Patrzę bezmyślnie na ten peron, prawie pusty, gdzie lekki wiatr przesuwa papierki to w jedną, a to w drugą stronę. Charakterystyczny zapach dworca kolejowego wypełnia mi nos. Chwilę temu głos z megafonów oznajmił, że pociąg na który czekam spóźni się 20 minut. Mógłbym jakoś wypełnić ten czas, bo nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie z plecakiem. Kupić gazetę albo książkę? Tak! Mając grubą powieść uniknąłbym nudy podczas podróży. Inaczej zostanę sam z myślami, a znając siebie wypełni mnie smutek. Zacznę roztrząsać to co się ostatnio wydarzyło. Na co mi to? Będę się czuł tylko gorzej. Nie jestem także typem człowieka, który z ciekawością patrzy na krajobraz za oknem w czasie jazdy pociągiem, przecież to nic interesującego. Kilka powtarzających się motywów - pola, hale pod miastami, lasy, krowy, a w oddali bloki mieszkalne oraz domy. Jednak w dzieciństwie znajdywałem tam znacznie więcej, wówczas siadałem przy oknie i wpatrywałem się w tory. Fascynowało mnie to jak podczas szybkiej jazdy szyny krzyżowały się, wyglądało to niczym animacja, tory formujące się w coś nowego. Tymczasem to zwykłe szyny kolejowe. Co innego można robić podróżując pociągiem?
Rozmowa w przedziale ze współpasażerem, to w zasadzie też odpada. Nie mam najmniejszej ochoty na konwersacje z kimkolwiek. Nawet spotykając trzy dni temu dobrego znajomego spławiłem go mówiąc, iż spieszy mi się, na razie. Unikam przyjaciół, krewnych, więc tym bardziej nie zamierzam wdawać się w dyskusje z nieznajomymi. Cóż za ironia! Przecież jadę załatwiać sprawę z obcymi ludźmi. Tak czy inaczej korzystając z opóźnienia pociągu przejdę się do księgarni na dworcu. Być może znajdę tak książkę wystarczająco zajmującą do końca mojej podróży.
Idąc zauważyłem dziewczynę, stała wpatrując się w ekran smartfona, co chwilę przesuwała po nim palcem wskazującym. Wielu facetów uznałoby ją za atrakcyjną, te długie nogi, ta krótka spódniczka, obcisły top, spore piersi uwięzione w staniku, blond włosy opadające na ramiona i torebka dopełniająca obrazu. Ideał? Twarz psuła wszystko, w oczy natychmiast rzucał się ogromny nos, przywoływał mi na myśl skojarzenie z Babą Jagą. Ogólnie sprawiała wrażenie nieprzyjemnej, a to przez kaprawe oczka i lekko wystającą brodę. Minąłem ją szybko i wszedłem na teren dworca z licznymi sklepikami, restauracjami oraz kasami biletowymi. Kręciło się trochę ludzi. Matki z małymi dzieciakami, mężczyźni z torbami zarzuconymi na ramię, kobiety z walizkami na kółkach. Spieszący się, oczekujący, czasem krzyczący, rozmawiający przez komórki. Przy drzwiach do miasta ochroniarz wyprowadzał żebraka. Ot życie na dworcu kolejowym w dużym mieście.
