list samobójcy

Lucky Person

Powierzchnie nie są tak ciekawe jak to co jest na głębokościach. Nie to co widzisz, a to czego nie widać powinno być dla ciebie wyobraźnią.

 

Dotarłem. Nie mogę znaleźć innego słowa. I choć nie było żadnego celu, żadnej drogi, która miała mieć jakiś koniec, żadnego zadania po wykonaniu, którego można by mieć satysfakcję, to jednak jakaś część mnie, większa część mnie czuje, że jest na końcu. Przede mną ściana, za mną ściana. Myśli zwolniły bieg, nie ma już czasu na analizy i nie ma na zastanawianie się co będzie z przodu. Najpierw myślałem, że to pewien etap, koniec jakiejś dobrej epoki. Czegoś co i tak trwało na tyle długo, że chyba na to nie zasługiwałem. Nic przecież nie ma we mnie szczególnego, w niczym nie jestem lepszy od innych, no może tylko w ciągłym myśleniu, że jestem stworzony do lepszych rzeczy. Tylko do jakich, skoro ciągle tkwię w kręgu przeciętności. Normalność była tak trudna do zaakceptowania, ale to normalność przez te wszystkie lata czyniła mnie stabilnym. Normalność była najbardziej niedocenianą rzeczą w moim życiu. Czymś co pchało mnie w historie poznania, dawało wiatr, zmuszało do myślenia. Chciałem jej unikać, potrzebowałem oryginalności, wrażeń, czegoś co napierdalałoby mnie w łeb. Waliło tak mocno, żebym mógł zapomnieć o tym co zwyczajne. Nuda normalnego życia nie przynosiła nic atrakcyjnego. Teraz, kiedy zdałem sobie sprawę, że wszystkie rzeczy, które budowały mój zwykły dzień, miały w sobie więcej wartości niż poznanie rzeczy nowych, jest za późno by wrócić na poprzedni poziom. To koniec. Normalność została zabita destabilizacją życia. Zmiażdżyłem ją swoim ja. Zakończyły się procesy szare, przyszły czarne. Zakończył się smutek powodowany nudą, a zaczęły prawdziwe kłopoty. Życie jest pojebane, ale my ludzie, no dobrze ja, pojebałem je jeszcze bardziej i dlatego jest pojebane dwa razy. Doceniaj zapach chleba, podziwiaj niebo pełne chmur, patrz na falę jeziora, oddychaj i żyj, ale pamiętaj, że przecież żyjesz, i że czasem niebo jest bliżej niż ci się zdaje, dlatego szukaj go bliżej. To zabawne, bo prawie każdy chory myśli tylko o tym, żeby przestać chorować, a każdy zdrowy szuka chorób, które go zmiażdżą. Nie ma idealnych rozwiązań, patentów na życie, nie ma słów, które wyrażają nas samych, a nasze życie pełne jest głupich wyborów dokonywanych w oparciu o durne założenia i oderwane od całości przekonania. Mylimy się bo jesteśmy ludźmi, ranimy bo taka jest nasz natura. To jak efekt starzenia, rzeczy nie do uniknięcia. Wszystko to dociera do nas w chwili kiedy jest na milion spraw za późno, kiedy otoczeni murem, stajemy przed ostatnim wyborem. Czy akceptować gówno, w które wsadziliśmy swój nos, czy może podjąć trudniejszą decyzję o eliminacji własnego ja. Po co żyć, jeśli czujesz, że dobre rzeczy pozostały za tobą. Po co żyć, kiedy wiesz, że będziesz następne dwadzieścia lat odbudowywał swój świat. Dobrze, może krócej, ale przecież kiedy go już zbudujesz najwyżej będzie tak samo dobry jak ten poprzedni, ten który już znasz, a potem znowu zamieni się w gówno, w którym siedzisz. Życie jest periodykiem, ma skręcone ścieżki i wyjebane na twoje ja, ale ty masz o wiele bardziej wyjebane na życie. Patrzę w lustro, widzę gościa, który zgasł. Mogę znaleźć milion pocieszeń, ale nie chcę. Mogę ogarnąć się mózgiem, ale nie chcę. Jedyne co przychodzi mi do głowy to zadać sobie pytanie co może być lepszego od tego co było. Nic, jedyna odpowiedź. Równowaga istnieje, wiem to na pewno. Na pewno jest w zasięgu, ale równowaga to stabilizacja, a ja potrzebuję żyć w pędzie, czuć wiatr którego moje ciało już nie chce. To wewnętrzny konflikt z którego nie ma wyjścia. Jestem jeszcze młody, choć nie każdy już tak o mnie powie, mam kłopoty z wagą, łysieję, pocę się gdy jestem podniecony i mam pierwsze kłopoty z potencją. Ogólnie jest ok. świat się kręci jeszcze wokół moich spraw, świat jeszcze daje, ale ja nie chcę brać. Jest kilka kobiet dookoła mnie, są piękne, niezaspokojone, mają swoje plany. Mam to gdzieś. Chcę jeszcze zwiedzać świat, ale w wielu miejscach już byłem. Widziałem ludzi o przekrzywionych twarzach, byłem kanibalem. Moje szczyty zostały zdobyte. Przeszedłem przez życie i śmierć. Pokoje są wszędzie takie same. Czasem różnią się tylko kolorami ścian. Idę coraz wolniej, ale nie dlatego, że jestem stary, a dlatego, że ciągle ścieżki są takie same. Kiedy myślę o tym co uczyni mnie szczęśliwym to wiem, że jest to kilka obrazów, które jeszcze pamiętam. Wiatr w moich włosach, gdy wchodzę na pokład jachtu, łapię za ster i za plecami zostawiam brzeg. Muzyka w aucie kiedy jadę górską drogą i patrzę na niebo pełne chmur i słońca. Gwiazdy na sierpniowym niebie oglądane z kei drewnianej nad bałtyckim morzem. Widok kobiety w trakcie kochania. Wszystko będzie się zacierać, znikać, pozostanie mgliste i zdechnie. Czyż nie powinno się odchodzić z poczuciem szczęścia? Tak właśnie się czuję, dlatego chciałbym przestać istnieć. Ze szczęścia, uciekając przed tym co będzie następne, bo następne nie będzie inne, a może być gorsze. Ci ludzie, którzy pozostaną będą pamiętać fajnego normalnego gościa, który żył pełnią życia. To byłem ja. Jak niedokończona historia. Wiem, że dotarłem.

 

Lucky Person
Lucky Person
Opowiadanie · 30 kwietnia 2016
anonim