystansem. Nie porzucę jednak tego smaku szaleństwa dla drogich i nudnych pociągów. Trudno jest to wytłumaczyć, ale jest w autostopie coś, co sprawia, że kiedy tylko czas pozwoli biorę plecak i ruszam w drogę. Aby to zrozumieć, trzeba spróbować samemu”.


niczego sobie 12 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
skk
skk 23 pazdziernika 2006, 09:40
dobre ale mało eeeeeeeeeeeee
Konrad
Konrad 20 listopada 2006, 12:16
Sam podróżuje stopem od dobrych paru lat, zjechałem prawie cała Europę, teraz pisze prace magisterska na temat stopa jak dla mnie trafiłeś w 10 w autostopie jest to cos i aby to zrozumieć trzeba samemu spróbować. świetny tekst.
przysłano: 22 pazdziernika 2001

Inne teksty autora

Mój pokój
Pampers

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca