Siedziałem dziś z chłopcem z przeszłości na współczesnej ławce, na unijnej takiej. Pytał mnie o kolczyki w językach i gdzie się podziały wróble, agrest i budki telefoniczne. Długo wypowiadał się o walorach snickersa, którym go poczęstowałem, najwyraźniej mu podszedł. Potem opowiedział mi o dziewczynie, w której zakochał się poprzedniego lata. W zasadzie pokochał głównie jej poparzone w pokrzywach łydki i szyję zmoczoną ciepłym deszczem.
Rozumiałem go świetnie, bo w jego wieku też przerabiałem temat podrapanych, bądź poparzonych łydek, mokrych sukienek i pieprzyków, które Bóg rozmieścił z niedoścignionym znawstwem.
Patrzyliśmy na ludzi zapatrzonych, zasłuchanych i krzyczących na płaskie, prostokątne przedmioty. Chłopak zapytał mnie co to jest smartfon i do czego służy. Odpowiedziałem, że to martwy przedmiot, udający żywą istotę, a służy głównie do unikania odpowiedzi na pytanie gdzie się podział agrest i wróble, oraz do szukania za horyzontem, tego, co się ma na wyciągnięcie ręki. Mały zrobił pełną dezaprobaty minę, wyjął z kieszeni niedużą procę i strzelił skoblem prosto w dupę solaryjnej pannie, schylającej się nad kupą wyprodukowaną przez fachowo ostrzyżonego yorka. Dobry strzał, pochwaliłem snajpera, po czym obaj oddaliśmy się znanemu tylko mężczyznom, pełnemu wzajemnego zrozumienia milczeniu, które sprawiało, że czuliśmy się inni niż one. Patrzyliśmy na horyzont i byliśmy pewni, że zawsze będzie tam coś, czego nie ma pod ręką, coś co będzie nawoływało do wyruszenia w drogę.
Ale z tym agrestem to przesadziłeś, u mnie można go kupić na każdym bazarze...a i wróbli dostatek :)
Podobało mi się :)
Chociaż fakt, wróbli znacznie mniej niż drzewiej bywało :)