Tatuaż

Lucky Person

Tatuaż

Była sobota, rozpoczynało się lato, czas tańczył spokojnie raczej, a wróble na chwilę wróciły do miasta, lepiej znosząc upał niż gołębie. Rozłożyłem się na środku doliny, niezbyt wielkiej, z rzeką w środku i gdzieś między dwoma kamieniami patrzyłem jak źdźbła trawy lekko trąca wiatr. Dobra chwila, pomyślałem, niezobowiązująca, bez znaczenia jednak raczej dla mnie w przyszłości. Powiedziałem sobie wtedy, że jeśli mimo burz i zakrętów, mimo niedokończoności zdarzeń i pustki, która została, przyjdziesz i usiądziesz obok to jedyne czego nie będę mógł nie zrobić to niezłapanie cię za rękę, niedotknięcie ustami ust twoich i nieotwarcie wina, które cały czas przypominało o istniejącej sile ciążenia w plecaku ze skóry. Nad czasy byłaś złe. Nad istnienie jakieś twoje porywało mnie oddalając od pustki zdarzeń.

Wtedy dostrzegłem drzwi. Niezbyt duże, niebieskie – czemu niebieskie nie wiem, i z klamką, która nie była ze złota, w lekkim uchyleniu, jak stały na środku tej polany, na której leżałem rozciągnięty z kanapką w rękach przed ugryzieniem pierwszym. Są drzwi, pewnie jest świat za drzwiami, tylko jaki, kto to wie, dlaczego tam wejść chcę. Wstaje więc, odkładam kanapkę, plecak biorę i idę, łapię za klamkę i wchodzę w obcość tego świata, mając nadzieję, że Alicja nie będzie tam stałą z królikiem, albo waletami i choć wiem, że to głupie, nie mózg mną rządzi tylko serce, chciałbym przeżyć nieprzeżyte do tej pory niepokoje w spokojnych falach mórz białych. Za drzwiami nic nie ma, to znaczy nic innego raczej, ta sama polana, słońce, środek lata i ja. Rozkładam się właśnie na tej polanie, źdźbło trawy w usta, książka w rękę, jakiś bez polotu klasyk i ta sama kanapka z kiełbasą, a słońce w oczy mocno i ciężko czytać będzie, rozmyślam więc o tym i o tamtym. Wiatr dyryguje tym trawom i kwiatom, jest pięknie, niesłusznie leniwie, wspaniale. Wracasz wtedy do mnie, bo dzięki tobie ten czas, ta chwila, bo przyjść miałaś, a ja szepnąć coś w twoje ucho na rosołem lub po, albo nawet przed, nigdy nie wiem kiedy opuści mnie śmiałość na pierwszy pocałunek. Pustostany domu zostały więc daleko, a odległość pokonana procentuje tym słońcem i łąką, i choć dalekość twoich planet mnie pokonała to jednak bliskością ciągle jesteś i moim wypełnieniem. Galaktyko, do której biegłem lat całych miliony, jeszcze wczoraj cię trawy po mieście ganiały, ale ławka na świecie jedyna i pełna kilku opowieści je ćmiła. Wstań, stań, podejdź myślę i cud się staje jakiś bo wstajesz i idzies do mnie właśnie, a ja zamieram w zastanowieniu czy sen jest sprawcą mieszania mi w głowie, czy też jednak drzwi przenoszą światy. Masz sukienkę, ubrałaś ją w uśmiech i lekkością włosów, które wiatr unosi, pasujesz do lata niebywałe, a w sercu moim podbijasz rytm na szybszy samym stawianiem stóp swoich. Bez słów podchodzisz, wypełniona błyskiem w patrzę okiem na świecie i siadasz obok delikatnością swoją. Miliony zdarzeń i ludzi nie osiągają więcej niż ja w tej chwili. Czuję dotychczasową nieodczuwalność szczęścia. Nadpoziomowość radości wypełnia mi kawałki moich struktur stawiając mnie między najszczęśliwszymi aniołami. Wino otwarte, dłoń dłoń, usta usta. Pozostajesz tatuażem. 

 

Lucky Person
Lucky Person
Opowiadanie · 2 lipca 2016
anonim