Szepty wolności

Mary Kajda

Nie było nic oprócz ciemniejącego nieba przed nami. Rozkręcone pokrętło radia samochodowego przyzwalało na pomruki ciepłego, męskiego głosu. Latarnie uliczne były jedynymi skupiskami blasku na tym odludziu. Przez uchylone okna wpadał ciepły wiatr pustynnej burzy. Unosiła ona nasze myśli, pozwalała im wirować, wznosić i upodlać je w samym środku królestwa czerwonej, piaszczystej ziemi. Gorące łapska bluesa sięgały po nasze dusze, tłamsząc je razem ze sobą. Siedziałam niedbale w prostej, kwiecistej halce. Piersi rozlewały się na wychudzonej klatce piersiowej, nie kryjąc swego młodzieńczego wstydu wychylały się prowokująco zza cienkiego materiału. Nogi wyprostowane usadowiłam na jego kolanach. Nie przeszkadzały mu w prowadzeniu zakurzonego Cadillaca Eldorado, naszej przepustki do świata ze złota, opływającego w wolność, wolność zieloną jak jego oczy. Włosy miał pokręcone, ciemne jak myśli którymi nigdy się nie dzielił. Był zagadką. Chodzącym labiryntem zachowań, których nigdy nie rozumiałam. Usta miał pełne, spękane. Gdzieniegdzie pojawiał się ślad bladej szminki. Zatarty szlak ostatnich godzin spędzonych w Venice. Na samo wspomnienie zagryzłam wargę i lekko przycisnęłam do siebie uda. Uśmiechnął się do horyzontu. Siedząc obok na fotelu mogłam bezkarnie na niego patrzeć. Kochałam myśl, że tylko ja widzę jak w nocy skupionym wzrokiem lustruje pasy na drodze. Zazdrościłam sobie tego widoku.

- Zaśpiewaj mi...

- Jane.

- Proszę o wiele? Zaśpiewaj mi...

Rozchylił usta i wydał z siebie pomruk, później drugi...aż w końcu zaczęły się one układać w jeden z jego ulubionych wierszy. Nie pozwolił sobie na mnie spojrzeć, ja za to lustrowałam zmarszczki na jego czole. Wpatrywałam się jak każda część bladej skóry przeżywała krótkie rymowane rozważania o śmierci. Nagle przestał i spojrzał wprost w moje oczy.

- To już czas? - zapytałam.

- Na co?

- Na śmierć...

Zamyślił się powracając wzrokiem między dwie białe linie wyznaczające prawy pas ruchu.

- Czy to ważne?

Jego głos nie wybrzmiał jak pytanie.

- I tak już nie żyjemy...Jane, my już dawno zginęliśmy. Pośród rozmów, narkotyków i bezsensownego pierdolenia. Zginęliśmy.

Wyciągnęłam ze schowka zwinięty tytoń i odpaliłam go zaciągając się przy tym pożądliwie. Gdy dym wypełnił całe ciało powoli zaczęłam go wydychać. Przyswajałam w ciszy puste słowa. Zginęliśmy.

- Śmierć to nie bledsze usta i bezwładne ciało. Śmierć Jane, śmierć to nieżycie.

- A czy my nie żyjemy?

Obrócił do mnie głowę i nie wyrażając żadnych emocji przytaknął.

- Nie żyjemy. Życie to wolność...

- A my nie jesteśmy wolni? Jim..ja czuje się wolna.

- Wolności nie ma gdy cokolwiek krępuje twoje ruchy w tym przeklętym świecie. Nawet my razem ograniczamy się nawzajem...Wolność nie istnieje. Zawsze coś będzie cię ograniczać. Wolność to ułuda za którą pragniemy podążać, by poczuć brak metalowych kajdan na nadgarstkach.

- To wolności nie ma?

- Nie ma. Są tylko chwile gdy w dupie masz co się wydarzy dalej. Nie myślisz o jutrze.

- Czyli żyje?

- Nie, tylko wolniej umierasz.

 

 

 

 

Mary Kajda
Mary Kajda
Opowiadanie · 2 listopada 2016
anonim