Znałem się z N. od zawsze. Od zawsze byliśmy razem
Tu
Świat wypełniają obrazy, jak z wycinanki dziecka. Nieporadne, ponakładane na siebie; krzywe. Słowa przyjmują postać sopli i topnieją pod naporem emocji. Po kropelce się sączą znaczenia.
Słabo mi i muszę przyznać, że jestem grzeszny.
W moim mieszkaniu na poddaszu już dawno zaczęły grasować duchy. Piszczą po nocach i nie dają spać, a jak im zwrócę uwagę, śmieją się i ściągają kołdrę. Musze się trząś i prosić o wybaczenie. Ale wybaczają tylko od święta.
Trzeszczą podłogi, dzwonią dzwoneczki uwieszone na zasłonie, a ja myślę, że to moje myśli, albo słowa, zasłyszane, zapętlone, powtarzane od zawsze jak mantra.
Jesteś tu obcy. Wszystko tylko ciebie trąca, dotyka przez przypadek, przylega jak rzep do psiego ogona i nie daje spokoju. Wrażenie znika po chwili i znowu trzeba zaczynać wszystko od nowa. Uczę się wstawać, ubierać, uczę się być i mówić. Mówię A i mam na myśli B, ale to nie ma znaczenia. Tu nikt mnie nie słucha, jestem skazany na siebie. Z sobą mieszkam, z sobą się męczę, z sobą umrę. Nie u siebie, bo nigdy u siebie nie jestem.
Rano otwieram okno i wyglądam na prawo, tam gdzie gęstnieją ludzie. Gdzie tłoczą się i przepychają, gdzie pytają jeden drugiego: po co?
A potem pytam sam siebie: po co? i staję się głupkiem, bo milczę, a milczenie wywołuje falę myśli. I już nie wiadomo gdzie jestem, gdzie mnie to wszystko zaprowadziło, gdzie idę/podążam. Gdzie się zatrzymałem i po co.
No po co pukasz do moich drzwi. I tak nie otworzę. Mam złamaną nogę i z trudem się poruszam, mam zwichniętą rękę i nie mogę podnieść szklanki. Ktoś wyłupał mi oko i nie wiem co to prawdziwa trójwymiarowa przestrzeń. Nie czuję jej.
Już.
Za późno na domniemania, na jakiekolwiek pytanie z twojej strony, ma wołanie o pomoc.
Za późno już-stanąłem po tej stronie i nie jestem w stanie się wyrwać. Za późno już-słałem się tym sobą.
Za parę lat zrozumiesz. A wtedy i tak już będzie za późno.