Wpatrywała się w niego od kilku minut, czując chęć zagadania o byle co, jakby był jedyną istotą, która mogłaby ją zrozumieć. Ktoś przyglądający się z boku wziąłby ją za narkomankę na głodzie, lecz nikt nie zaprzątał sobie nią uwagi. Chłopak musiał wyglądać na takiego samego niezdarę jak ona. Siedział na ławce przystankowej, nie dostrzegając jej wzroku. Wpatrzony w mętną dal miasta wśród ludzi czekających aż nadjedzie tramwaj i zabierze ich w docelowe miejsce, cieplejsze i bardziej przyjazne człowiekowi. Dzięki temu wpatrywaniu, mogła przynajmniej na czymś skupić uwagę, co sprawiało, że zimno odpuszczało chociaż na trochę.
Był środek grudnia, kwadrans po szesnastej. To pora, kiedy za oknami zaczyna się już ściemniać. Ludzie zgromadzeni na przystanku tupali z zimna albo pokasływali w oczekiwaniu na spóźniony tramwaj. Było tak zimno, że nikomu nie chciało się nawet otwierać ust. Co jakiś czas wyciągali telefony, uporczywie sprawdzając godzinę. W myślach pewnie przeklinali tę zimę. Tramwaj spóźniał się już prawie dziesięć minut, co w tej sytuacji wydawało się wiecznością. W końcu na horyzoncie ukazała się upragniona trzynastka. I na przystanku zapanowało małe ożywienie.
Magda, bo tak miała dziewczyna na imię, nie kupiła biletu, nerwowo spoglądała na ludzi kręcących się przy automacie. Była przekonana że chłopak, w którego się wpatrywała też nie ma biletu, bo zajął od razu siedzenie. Jakoś nie chciało jej przejść przez myśl, że może mieć na przykład bilet miesięczny. Drzwi zatrzasnęły się z sykiem i tramwaj ruszył.
Pamiętała jak kiedyś przyłapał ją kanar i surowo ukarał, ale to było we śnie. Śniła, że był istotą z innego świata, czuwającą nad przestrzeganiem prawa przez mieszkańców miasta. Teraz dopiero zamajaczył jej ten sen w głowie. Musiała się dostać jakoś do domu, a nie chciało jej się iść pieszo, tym bardziej że mieszkała na końcu miasta i miała zwichnięta nogę w kostce, zagipsowaną od niedawna.
To przykre zdarzenie miało miejsce na klatce schodowej, kiedy dwóch osiłków, wyłoniło się nagle, zanim zdążyła zapalić światło. Wpadła w panikę, jej noga osunęła się na schodach, co spowodowało gwałtowny ból. Ale nic od niej nie chcieli. Prawdopodobnie pili tam alkohol i szybko się oddalili jakby byli tylko cieniami snującymi się po ścianach, jak nocne pająki, które tylko o tej porze wychodząc na żer. Nie miała przy sobie telefonu, nikt nie chciał jej wtedy pomóc, ale jakimś cudem dowlekła się na pogotowie, gdzie zajęli się jej nogę. Całe szczęście, że szpital miała blisko.
Teraz chciała dojechać do domu, znajdującego się kilka dobrych kilometrów stąd. Najlepszą drogą wydawał się tramwaj. Wyobrażała sobie, że kontroler może być już wśród pasażerów, nagle wstanie i poprosi o okazanie biletów, a ona zacznie się miotać w sobie, próbując znaleźć jakieś wyjście. Chyba, że będą blisko przystanku i uda jej się wysiąść. W zasadzie miała w kieszeni stare bilety, pozbierane w licznych tramwajach, aby nieco opóźnić gwałtowną reakcję kontrolera na brak biletu.