Po przejściu tuż obok kas biletowych i toalet zatrzymałem się przy saloniku prasowym. A może jakiś dziennik? Albo nie! Stron dużo, a treść w większości nie mówi o niczym szczególnie ważnym. Obok jest księgarnia zatem wszedłem do niej. Nie jest to empik, raczej kameralny punkt z kilkoma regałami książek. Mały wybór, widać to od razu. Romanse… nie! Podróżnicze… nie! Sensacja… nie! Sport… hmm… Prawie same biografie, Messi, Mourinho, Ibrahimovic, Guardiola, Lewandowski. No ja pierdolę! Jeździectwo, żagle, szachy… Ech… Chyba cofnę się po parę gazet. Michael Jordan? Podobno najlepszy koszykarz w historii, a co ja o nim wiem? Chicago Bulls, sześć mistrzostw NBA i… nic więcej. Wziąłem czarny tomik do ręki, otworzyłem - małe literki, sprawdzam ilość stron - ponad 500. Cena, 24 zł naklejone na tylnej stronie. Biorę! Podszedłem do kasy z książką, kobieta za ladą wzięła ją ode mnie bez słowa. Skasowała, powiedziała zimno cenę, więc zapłaciłem i wyszedłem z księgarni chowając wcześniej biografię Jordana do plecaka. Spojrzałem na wielki analogowy zegar, mam jeszcze 8 minut do pociągu. Nie zdążę zapalić, a w pociągu nie można. Trudno, tylko jeszcze na wszelki wypadek wezmę tygodnik ‘Piłka nożna’. Lepiej mieć więcej do czytania niż za mało.
Wróciłem na peron, zdjąłem plecak i usiadłem na ławce. Zrobiło się trochę tłoczno, dziewczyna ze smartfonem wciąż bawiła się swoim gadżetem. Nie ma torby podróżnej, zatem pewnie nigdzie się nie wybiera pociągiem. Czeka na chłopaka, mogę się założyć że wymienia z nim teraz smsy. Przyglądając się jej ponownie stwierdzam, iż w sumie to nie jest aż tak odpychająca jak sądziłem wcześniej. Ciekawe jaki ma głos, czy wyrzuca z siebie słowa jak automat, jak się śmieje, jest mądra czy głupia? Wygląd sporo mówi o człowieku, ale nie oddaje w pełni tego jaki jest. Dziewczyna w każdym razie skupia uwagę, przyciąga wzrok i to nie tylko mój. Dręczy mnie jednak pytanie czy da się z nią normalnie porozmawiać, jak z człowiekiem? W sumie to bez znaczenia, chociaż oglądanie jej zajęło mi kilka minut i właśnie teraz głos z megafonów ogłosił przyjazd pociągu. Całe szczęście to ten mój, nie ma większego opóźnienia. Tłumiony dźwięk nadjeżdżającego składu stawał się coraz głośniejszy. W końcu lokomotywa wjechała na stację wciągając za sobą wagony. Pisk hamulców ucichł, więc czas się podnieść i wejść do pociągu.
Szukam wolnego miejsca w przedziale, lecz na razie wszystko obsadzone. A jak jest przestrzeń to akurat ktoś przede mną jest szybszy. Przeszedłem niemal cały wagon i nic. Wreszcie trafiam za drzwiami ostatniego przedziału na matkę z synem, chłopak tak na oko 10 letni.
- Przepraszam? Czy wolne? - spytałem wskazując miejsce przy oknie.
- Tak, proszę… - odpowiedziała z uśmiechem kobieta.
- Dziękuję - zrewanżowałem się ukazując zęby, co musiało wyglądać żałośnie.
Usiadłem ściągając jednocześnie swój plecak. Odruchowo spojrzałem przez okno. Skupiłem wzrok na znajomej poniekąd dziewczynie, która nerwowo rozglądała się po peronie. Wydawała się podenerwowana, ściskała smartfon w dłoni i przygryzała wargę. Nagle zbliżyła telefon do ucha, nie mam pojęcia co mówiła, ale dało się odczuć, iż jest wkurzona na osobę po drugiej stronie komórki. Coś krzyknęła, by następnie zamilknąć, zrobiła duże oczy. Schowała telefon do torebki i szybkim krokiem skierowała się do wyjścia z peronu. Nie wiem dlaczego, lecz uśmiechnąłem się złośliwie widząc ten obrazek.
- Jest pan studentem?
- Nie - odparłem.
- Aha… Bo mój chrześniak chce studiować. Tyle że nie wie czy w Szczecinie. Pomyślałam… Nie jestem zbyt natarczywa?
- Nie, skąd… - ależ tak.
