Kopiąc niedbale puszkę coli błądził wzrokiem po tych małych rzeczach, które albo można było pokochać, albo znienawidzić. On czuł teraz do nich tylko przyjemną obojętność. Do ulicznych neonów, do kolesi w za szerokich spodniach, do panienek w za wysokich koturnach, do drzew, do deszczu, który właśnie zaczął padać. I wiedział, że wyrzuty sumienia i wspomnienie o niej powrócą. Zawsze tak było. Ale teraz rozlewająca się w nim obojętność kazała mu tak od tak kopnąć żebrzącego pod murem mężczyznę. Ci wszyscy ludzie tak bardzo zszokowani aktem przemocy, bardziej źli na to, że ktoś w ogóle kazał im spojrzeć na żebraka. Tak mu obojętni. Obojętność zażądała alkoholu.
- Co ty tu robisz? – zapytał jego dawny przyjaciel, kiedy pił już któryś z kolei kieliszek.
- Piję. – Adam odpowiedział nie podnosząc wzroku.
- Nudny jesteś. Albo ćpasz, albo pijesz, albo pierdolisz Ankę. Powiedz mi coś nowego? Coś co pozwoli mi spojrzeć na ciebie stary, tak jak jeszcze parę lat temu.
- Spierdalaj.
- Ty to słyszałeś? – zapytał młodego barmana, który przysłuchiwał się z rozbawieniem rozmowie.
- Jasne. – barman uśmiechnął się.
- On piję, ja mam spierdalać. – przyjaciel pokręcił głową. – Skończyłeś się stary. – po czym zwrócił się do barmana, który nalał mu kufel piwa. – A pamiętasz jak ten skurwiel, nalał dwóch sukinsynów tylko dla tego, że wyzwali go od skurwieli.
- Pamiętam, jeden dostał kuflem, a drugiemu rozpieprzył twarz o blat stołu, trzeci tak jak stał, tak uciekał.
- To były czasy.
- Powiedziałeś do mnie skurwiel? – wyrwał koledze kufel i uderzył go nim.
Potem spokojnie ubrał kurtkę i wyszedł czując na plecach żegnającą go ciszę. Na dworze rozpadało się na dobre.
Teraz idąc przez parkę zdawał sobie sprawę, że znowu powtarza się to, co już tak wiele razy przerabiał. Był kilka miesięcy z dziewczyną, a potem po prostu wychodził z ich dopiero co urządzonego mieszkania. Ile razy to już przerabiał? Cztery? Tak chyba cztery. Za każdym razem panny rzucały się za nim, próbując go zatrzymać. Od Anety dostał w twarz. Oddał jej. Magda padła na kolana trzymając się go kurczowo. Ewa stanęła w drzwiach i powiedziała stanowczo, że jak ją zostawi to się potnie, wyszedł, a ona się pocięła. Uratowali ją oczywiście. A Anka nawet go nie zatrzymała. A przecież był pewien, że jej musiało zależeć najbardziej. I te wszystkie wyrzuty sumienia, które napłynęły jak fala tych dobrych wspomnień z nią związanych, tych prawdziwie osobistych, tych kiedy byli naprawdę razem. Pamiętał, jak zaśmiał się kiedy powiedziała mu , jak to przeczytała w książce, że ziemia powinna się poruszyć i że chce żeby on był tym pierwszym i tego typu. Nostalgia i swoista tęsknota. „Będzie trzeba to zabić.” – pomyślał czując spływające po policzkach krople deszczu.
- Ty skurwielu! – nieznany głos.
Odwrócił się. Ale nikogo nie zauważył.
- Tak, do ciebie mówię głupi cwelu!
Nie mógł dojrzeć nikogo w ciemnościach.
- Słuchajcie, jak chcecie mi wpierdolić to proszę bardzo. – krzyknął w ciemność pewny, że to jacyś gówniarze, chcą mu dać wycisk. – Może pałętam się po parku po nocy, żeby ktoś mi spuścił wpierdol. – rozłożył ręce.