Od tamtego snu minęło tyle czasu, że prawie o nim zapomniała. Przyśnił jej się tylko dwa razy. Były to porwane strzępki. Bo sen nie był jednolity, a wkradał się pomiędzy inne. Najpierw wyglądał jak zwykły pracownik MPK, później jego obraz się rozmywał, aż zaczął przybierać nieludzkich cech. To, co zobaczyła dalej wolałaby, aby zostało tylko w sferze snu. Nie chciała doczekać chwili, kiedy wyłoni się wysoka, sina postać, z haczykowatym nosem, w księżycowej poświacie, z cylindrem na głowie, wyjęta z odległych czasów, i powie swym donośnym głosem: „Nie ma bileciku, będzie kara”. I zacznie ją świdrować swoim wzrokiem.
Pamiętała, żeby zawsze siadać blisko drzwi, gotowa do szybkiego opuszczenia pojazdu. Ale w tej sytuacji, gdy miała zwichniętą nogę, widok uciekającej dziewczyny przed kontrolerem wyglądałby nieco komicznie. Tym bardziej, że nie należała do szczupłych kobiet. W dodatku była bezrobotna i nie miała kasy na zapłacenie mandatu.
Do niedawna Magda pracowała jako kasjerka w osiedlowym hipermarkecie. Ale kiedy przestał się zgadzać stan jej kasy fiskalnej, nie przedłużyli jej umowy i wylądowała na bezrobociu. Miesiąc temu miała jeszcze chłopaka, ale zerwała z nim, po tym jak się dowiedziała, że pisze wiersze. Nic ją bardziej nie irytowało, jak facet babrający się w wydumanych metaforach. Choć w rzeczywistości były to kiepskie wierszydła kolesia zafascynowanego fantastyką. Takie zainteresowania u faceta zawsze kojarzyły się jej z niezaradnością życiową albo niedojrzałością, chociaż chłopak miał przynajmniej pracę, był sanitariuszem. Dziwiło ją tylko skąd bierze siłę, aby dźwigać ludzi na noszach, biorąc pod uwagę jego długie, wiotkie ręce i wątłą sylwetkę. Do tego miał długie, czarne włosy i kozią bródkę. Wypisz-wymaluj metal. Chudy i gruba, dobrali się jak ulał. Tak naprawdę marzył jej się czarnoskóry mężczyzna, tryskający energią, jak James Brown na scenie. Od czasu zerwania jeszcze bardziej się roztyła.
W tramwaju panował ścisk, do tego przez okna nie było zbyt dobrego widoku; szyby pokrywała warstwa lodu. Światła w tramwaju raz gasły, raz świeciły, jakby siadało jakieś zasilanie.
Ani razu nie zdarzyło się jej, aby dostała mandat, dlatego i tym razem liczyła, że się jej upiecze i trzynastka okaże się szczęśliwa. Nie pokaże się kanar, ani ten ze snu, ani żaden inny. To tak jakby wygrała życie na loterii.
Chłopak, w którego na początku się wpatrywała, w trakcie trasy ustąpił miejsce starszej kobiecie, stał teraz, trzymając się poręczy, by nie upaść, bo tramwajem zaczynało coraz częściej trząść, szczególnie na zakrętach. Wydawał się jej zastanawiająco tajemniczy. Może coś wiedział, miał podobne sny albo coś się jej ubzdurało. W zapadającym powoli zmroku, widziała w nim jakąś nadzieję, obiekt na ofiarę, która mogłaby odkupić jej niepowodzenia życiowe. Nie, nie chciała się z nim wiązać, nie widziała w nim też partnera seksualnego. Czuła, że mogłaby posłużyć się chłopakiem do załatwienia kilku swoich spraw. Upatrywała w nim taką marionetkę. Towarzyszyła temu jakaś emocjonalna wyższość, którą odczuwała wobec niego, a może była to duma.
Tymczasem zaczęło jej się wydawać, że kontroler zbliża się i powtórzy się to, co pamiętnej nocy w śnie. Czuła na karku chłodny oddech zimy, który wtargnął przez niedawno otwarte drzwi. Stan niepewności zaczął się jej kłębić w głowie jak para unosząca się na scenie koncertu rockowego, którą się robi z lodu.