- Tak więc zdawało mi się, że może pan coś powiedzieć na temat poziomu uczelni w tym mieście.
- Co prawda byłem swego czasu studentem, ale jak dla mnie ich poziom okazał się za wysoki.
- Rozumiem.
Wścibska babka, chociaż bardzo atrakcyjna - to trzeba jej przyznać. Co najmniej jedno dziecko na koncie, a figura kobiety nienaganna. Za to dzieciak musiał odziedziczyć większość cech po ojcu. Grubasek z posępną miną, opychający się chipsami z glutem pod nosem. Ale mamuśka całkiem niezła. Tyle mojego co sobie pooglądam. Patrząc na nią myślę o Kornelii, czy będzie atrakcyjna za 20 lat? I czy nie popełniam błędu zostawiając ją w Szczecinie bez słowa wyjaśnienia?
Pociąg powoli opuszcza stację, toczy się ociężały od pasażerów po torach. A ja nareszcie zostawiam za sobą to miasto, rzekomo nad morzem. Wziąć tak jednego z drugim, który tak gada, objechać z nimi Szczecin dookoła i spytać: ’Widział kto tutaj morze?!’ Miałem kiedyś taki pomysł, aby produkować kubki, koszulki i nalepki z napisem SZCZECIN NIE LEŻY NAD MORZEM! I wysyłać to w Polskę, wtedy ludzie nie mówiliby głupot. Bronię tego miasta chociaż cieszę się, że z niego wyjeżdżam. Tutaj nie ma już dla mnie życia, w stolicy musi być lepiej. Szalona to myśl, ale jeśli nie spróbuję to będę żałował iż nie podjąłem choćby próby zmiany losu. Wyjeżdżam zostawiając Kornelię, bo nikogo innego oprócz paru znajomych nie mam w Szczecinie. Tej dziewczyny będzie mi brak, tak naprawdę to już za nią tęsknię. Gdybym zdradził jej swoje plany to na pewno przekonałaby mnie, że źle robię. Kornelia uświadomiłaby mi, iż oszalałem a ja w końcu przyznałbym jej rację. Dlatego wolałem uniknąć takiej rozmowy. Ale czy oszukałem ją czy samego siebie? Nawet teraz nie mam absolutnej pewności. Zmierzam do Warszawy niczym samotny ślepiec. Kieruję się przekonaniem o dużej wartości artystycznej sztuki, którą mam w plecaku. Tekst tworzyłem przez dwa lata, dokonałem wielu zmian, nie było łatwo lecz jestem dumny z ostatecznej wersji. Jakiś teatr w stolicy musi się zainteresować sztuką mojego autorstwa. Czy jestem zbyt naiwny?…
Postawiłem wszystko na jedną kartę, na czas nieokreślony musiałem odłożyć podróż do Paryża. Pieniądze na ten cel przeznaczyłem na Warszawę. Trzeba było także sprzedać kilka rzeczy, aby móc przetrwać tydzień w stolicy. Najmocniej dotknęło mnie pozbycie się starego niemieckiego atlasu geograficznego, wydany ponad 100 lat temu zapewnił mi co prawda 300 złotych, lecz mimo to czuję żal do siebie. Jakby nie było to rodzinna pamiątka, pierwszy miał go mój dziadek. W spadku po nim atlas otrzymał jego syn, teraz ja przerwałem sztafetę pokoleń. Sprzedałem zieloną księgę wypełnioną starymi mapami. Istnieje szansa na odkupienie tegoż dziedzictwa, rzecz jasna po wyższej cenie. Jednak uczyniłem to w absolutnie słusznej sprawie. Dość tego! Pociąg jedzie dalej, opuszcza Szczecin, krajobraz robi się bardziej zielony poza miastem. Nie chcę patrzeć za szybę, bo to przywoła tylko więcej złych myśli. Znacznie lepiej zająć się prasą albo książką.
