Kiedyś

Olga Iwasieczko

Gdy byłam na dnie i byłam nikim, mogłam z kąta patrzeć na wszystkich. Nie musiałam się starać, nie musiało mnie być wcale, ani szczypty, ani grama. Mogłam dąć się rozsypać na podłodze, rozdeptać, roznieść po kamieniach ulic i nie byłoby po mnie ani śladu. Mogłam nie prasować ubrań, słów ani myśli, nie musiałam chować ich w szufladach gdzieś z tyłu głowy. Ale to nie była wolność, to nie była nawet izolacja. Bezwolne istnienie napędzane oddechem. Analiza odcieni szarości. Wycena rzeczy, które oddałam za darmo. Proste kalkulacje, które wciągały mnie jeszcze głębiej.

Ale miałam kolorowe pióro, którym kłułam świat spod powierzchni skóry, miałam cięty język, który schowałam za bramami ust. I kruche paznokcie, którymi drapałam ściany pustych pokoi, ramy okien, framugi otwartych na oścież drzwi. I jeszcze miękkość w środku, gąbkę, która wchłonęła na zawsze słowa przegniłe wcześniej w ustach, srebrne krople opadłe z pajęczyny rzęs, zapach Twoich włosów.

Może nie powinnam oglądać świata zza zaparowanej szyby, może chciałabym napluć na to wszystko, zgnieść w ręku zabazgraną kartkę papieru, poodczepiać z płaszcza zeschłe liście. Udowodnię Ci, że kolory są inne. Zmienię kolejność w szeregu, zagram fałszywą nutę na Twoich nerwach.

Zaklej mi usta i mów do mnie, opowiadaj, zakrzycz. Nie pozwól uciec, zasnąć, odpłynąć. Zakop mnie po szyję w piasku i karm słowami. Wyssij truciznę z żył, ulep z gliny na nowo. Albo zbuduj mnie ze skały, wyrzeźb każdą zmarszczkę, każdą linię papilarną, zaprojektuj każdy uśmiech. Dotykaj tak, żeby nie bolało, żebym nawet nie poczuła.

Bo nadal są takie ścieżki, którymi za mną nie pójdziesz i takie trasy, których razem nie przemierzymy.

Płynę wciąż.

 

Olga Iwasieczko
Olga Iwasieczko
Opowiadanie · 24 listopada 2015
anonim