Pasażerów, co jakiś czas oblewała niebieska poświata, sprawiając wrażenie, jakby znajdowali się na sali kinowej, w której zamiast ludzi siedzą kukły. Z nerwów zaczęła coraz mocniej zaciskać pięści, aż poczuła jak paznokcie wbijają się jej w skórę. Przez mgłę nie wiedziała, na którym przystanku wysiąść. Podchodziła nerwowo do świeżo otwierających się drzwi, ale widok zalany bielą niewiele jej mówił. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle tramwaj prowadzi jakikolwiek motorniczy. Ludzie wchodzili i wychodzili w ogóle nie zaprzątając sobie tym głowy, co sprawiało, że czuła się jak wariatka. Próbowała pytać ludzi o przystanek, ale ci ją ignorowali, jakby z jakiegoś powodu się na nią obrazili. Spowodowało to, że Magda przestawała ufać ludziom, mając odczucie, że są w jakiejś zmowie przeciwko niej, dlatego zaniechała jakichkolwiek działań.
Nagle coś wtargnęło do środka i wywlokło jedną z pasażerek na zewnątrz. Ta zaś nie stawiała żadnego oporu, jakby rzeczywiście była manekinem. I tak zniknęli w śnieżnej zawiei, bez śladów krwi. Wywarło to na Magdzie takie wrażenie, że aż musiała się upewnić, czy w jej żyłach płynie krew. Wyczuwała tętno. Czego nie można było powiedzieć o współpasażerach, z których najwidoczniej uszło życie. Stworzenie wyglądało jak dzikie leśne zwierzę, będące krzyżówką goryla i dzika, które zrobiło tu sobie krótką wizytę jak w jakimś McDonald'sie, by się nażreć i wrócić w swoje ciemne knieje. Pasażerowie sprawiali wrażenie zahipnotyzowanych albo biorących w czymś współudział.
Chłopak z przystanku jeszcze nie wysiadł, została też jeszcze garstka istot, których trudno było nazwać osobami, on pewnie też do nich należał. Po tym zdarzeniu nie było mowy, aby się gdzieś stąd ruszyła, dopóki mgła nie opadnie i będzie miała jakiś ogląd, czy nie grasują w okolicy podobne stwory. Mimo to, tramwaj powoli się wyludniał, aż zostali sami: ona i trzynastka. Gdy skierowała się w stronę kabiny motorniczego, ku zaskoczeniu zobaczyła, że za sterami tramwaju nie ma nikogo.
Z wiatru wyjącego na zewnątrz, teraz wydobywał się głos, z którego nie dało się wyodrębnić słów. Światła coraz bardziej wariowały, a po wnętrzu tramwaju zaczęły się ślizgać języki cieni jak pijawki gigantycznej wielkości, próbujące spić krew z jedynie tu żywej osoby. „To on nadchodzi” – przebiegła ją myśl i zabiło gwałtownie serce. Nie wiedziała, co lepsze, wysiąść na zewnątrz, i dać się porwać na kawałki dziwnej istocie, czy wyjść na spotkanie z upiornym kanarem. Wszystkie przesłanki były za tym, że to będzie właśnie ten, który jej się przyśnił. Zastanawiała się nerwowo, czego on od niej chce. Jakby był sumą wszystkich nagromadzonych w niej strachów.
Tramwaj zatrzymał się. Stał przez długi czas, co potęgowało napięcie oczekiwania. W ostrym świetle zobaczyła przez moment czyjąś twarz, tuż przy szybie, jakby ktoś skierował na chwilę reflektor w jej stronę, by zaraz potem pogrążyć postać w ciemności. Wiatr przybrał na sile. Rozległ się potężny huk jakby chciał ją przestraszyć, zrywając specjalnie dla niej fragment dachu, by roztrzaskać go w okolicy. We mgle dało się dostrzec iskry, które szły po sieci trakcyjnej.