Wyciągam z plecaka tygodnik ‘Piłka nożna’, więc pora sprawdzić co tam w świecie futbolu. Czytam… Minęło trochę czasu, wydawać by się mogło iż z godzina, tymczasem ledwie pół. Gazeta skończona, a żeby to cholera wzięła! Zapaliłbym… W pociągu nie wolno, zaraz konduktor lub kto inny komu będzie to przeszkadzać się odezwie. Ludzie mogliby wyluzować i sami zajarać, przecież wiadome jest, że groźniejsze jest bierne palenie niż bezpośrednie jaranie. Jak ja teraz żałuję! Miałem parę minut więcej do odjazdu, wtedy należało wyjść przed dworzec i zapalić. No nic, postaram się wytrzymać. Po co w ogóle zaczynałem?
Największy paradoks polega na tym, iż w czasach szkolnych papierosy wcale mnie nie pociągały. Ten wyrób obciążony akcyzą nie istniał. Zdecydowana większość znajomych popalała, namawiali, częstowali, a ja stanowczo odmawiałem. Dopiero w pracy zaczęło mnie korcić, aby sprawdzić samemu co ludzie widzą w szlugach. To miał być jedynie eksperyment, nic więcej. Kupiłem paczkę czerwonych elemów, a do tego zapalniczkę. Pierwszy papieros… Zaciągnąłem się raz, drugi… W głowie się zakręciło, w gardle zapłonęło, oczy łzawiły lekko, poczułem się nieswojo. Mimo to kontynuowałem, bo po chwili oswoiłem ten proces, zapanowałem nad tym. Odprężyłem się nawet. Relaks! Właśnie to dały mi papierosy, jednak nie żałuję że palę.
Chciałem tego uniknąć, lecz nadaremnie. Mimowolnie spoglądam za okno i widzę jak obrazy się zmieniają. Las, pole, las, las, pole… Ukradkiem zerkam na współpasażerów. Grubasek śpi na siedząco, matka zaczyna w kobiecej prasie. Nudy… Jadę może z godzinę, a już odczuwam samotność. To prawda - człowiek jest istotą społeczną, musi przebywać wśród innych i rozmawiać, dzielić się z kimś żywym czymkolwiek. Tak bardzo się tego wypierałem aż uwierzyłem w to, iż dam radę być sam. Nie wiedziałem jak mocno się mylę. Minęło tak niewiele czasu, czyżbym również co do mojej sztuki był w błędzie? Ani trochę! Gdybym zwątpił to nic nie miałoby sensu.
Wyciągam tym razem książkę, zajmę się nią, niech moja głowa wypełni się nową wiedzą. Czytam i już czuję jakby autor biografii Michaela Jordana siedział przede mną. Nie jestem w pociągu, to nie jest przedział, nie ma tutaj kobiety z dzieckiem. Dwa fotele, na pierwszym ja, na drugim Roland Lazenby który opowiada o najlepszym koszykarzu w historii. Ma niski mocny głos, mówi do mnie wyraźnie. Słucham uważnie, w tej chwili nie istnieje nic innego, strumień słów spływa do moich uszu. Teraz już to wiem, Michael Jordan siedzi naprzeciwko mnie i przedstawia swoją historię! Najpierw o pradziadku, to interesujące; następnie dziadek, rodzice Michaela, a w końcu sam o sobie. Oczami wyobraźni widzę to wszystko, Michael gra z bratem Larrym w kosza, Michael płacze bo w szkole średniej nie przyjęli go do drużyny, Michael na studiach…
Nagle moja imaginacja zanika, matka chłopca budzi go. Mały grubasek wysiada, tutaj mieszka jego ojciec, jak słyszę. Kobieta jedzie dalej, czyli rozwiedziona ale wspólna opieka nad dzieciakiem. Widocznie pora aby stary zajął się chłopcem. Uff… To dobrze wróży na dalszą część podróży, nie będzie więcej mlaskania, siorbania i MAMO DAJ MI TO! Chociaż nie wiadomo kto się dosiądzie, bo że ktoś zajmie puste miejsce w przedziale jest niemal pewne. Tylko dlaczego do tej pory nikt nawet nie pytał czy można? Dziwne… Nic to, na razie miło będzie popatrzeć na samą kobietę, zwłaszcza taką ładną. Postanowiłem sobie, że z nikim w pociągu nie będę rozmawiał, lecz dla niej można zrobić wyjątek. Ale jak zagaić? ’Jest pani samotna? Tak… Ja też! Ładne buty, bzykamy się?’ Zaraz wybuchnę śmiechem, obym nie dał tego po sobie poznać. Pociąg się zatrzymał.
