Siedzę w szafie. Siedzę tutaj, bo jest mi wstyd. Znów nie udało mi się zauważyć momentu wpływania rumieńca na twarz. Rumieniec jest chyba jedynym stanem u człowieka, który ilustruje z ilu skrajności w gruncie rzeczy się składamy. Osobiście nigdy nie udało mi się zauważyć, żeby ktoś zarumienił się "w połowie". Wiem, że w sumie istotną jest barwa owego rumieńca, ale przecież on musi mieć gdzieś swój początek. Bo wszystko ma swój początek i koniec.
Ach, głupolu, przecież rumieniec nie jest wyznacznikiem wstydu. Bywali ludzie, którzy z hańby z kredowo białymi twarzami z kamienia skakali w przepaść lub wbijali sobie nóż w serce. Żałosne. Samobójstwo jest żałosne. Jest przyznaniem się do własnych wad, do własnej niedoskonałości, do kompletnej nieodporności psychicznej.
Nigdy nie popełnię samobójstwa. Obiecuję to sobie i świadkom, czyli starej szafie i śmierdzącej kołdrze. Nie mogę nawet, jak poeci, ślubować księżycowi czy burzy, które zawsze wracają. Nie mogę im ślubować z prozaicznego powodu: drzwi mojej szafy są tak szczelne, że nic nie widzę, ani nie słyszę.
W każdym razie, obiecuję temu, co przeminie, że sama nie przeminę tak szybko. Wolałabym na chwilę odejść, zamknąć się, przetrawić mój wstyd w ciszy i samotności, a następnie poprawić się, wrócić i zadziwić cały, cały świat. Kiedyś to zrobię.
Obiecuję ci to, szafo, kładąc dwa palce na starej kołdrze.
Tak, już trochę lepiej.
Wstyd mi teraz z innego powodu: że uciekłam tutaj dla idei, dla wstydu dla wstydu. Mogłam oczywiście przełknąć gorzką pigułkę tam, przy Wszystkich, a nie lecieć na strych, z zadyszką dopadać owego skrzypiącego mebla i lokować się w pościeli, w której pewnie urzęduje kolejne pokolenie karaluchów.
Lustereczko po wewnętrznej stronie drzwi, nie widzę w tobie swojej twarzy. Lustereczko, powiedz przecie, czy coś takiego jak wstyd przemija na tym świecie? Można się swoich porażek wyprzeć, można się z nich śmiać, można starać się o nich zapomnieć i nigdy więcej ich nie powtórzyć. Jednak zawsze, gdy się o nich pomyśli, pojawia się ten zgubny zwiastun, dowód naszej winy- rumieniec.
Oraz "lęk przed opinią publiczną".
Siedzę w szafie. Siedzę tu, jak małe dziecko, które rodzice zostawili samo w domu w czasie burzy z piorunami. Siedzę, boję się, wstydzę się swego strachu, mam nadzieję, że to rychło minie, że nie będzie już piorunów, zostanie tylko ulewa, sama ulewa, która jest żalem i nikogo nie martwi, a tylko pociesza, przynosi ulgę.
Tak jak dziecko chowam głowę i modlę się, żeby ktoś otworzył drzwi szafy.
Bo tak jak dziecko nie potrafię sama ich pchnąć. Po prostu nie wiem kiedy. Nie wiem, kiedy skończyła się burza.
Kiedyś wrócę i policzki chyba pękną mi od krwi.