Z kłębów mgły napływającej do tramwaju przez otwarte drzwi, ktoś jednak wszedł. Najpierw myślała, że to drzewo przytargane przez wichurę próbuje się wedrzeć do środka. Bo nigdy nie widziała tak chudych i rozgałęzionych rąk. Później pojawiła się koścista twarz, najbardziej pociągła, jaką można tylko sobie wyobrazić i najbardziej karykaturalna. Postać miała już przygotowaną legitymację kontrolerską. Ruszyła stanowczym krokiem w kierunku Magdy, z okrzykiem, że oto teraz należy okazać ważny bilet. A już myślała, że może to jest ostatnia stacja, dlatego tramwaj stoi. Ale nie. Chociaż kurs wydawał się już ciągnąć wieczność.
Dopiero teraz poczuła prawdziwe ciarki i wystąpił skurcz w jej żołądku, wzmocniony dodatkowo uczuciem głodu. Drzwi zamknęły się z sykiem, zostawiając ją w potrzasku z groteskowym stworem, zesłanym z odległych światów i czasów, kiedy to nastawały początki elektryczności. Siedziała na samym końcu tramwaju, więc moment spotkania ciągnął się dla niej niemiłosiernie długo. W końcu jego pociągła twarz zaświeciła przed nią jak półksiężyc. Kiedy padło żądanie okazania ważnego dokumentu, pokazywała mu stare bilety, szukała wymówki. Lecz był nieugięty, stwierdzając że jak nie ma biletu, będą musieli wysiąść. Nie chciał żadnego dowodu osobistego do wystawiania mandatu, ponieważ... nie był istotą z tego świata. Nie pomogły też żadne tłumaczenia. Kuśtykającym krokiem ruszyła w kierunku drzwi, po czym weszli we mgłę, w której ledwo dostrzegali swoje sylwetki. Obawiała się, że po okolicy biegają dzikie stworzenia mogące stanowić dla niej śmiertelne zagrożenie.
Skręcili w uliczkę prowadzącą do parku. Mgła zaczęła się przerzedzać. Na parkowej ławce dostrzegła znajomego pasażera z tramwaju, który siedział tam jakby się umówił z kimś w ciemną grudniową noc, choć sceneria wyglądała bardziej na cmentarz niż miejsce do umówienia na randkę. W parku skręcili w jedną z alejek, najciemniejszą z jego odnóg, gdzie nie dochodziło nawet światło księżyca. Takie miejsce mogłoby przechowywać tylko najgorszych zboczeńców pod osłoną nocy. Magda czuła, jak naciska na nią swoim szkieletowym ciałem, zimnym jak sopel lodu.
Chłopak, który siedział na ławce, przyszedł w to miejsce, jakby chciał spełnić jedno ze swoich najskrytszych i najciemniejszych pragnień. Miał przy sobie stwora leśnego, który pod jego wodzą sprawiał wrażenie oswojonego. W oparach mgły, słyszała jego sapanie. Ale starała się unikać kontaktu wzrokowego z bestią, bojąc się że ją w mig rozszarpie. Dostrzegła też że dolne kończyny miał zakończone szponami. Ten ptasi element ją mocno zaniepokoił. Teraz dopiero okazało się jak pozory mylą. Z chłopaka, w którym sama upatrywała ofiarę losu, wydobył się dyktatorski ton, jakby przemawiała przez jego usta sama zjawa ze snu. A postać kontrolera się gdzieś oddaliła, wraz z jego pojawieniem. Stał nad nią, wyższy o głowę, przewiercając ją wzrokiem, jakby chciał ją zahipnotyzować. Poddawała się lękliwie jego sugestiom, mogąc zrobić, co tylko zechce, byle by ją puścił. Ale to spojrzenie ją trzymało, paraliżowało mięśnie, że nie mogła się nigdzie ruszyć. Poddana działaniu jego oczu, które spijały z niej resztki życia. Jakby przekazywał do oczu Magdy chorobę, którą miała zarażać inne osoby. Zauważyła, że jego oczy zaczynają zapadać się w głąb czaszki, odsłaniając głębokie szpary oczodołów, z których zaczęły wydobywać się małe muszki i larwy. Zaś skóra nabierała ziemistego koloru, odsłaniając kości policzkowe, jakby w mgnieniu oka postać przechodziła proces gnicia, upodabniając się do zombiaków z amerykańskich horrorów. Z oczodołów sączyło się zielone światło, sprawiając jej ból. Wokół rozchodził się fetor rozkładającego się ciała. Zaczęła krzyczeć, ale ani jedno okno nie zapaliło się w mieście na jej wzywanie pomocy. Czyżby zapanowała taka znieczulica na ludzkie nieszczęście? W odpowiedzi tylko ulice świeciły pustką. Po policzkach ciekły jej łzy. Aż zemdlała, ale po odzyskaniu przytomności, pamiętała, że wydarzyło się coś strasznego. Oczy miała napuchnięte, a wewnątrz rozsadzał ją ból, jakby coś przedostało się do brzucha.