- Dasz sobie radę? - pyta syna.
- Tak mamo…
- No to dobrze, daj buzi… - kobieta nachyla się do dziecka, przytula je i całuje w policzek - Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, zadzwonię wieczorem.
- Pa mamo…
Młodzieniec zarzucił na siebie plecak i opuścił przedział, natomiast kobieta wróciła do czytania. Patrzyłem dyskretnie udając, iż wcale mnie to nie obchodzi. Chciałem sprawiać wrażenie, że znalazłem coś ciekawego na dworcu. Jednak tam jedynie wałęsali się obcy ludzie, podążali ku schodom, do pociągu, jedni się witali, inni zaś żegnali. Konduktor stał z wzrokiem utkwionym w dal. Spoglądałem przez okno, tymczasem w głowie kombinowałem jakby tu zagadać tą urodziwą babkę przede mną. Właściwie to ona pierwsza zadała mi pierwsza pytanie, jeszcze w Szczecinie. Skoro tak to i ja mam teraz prawo do rewanżu. A nuż uda się zabić nudę i ciszę, to kobieta a każda z nich lubi poplotkować.
- Przepraszam… Mogę o coś zapytać? - żałosny początek.
- Tak… - uśmiecha się serdecznie do mnie, to dobry znak.
- Pani do Warszawy?
- Tak, tak…
- Pytała mnie pani o studia w Szczecinie, a ja z kolei jestem ciekaw teatrów w Warszawie. Chodzi mi o to czy ludzie je często odwiedzają?
- Myślę, że tak, ja sama mam parę ulubionych teatrów. A dlaczego pan pyta? - wydaje się zaintrygowana, odłożyła gazetę.
- Nie wiem czemu, ale muszę komuś o tym powiedzieć. Dobrze pani z oczu patrzy, więc chyba mogę… - patrzę za szybę i znów na kobietę, która rozszerza uśmiech dziękując jednocześnie. - Zanim powiem o co chodzi mam jeszcze jedno pytanie. Jaki repertuar pani lubi? Można wiedzieć? - kurwa! Brzmię jak ankieter z OBOP-u.
- To żaden sekret, a co do tego to różnie. Musicale, trochę sztuk klasycznych, komedie, w zasadzie wszystko co jest interesujące. Teatr to cudowny świat, pełen emocji i energii płynącej ze sceny, nie można się nudzić. Spektakle na które chodzę rzadko są rozczarowaniem - poprawiła włosy nieco. - Polonia to jest mój ulubiony teatr.
- Rozumiem - oprałem się głębiej w fotelu. - Napisałem sztukę… - uciekłem wzrokiem w drzwi przedziału. -Nikomu jej nie pokazywałem, jak na razie. Nieskromnie powiem… jest dobra - patrzę znów na nią.
- Wiara w siebie to połowa sukcesu - mrugnęła okiem. - O czym jest tekst? - zapytała.
- To… dramat rodzinny. Ojciec, matka, syn. Rodzice często się kłócą, dziecko jest biernym obserwatorem. Nie dotyka go żadna przemoc fizyczna ani psychiczna, ale on i tak się boi. Cierpi, nie wie co ma robić - skrzyżowałem ręce na piersiach. - Aż w końcu znajduje rozwiązanie… - teatralnie zawiesiłem głos.
