Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami, nad rzeką był sobie zielony gaj. W nim polanka. Otaczały ją młode drzewa. Będące na początku szukania swojego prawdziwego kształtu sosny, świerki, brzozy i buki. Na środku polanki, któregoś ranka magicznym sposobem pojawiły się drzwi. Dziwne, bo stale zamknięte. A przecież można je było obejść, zignorować. Bo jeśli za i przed jest ta sama polanka, to czy warto je otwierać? I gdyby nie napis na nich, który głosił - Otwórz Znajdziesz i Zrozumiesz, pewnie pozostały by niezauważone i zignorowane. Lecz kształt złotych gotyckich liter i obietnica odkrycia tajemnicy skłaniał ludzi do prób ich sforsowania.
A sprawa była niełatwa. Ponieważ w drzwiach nie było żadnej dziurki w którą można by klucz włożyć. Po za tym jak go zdobyć?
Ludzie przychodzili, patrzyli na nie, naciskali klamkę, zniecierpliwieni szarpali. Lecz drzwi ani drgnęły. Złościło ich to.
Byli tacy, co sądzili że za drzwiami są nieprzebrane skarby. Przynosili młoty, siekiery i łomy. Uderzali, walili, rąbali, lecz nawet drzazga z nich nie spadła.
Ktoś, kto poczuł się urażony nieustępliwością upartego wejścia nie wiadomo dokąd, wpadł na pomysł by użyć taranu. Skoro bramy warownych zamków padają pod jego ciosami, to takie mikre drzwi na pewno mu się nie oprą. Tak też zrobił.
Miesiąc czasu go budował.
Ogromna. Dębowa, z odziomkiem uformowanym w pięść kłoda w końcu zawisła na żelaznych łańcuchach ze stalowej ramy. Na niej osadzono dziesięć kół ze szprychami z kutego żelaza i opatrzonych stalowymi obręczami. Zaprzężono dziesięć wołów i następny miesiąc trwała przeprawa na polankę, gdzie tajemnicze drzwi drwiły sobie z wysiłków włamywaczy.
Drzewka w gaju, gdy taran z mozołem po polnej drodze przesuwał się mimo nich, patrzyły na wysiłek ludzi i zwierząt. Może robiły zakłady czy drzwi się poddadzą, a może było im to obojętne. Kto wie, co takie młode, ledwo odrosłe od ziemi zielone stworzenia mogą sobie myśleć?
W końcu taran znalazł się przed drzwiami. Za nim staneło dziesięciu tęgich ludzi. Chwycili za linę przyczepioną do kłody. Pociągneli. Dębowa pięść oddaliła się nieco. Puścili. Ci co stali po bokach, popchneli. Jeszcze raz. Coraz mocniej. - Ciągnąć. Popchnąć. Puścić. Coraz szybciej. Bezlitośnie. Uderzali. Raz, dwa. Raz, dwa. Rozległ się trzask. Huk.
Taran pęknięty na pół spadł na ziemię. Łańcuchy się zerwały. Na drzwiach nawet ryski.
Drzewka w gaju westchnęły szelestem liści. Zaszeptały, podziwiając siłę tego, czego nie były w stanie zrozumieć. Ludzie odeszli. Zrezygnowani.
On został. Stał i patrzył. Ze smutkiem. Lekko dotknięte palcami litery zblakły. Odwrócił się. Już nie widział pustej przestrzeni.
www.youtube.com/watch?v=QAD0BtEv6-Q#t=280.852