Randka

Tomasz Smogór

 

Robert był informatykiem w jednej z lokalnych firm dostarczających Internet. Jak każdy informatyk, był postrzegany jako wyalienowany dziwoląg, zanurzony w świecie liczb i kodów, nie potrafiący znaleźć kontaktu ze współpracownikami. Na co dzień siedział w skupieniu przy komputerze, nie wychylając spoza niego głowy, gdy inni, jeździli na imprezy integracyjne czy zwyczajnie opierdalali się zamiast pracować.

 

Był jedynym informatykiem w całej firmie, więc zawsze na nim spoczywała największa masa obowiązków, gdy cały zespół miał po kilku specjalistów w swojej dziedzinie, którzy mogli się podzielić obowiązkami. Czuł, że w życiu prywatnym stoi w miejscu, zaczyna gnić jak trumna osuwająca się w głąb ziemi.

 

Po kolejnym nieudanym związku postanowił, że chciałby coś zmienić. Pewnego dnia zalogował się na jednym z popularnych czatów, by kogoś poznać. Z początku trudno było znaleźć kogoś z okolicy. Lecz po dłuższym czasie, zobaczył wyskakujące okienko o nicku "Matylda" i potwierdził zaproszenie do rozmowy. Zadawał jej rutynowe pytania, jakby przeprowadzał z nią wywiad. Długo nie chciała mu podać swego telefonu. Niby, że się za mało znają. I tak pisali z sobą tydzień. Aż któregoś dnia umówili się na spotkanie.

 

Była ubrana w to, co pisała. Miała na sobie czarne legginsy i białą podkoszulkę. A jej długie brąz włosy spływały po ramionach jak rześki potok w upalne sierpniowe popołudnie. Udali się na piwo do jednego z lokali na rynku. Później, gdy atmosfera się nieco rozluźniła, zaproponowała mu pójście do swojego mieszkania, położonego niedaleko, w starej kamienicy.

 

Od początku, gdy weszli, coś nie pasowało, był jakiś kontrast między jej charakterem a wnętrzem mieszkania. Jakaś niezgodność. Mieszkanie miało bardzo staromodny wystrój, jakby tu nic nie zmieniono od przeszło stu lat. Nie pojawiła się żadna nowinka XXI wieku. Brakowało nawet telewizora. A przez ciężkie zasłony ledwo sączyło się światło, próbując wygrzać stare mosiężne biurko stojące przy oknie. W powietrzu wirowały drobinki kurzu. Z zewnątrz usiłował się dobić ożywiony gwar tramwajów, świadczący o tym, że dzień osiągnął swoje apogeum. Wystrój pomieszczenia sprawiał wrażenie, jakby czas się tu zatrzymał. Nie rozbudziłby go nawet dźwięk telefonu komórkowego. Lecz Robert pochłonięty urokiem dziewczyny, nie zwracał na to zbytnio uwagi, łakomy zdobyczy, jaka mu się natrafiła. Nie spodziewał się tego, co go czeka.

 

Od pierwszych chwil zaiskrzyło, od gry wstępnej przeszli szybko do seksu. Lecz kiedy Matylda siedziała okrakiem na Robercie, ten zauważył, że jej kości policzkowe zaczynają się dziwnie zachowywać, a skóra wolno się osuwa, przybierając ziemisty kolor i odsłaniając kości policzkowe. Oczy robiły się podkrążone jak u siksy wybierającej się na festiwal muzyki gotyckiej do Bolkowa.

 

Do chuja, kim ty jesteś?! – Zawołał w panice, próbując się spod niej wydostać, gdy okazało się, że jest uwięziony i istnieje tylko jedno zejście. Śmiertelne! Jej szorstka i chropowata dłoń, kaleczyła jego spocony od podniecenia tors, a z jej krocza, w którym przed chwilą miał członka w stanie zwodu, wydobywał się fetor rozkładającego się ciała oraz wysypywały się czerwone larwy. I kto niby teraz był tym dziwolągiem, gdy jej paznokcie zamieniły się w szpony, tworzące na jego ciele drobne nacięcia. Małe bajorka krwi rozpływały się na jego ciele, aż gwałtownym ruchem przecięła mu tchawicę.

Tomasz Smogór
Tomasz Smogór
Opowiadanie · 4 stycznia 2016
anonim