- Ucieka z domu?
- Nie… - odpowiedziałem z dumą. - Postanawia ich zabić!
- O! I co, robi to?
- Nie powiem, dowie się pani na premierze.
- Naprawdę? Jakiś teatr chce to wystawić? - spytała z nadzieję.
- Eee… jeszcze nie, w tej właśnie sprawie jadę do Warszawy. Chcę pochodzić po teatrach i przedstawić scenariusz, mam nadzieję że się uda - ulga, nareszcie komuś powiedziałem.
Kobieta nic nie odpowiedziała, z jej twarzy ciężko wywnioskować co myśli. Znieruchomiała, wzrok zimny jakby miał mnie zamrozić. Nie wiem co odpowie, ale wiadomo - zabawi się w dyplomatkę. Raczej nie skrytykuje otwarcie, pewnie będzie mi życzyć powodzenia. Nic mnie to nie obchodzi, ja po prostu musiałem z kimś o tym pogadać. Mimo to jej milczenie trwa zbyt długo. Czyżby prawdą było, iż kobiety maj w głowie zamiast mózgu dwie kulki, a kiedy one się spotykają to wówczas pojawia się myśl. Widocznie wciąż się szukają, potrwa zanim coś odpowie.
- Nikt z rodziny, przyjaciel albo dziewczyna… Nie wiedzą co napisałeś?
- Nawet o wyjeździe. Podjąłem decyzję natychmiast! Uda się, bardzo w to wierzę - skąd we mnie taki ogień? - Myśli pani pewnie: głupek i grafoman? - nie użyła zwrotu ‘pan’, dlaczego?
- Źle zrobiłeś wsiadając do tego przedziału…
Takich słów się nie spodziewałem, do tego kobieta mówiąc to zmarszczyła brwi o uśmiechnęła się krzywo. Poczułem chłód bijący z jej oczu, ten wzrok przeszył mnie budząc mój niepokój. Nagle pewne okoliczności nabrały sensu, nikt nie zagląda do tego przedziału. Czyżby pułapka? Psychopatka zwabiająca facetów niczym pająk owady do sieci. Czarna wdowa mordująca bezlitośnie mężczyzn, ale przecież nie wygląda na taką osobę. Mogą to być jedynie pozory, a one jak wiadomo potrafią uśpić czujność. Serce wali mi niczym młot, układ nerwowy daje sygnał, iż coś jest nie tak.
- Dlaczego tak pani myśli?
- Widzisz chłopcze… piszę recenzje między innymi spektakli teatralnych do pewnego tygodnika, w życiu nie słyszałam aby ktokolwiek zrealizował to co ty. Dziwi mnie dlaczego nie spróbowałeś najpierw w Szczecinie. Pominąłeś ten krok i jedziesz do Warszawy w ciemno. To odważne albo głupie, nie czytałam twojej sztuki, lecz jestem skłonna sądzić, że raczej głupio robisz.
Co za ulga, czyli jednak martwiłem się na wyrost. Chociaż czuję się jakbym dostał w twarz z otwartej dłoni. Krytyk! Już nie wiem co gorsze, z mordercą można powalczyć lub negocjować, ale z recenzentem? Przewyższa mnie wiedzą oraz doświadczeniem. Z drugiej strony dając kobiecie mój tekst dowiedziałbym się czy jest on coś wart. Co prawda jestem o tym przekonany w stu procentach, lecz dobrze byłoby podzielić się scenariuszem z osobą, która zna się na rzeczy. Zrządzenie losu, przeznaczenie czy po prostu zwykłe szczęście? Konduktor sprawdza bilety i wychodzi z przedziału. Czas na konkret.
- Mogę rozwiać pani wątpliwości - zacząłem pewnie. - Wystarczy że zapozna się pani z tekstem, mamy jeszcze parę godzin do Warszawy. Chętnie poznam opinię krytyka, mimo iż nic to nie zmieni.
