Uszczypnij

Krzysztof Półtorak

 

Jak gruchnęło, to gruchnęła wieść, że nie diabeł taki straszny.


Ruszyło lotem nocnym (już tradycja). Z błogosławieństwem, ze śpiewem cerkiewnego kantora. Wieść szła w eterze, szła szeptem i na krzyk. Mowa więzła, zwięzła.


Nim nadeszło, Jesionowa zarządziła. Pakowali puszki, kasze, kołdry. Jesion zawczasu zakopał beczkę benzyny. Na działce. Przeczekają.


Nie każdy. Skakali. Ale i zwyczajnie marli. Serce często.


Gadali. Że dwudziesty pierwszy wiek. Że wnuki tylko w kinie te rzeczy, z colą zimną, w chłodnej sali, klimatyzowanej - się ocknęli.


Biegają, wte, wewte, polski chaos, polski los. Biskup (tam pop). Spieszył się, ale pokropił. Odjechał. Odjechali (jak wtedy).


Wtedy – teraz – cyrkulacja zdarzeń, mdli.


Częstomocz, o szczypanie proszą. Centrum miasta. Tu zostanę. Tu poczekam. Zapach późnego lata, grzyba na klatce. Szczyny nieuszczypanych.


Diabeł - nie diabeł, ułożyć się trzeba – tak myślą. Stoją po bramach. Gotowi, zawsze ich wielu.  Stał chętny Kuśmider. Ten od wujka z ZOMO. Na Szkolnej go widziałem. Nie odpuści. Nie po to on do miasta.


Rwać paznokcie.

 

 

Uszczypnij!

 

 

Warszawa, 1 września 2015

 

 

Krzysztof Półtorak
Krzysztof Półtorak
Opowiadanie · 7 września 2015
anonim