- Pomyśle nad tym, a teraz patrz na mnie, jak do ciebie mówię. – poczuł lekkie stuknięcie w nogę.
Spojrzał w dół i przetarł oczy ze zdumienia, gdyż okazało się, że to wiewiórka rzucała cały czas do niego mięsem.
- No i co cweliku? Takiego bluesa się nie spodziewałeś, co?
- To nie może być prawda! Ciebie nie ma!
- No jasne, że to nie jest realne, przecież leje jak chuj, a ja jestem suchutka. – pogłaskała się po futerku. – I jeśli pozwolisz teraz kiedy, już zdobyłam twoją uwagę, przestanę tak przeklinać, że też taki jak ty zaczyna patrzeć pod nogi tylko wtedy, jak się go zacznie wymyślać od skurwieli. Nad czym tak myślisz, słodki?
- Nad tym czy brałem dzisiaj jakieś halucynogeny.
- Jak chcesz to możesz to sobie wytłumaczyć na razie powiedzmy flashbackiem.
- Tak to dość.. – Adam nagle zdał sobie sprawę, że deszcz przestał padaćm a noc przemieniła się bardzo delikatnie i płynnie w dzień. – O kurwaaa..... ale jazda.
- Proszę nie rzucaj tak mięsem, dobrze?
- Aleś ty kurwa się wielka zrobiła. – skwitował zauważając że wiewiórka jest jego wzrostu, albo on wzrostu wiewiórki. Nie mógł dokładnie ocenić.
- Nie mów do mnie kurwa. – uderzyła chłopaka tak, że ten znalazł się na mięciutkiej trawie. – Proszę cię.
- Dobra, wiewiórka mnie biję. Ciekawe jaka część podświadomości jest za to odpowiedzialna. – zmierzył ją wzorkiem. – Rozumiem, że to ma mieć jakiś sens, znaczenie, czy co tam. Więc może mi wyjaśnisz....
- Najpierw proszę, abyś nie bił ludzi jak cię wyzywają od skurwieli, bo twoja matka to była kurwa. A ja pojawiam się tu tylko, w nędznej roli elementu komediowego i dysponuję tylko paroma wyświechtanymi kwestiami..
- Cokolwiek masz mi wyjaśnić, słucham, jeśli Bóg chcę mi coś w ten sposób powiedzieć, ja nie będę udawać, że nie chcę słuchać.
- Posłuchaj siebie.
- Tak to było głębokie. – wstał i rozejrzał się po okolicy. – Ładnie tutaj. – podsumował. – To już chyba nie jest park, co to jest?
- To czego pragniesz.
Poczuł wiatr, który rozłożył jego ramiona i uniósł bardzo wysoko, wyżej ku do bólu błękitnemu niebu. Zamknął oczy. Przeczucie porządku tej jazdy i jej błogości obudziło w nim miłość do tego, co każdy powinien kochać – do świata, przeznaczenia, mnogości wyborów i życia. Zdawał sobie sprawę, że te wszystkie piękne krainy, które przesuwały mu się przed oczami widział bodajże na Discovery, ale wcale mu to nie przeszkadzało.. i przepełniony morską bryzą, zapachem świeżego chleba i krwi - opadł na ziemię. Ziemię, która przyciąga swoje dzieci każdego dnia do podstawowej zasady grawitacji.
Ból, jakaś zaschła krew na wardze. Za wiele razy budził się w takim stanie, żeby nie wiedzieć, że musiał w nocy dostać od kogoś wpierdol. Obrażenia ogólne, nic poważnego – podsumował wstając. Paskudna wczesna pogoda, mżawka i mgła. Przebił się przez nią i ruszył przed siebie.
Spała. Nachylił się nad nią i pocałował ją w czoło. Otworzyła oczy.
- Wyszedłem... – zaczął tłumaczyć.
- .. na spacer, wiem.
- Czasami zapominam czego pragnę.
- Dojrzewasz.
Przytuliła go mocno do siebie. Zasnęli. Razem.