- Jesteś młodym człowiekiem, więc uświadomię ci że na arogancję trzeba sobie zasłużyć. Nie masz żadnego dorobku, dlatego ciężko jest mi uwierzyć w arcydzieło twojego autorstwa. Pokaż tekst, a niedługo powiem ci co myślę na ten temat. Mam tylko nadzieję, iż nie napisałeś sztuki odręcznie… - ciepło jej głosu zniknęło zupełnie, nastał chłód.
- Całość jest wydrukowana, spokojnie… - odrzekłem lekceważąco. - Momencik…
Otworzyłem plecak i wyciągnąłem z niego tekst, jednocześnie poczułem że jest to istotny moment. Albowiem po raz pierwszy pokazuje komuś innemu owoc mojej pracy jako autora. Nie spodziewam się entuzjazmu, zwłaszcza po tym co usłyszałem. Ta kobieta nie jest w stanie zmienić moich planów.
- Proszę, liczę na szczerą opinię z pani strony.
- Ooo, tego możesz być absolutnie pewien. Hmm… - przewróciła pierwszą stronę. - ‘Gasnący płomień czasu’… zachęcający tytuł, ale! Treść mówi o zaplanowaniu morderstwa rodziców przez syna, a nie rozważałeś np. ‘Adam, Ewa i Kain’?
- Nie, według mnie tak ma być - odpowiedziałem krótko.
- W porządku - spojrzała w tekst. - Niecodzienna czcionka…
- Widzi pani tekst nie jest drukowany, pisałem na maszynie.
- Ooo! To ktoś jeszcze tak robi? Naprawdę intrygujące… Dość tych uwag, odezwę się po lekturze, okej? - spojrzała na mnie wyczekująco.
- Dobrze, nie będę przeszkadzał.
Ciekawe ile jej to zajmie, musi dużo czytać, bez wątpienia ma imponującą wiedzę o teatrze i o szeroko rozumianej kulturze. Niby w ogóle nie zależy mi na opinii tejże kobiety, lecz jestem stremowany. Zupełnie jakbym czekał na ocenę mojego wypracowania z języka polskiego. Teraz to już nie wytrzymam, no muszę zapalić! Tylko gdzie… Pociąg kilka minut temu ruszył. Kibel, no przecież. Z tymże będzie czuć dym na korytarzu, otwarte okno nic nie da. Chyba żeby zneutralizować ten problem. Choinka zapachowa, odświeżacz powietrza albo… dezodorant. Skąd wytrzasnąć coś takiego tutaj?
- Przepraszam panią, mam małą prośbę - zerknęła na mnie obojętnie. - Nie ma pani może jakiejś perfumy, dezodorantu?
- Owszem mam, dlaczego pytasz? - spojrzała wielkimi pytającymi oczami.
- Potrzebuję na pięć minut, obiecuję że dużo nie zużyję. To nietypowa prośba, wiem… Ale bardzo mi na tym zależy.
- Oryginalny chłopak, nie ma co - uśmiechnęła się szeroko, kto by pomyślał. - W porządku, dam ci… - sięgnęła do torebki i wyciągnęła dezodorant. - Trzymaj…
- Dziękuję pani bardzo - odpowiedziałem uśmiechem.
