Miałbym patynowe wzgórza za oknem, gdyby nie poskąpili miedzi. Skosy i uwypuklenia są na wyciągnięcie ramienia, jak i na miarę możliwości mojego wzroku. A wzrok mam bezwzględny, o czym wiedzą niektóre kobiety, przy czym jedne zrozumiały, że ciągnie on za sobą klucz słów i myśli pochwalnych i przyznaję, chciwych. Niektóre też nie zrozumiały, bo czasem warto nosić klucz przy własnej. Dupie.
Ale o patynie miało być… A już mi nie patynowo. Teraz mi do jaj, sałat i pomidorów z twarożkiem. I do gimnastyki – zawsze robię rano pełny przysiad i po paru chwilach, niemal nieuchronny, wyprost. Przecież tam nie zostanę! Nie po to jest życie, nawet jeśli na kiblu najpełniej otwieram się przed Bogiem i wpadam na, powiem nieskromnie, dobrze rokujące pomysły.
Bill napisał kiedyś „Głęboko wierzę zarówno w sens przewodnictwa duchowego, jak i modlitwy. Jestem jednak na tyle świadomy – i, mam nadzieję, wystarczająco pokorny – by zrozumieć, że moje własne przewodnictwo dalekie jest od nieomylności.
Z chwilą gdy zaczynam wyobrażać sobie, że dokładnie wiem, czego chce Bóg, i że powierza On to właśnie mnie, wpadam w szpony egocentryzmu, który najpewniej wpakuje mnie w kłopoty. Najwięcej zbytecznej zgryzoty powoduje kierowane żądzą dominacji indywiduum, które uważa siebie za bezpośredniego wykonawcę Bożych rozkazów.” Mogę być sam na świecie i tylko ocierać się o ludzi… i układać im życie. Pół biedy, bo przemkną i w większości nie zdążą odparować. Ale co z Mną? Memną? Mością Królewską? Próbowałem od siebie uciekać i to, co we mnie młodsze, wścieklejsze na życie, zatrzymywało mnie z już podpisanym mandatem. A Bóg tylko cmokał z dezaprobatą.
Już chyba nie mówią, że poza Kościołem nie ma zbawienia i dobrze, że odszczekali. Jednak! Kto mi w tym moim najbliższym, dźwigającym mnie, plującym na mnie i pozwalającym się opluwać Wieczerniku, powie idź w swoją drogę… i już nie powracaj? Nikt z nich nie jest mądry, ale razem, są mądrością.