Postacie znikły zaraz po wymierzeniu kary, a do świtu było jeszcze daleko. Przemykała uliczkami miasta, bojąc się czyhającego zewsząd zagrożenia, węszącego ją jak cienie przeszłości. Zaczął lekko prószyć śnieg. Wszystkiemu sprzyjała kryminalna aura, którą podkreślały stylowe latarnie.
***
Minęło kilka miesięcy od czasu, kiedy spotkała swojego kontrolera ze snu. Magda siedziała w kawiarni w galerii handlowej, a przez jej myśli wciąż przeciskał się kanar tramwajowym korytarzem ze złowieszczym uśmiechem zawieszonym jak półksiężyc, mając ją dopaść jako pasażera jadącego na gapę. Tamte dni stały się jej obsesją, mimo że upłynęło trochę czasu, nie widziała żadnego rozwiązania, jak się go pozbyć. Widocznie tak miało być. Wciąż jej towarzyszył jak zły kompan. Dochodziła do wniosku, że każdy ma swojego kontrolera, który strzeże prawa, sprawdza, czy nie popełniamy złych uczynków, za które nas każe. Od dawna miała już ściągnięty gips, co znacznie ułatwiało jej poruszanie się, jednak jeszcze bardziej się roztyła, zwalając to na depresję. Nawet czarna bluzka jej nie wyszczuplała. Siedziała pogrążona w myślach nad kawą i porcją lodów. Z wszystkimi się pokłóciła, odwróciła się od niej nawet najlepsza przyjaciółka. Gdy próbowała opowiedzieć swoją historię znajomym, by sobie ulżyć, ci patrzyli na nią ze zdziwieniem, tłumacząc, że żadna trzynastka na tej linii nie jeździ. Jakby robili to ze zwykłej złośliwości.
Nie wiedziała jeszcze, że po pamiętnym spotkaniu ludzie przestają być ludźmi. Stają się okrutnymi pomocnikami kontrolera, tak jak chłopak, którego spotkała na przystanku. Nie odczuwała jeszcze zachodzącej w niej przemiany. Nie zdawała sobie jeszcze sprawy z zatrważającej prawdy, że zarówno chłopak jak i stwór, są marionetkami kontrolera, których zawsze posyła przodem, by napędzić stracha swoim wybrańcom. Są zapowiedzią jego przybycia. Choć sam potrafił się przepoczwarzać z owego gorylo-dzika we właściwą postać, tę którą ujrzała we śnie. Były to wszystko tylko maski, które mógł przybierać, by pojawiać się w dowolnej postaci, mógł być na przykład człowiekiem siedzącym na przystanku tramwajowym wyglądającym na niezdarę w grudniowy wieczór.
Przez okno miała widok na przystanek. Był upalny dzień lipca. Ludzie zgromadzeni na przystanku byli lekko ubrani. Widziała jak jakaś dziewczyna wpatrywała się w rozkład jazdy. Po czym spytała siedzącego, na przystanku chłopca, czy trzynastka zatrzymuje się na danym przystanku. Otrzymała potwierdzającą informację. Właśnie nadjechał tramwaj z tym numerem. Czy ta liczba okaże się to dla niej szczęśliwa?