Niepewnie wyszedłem na korytarz, przemknąłem przez niego nie spotykając nikogo, po chwili stanąłem przed drzwiami toalety. Wolne, więc wchodzę do środka. Ręce trzęsą się jak młodemu, lecz właściwie to tak się zachowuję. Gówniarz ukrywający się przed światem, aby nikt nie dowiedział się że jara szlugi. Jak nałóg to nałóg. Pozostaje jedna kwestia do rozstrzygnięcia, użyć dezodorantu teraz czy później? Lepiej od razu rozpylić przyjemny zapach. Pssssst! Okej, tylko na drzwiach. Fajka do gęby, ogień i już… mmm… Tego było mi trzeba, a jakże. Palę i palę… Głębokie wdechy, byle jak najmniej dymu na zewnątrz. Okno otwarte, no to naprawdę może się udać. Ktoś idzie! Nie… To wyobraźnia podsuwa czarny scenariusz. Jest dobrze, wręcz świetnie - jeśli ten numer przejdzie to jeszcze parę razy zapalę zanim dojadę do Warszawy. Nie pamiętam czy kiedykolwiek tak szybko jarałem, ostatni mach i… sru do kibla. Psssst! Dobra jest, czas wracać, ostrożnie otwieram drzwi… Nikogo na horyzoncie, więc czym prędzej wróciłem do przedziału. Pani krytyk zaczytana w mojej sztuce, a ja usiadłem naprzeciw niej i położyłem dezodorant na stoliku obok.
- Już po fajce? - zachichotała. - Pomogło?
- Taaaak…
Celowo przeciągnąłem odpowiedź, bo liczyłem na jej pozytywną reakcję, zabawną ripostę. Jednak zawiodłem się, co prawda lekki uśmiech zagościł na obliczu kobiety, lecz nic poza tym. Po prostu wróciła do lektury. Tymczasem zerknąłem za szybę, a tam zaczął padać deszcz. Krople wody rozmyły widok, skoro tak to i ja wezmę się za czytanie. Sięgam po książkę ‘Michael Jordan. Życie’. Skupiam uwagę na biografii i ponownie odniosłem wrażenie, iż sam główny bohater jest przede mną opowiadając mi o sobie.
Wciągnąłem się w treść, ani na moment nie oderwałem wzroku od książki. Chłonąłem literki składające się w wyrazy, a wyrazy w zdania. Dobrze mi z tym, czuję się komfortowo pokonując kolejne rozdziały. Czas płynie niezauważalnie, nic mnie nie obchodzi przestrzeń wokół mnie. Zapomniałem o wszystkim, to jest jak stan nirwany niemalże. Jestem wolny od wszelkich trosk, czytam i czytam wnikając w biografię Jordana. Nagle coś przerywa…
- Hej! Hej!
- Eeee… tak? - odparłem skołowany.
- Skończyłam, a tak się przy okazji składa że jesteśmy prawie na Centralnym - siedziała z nogą na nodze, scenariusz zaś odłożony na stolik. - Wciąż interesuje cię moja opinia?
- Jak najbardziej - rzekłem z entuzjazmem.
- Powiem ci tak… jakby to ująć… Miałeś dobry pomysł, także tytuł sztuki jest okej, ale - wiedziałem, że będzie ‘ale’. - brak tu czegoś, nie wiem jak to określić słowami, bo podoba mi się jak syn wychodzi i mówi do publiczności, jest napięcie w tej historii… Mimo to całość nie jest spójna. Moim zdaniem wymaga to dopracowania, niektóre sceny trzeba napisać na nowo. Zakończenie jest wiadome mniej więcej od połowy sztuki. Nie nadałeś bohaterom imion, to także działa na niekorzyść. Lepiej wracaj do Szczecina - zakończyła ze smutkiem.
Milczę, cisza trwa, a ja nie odczuwam potrzeby bronienia ‘Gasnącego płomienia czasu’. Spodziewałem się takiej oceny, krytycznej więc nie ma zaskoczenia. Być może babka ma rację, ale to i tak jest bez znaczenia. Chce odpowiedzi, liczy na złość z mojej strony, dyskusji na argumenty? Niech zapomni!
- Dziękuję.
Zabrałem tekst, książkę i spakowałem je do plecaka. Po czym wstałem i wyszedłem na korytarz. Dosłownie minutę później pociąg wjechał na peron Dworca Centralnego w Warszawie. Wysiadłem i ruszyłem pewnym krokiem, bo nie obawiam się konfrontacji ze stolicą. Wierzę w moją sztukę, wierzę w siebie, kroczę dumnie z podniesionym czołem, gdyz tylko tacy jak ja osiągają wyznaczony cel.