Literatura

Intruz (opowiadanie)

LuKo

 

 

Był z siebie dumny. Właśnie wynajął wygodny apartament w zabytkowej kamienicy na obrzeżach miasta. Pracował jako analityk w jednej z większych firm brokerskich, a jego zdolności zostały wreszcie dostrzeżone i w wymierny sposób docenione. Tak więc zrobił sobie prezent. Jako singiel nie miał żadnych wydatków, prócz tego, co wydawał na własne przyjemności. Lubił towarzystwo. Bywał w luksusowych nocnych klubach, gdzie czasem poznał kogoś ciekawego. Nie na tyle ciekawego jednakże, by związać się na stałe, bo na to był zbyt wygodny, a związek wymaga kompromisów. Tak było lepiej. Czasem wyskoczył z kumplami na mecz koszykówki, potem na piwo do pobliskiego pubu. Lubił towarzystwo kobiet. Szybko się jednak nudził, zwłaszcza z kobietami, z którymi nie miał o czym rozmawiać. W sumie... po co miał z nimi rozmawiać? Zawsze wtedy dochodzi do głupich zwierzeń, a on cenił sobie prywatność, a ponad wszystko niezależność. Gdy tylko któraś z jego kobiet zbliżyła się za bardzo, kończył znajomość. Preferował panienki "na jedną noc". Nie miał wielu przyjaciół w pracy. Silna presja na wynik powodowała szereg napięć, a wszechobecny stres dawał się we znaki, skutkując wczesnymi zawałami serca, które zbierały żniwo wśród coraz młodszych ludzi. Był po trzydziestce i nie miał zamiaru podzielić losu swoich współpracowników i innych uczestników "wyścigu szczurów", a przecież był jednym z nich. Bardzo chciał dożyć emerytury w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej, więc dbał o siebie: dobrze się odżywiał, nie palił, biegał codziennie rano, regularnie chodził na siłownię. Z wysypianiem się bywało trochę gorzej, bo nocne wypady do klubów kończyły się nad ranem. Ale coś za coś.

 

Zmiana mieszkania wyszła mu na dobre, bo nie dość, że zyskał sto pięćdziesiąt metrów przestrzeni życiowej, to na dodatek widok z okna, zajmującego całą wschodnią ścianę mieszkania, był naprawdę imponujący, co zresztą zaważyło o wyborze tego lokum. Codziennie po przebudzeniu podziwiał więc przepiękny widok na zatokę. Stronę południową zajmował ogromny park z ogrodem różanym i imponującą, secesyjną fontanną w centralnym jego punkcie. W porze letniej parkowe róże wydzielały tak intensywny zapach, że kręciło mu się od tego w głowie i o pewnych porach dnia zmuszony był zamykać okno sypialni i włączać klimatyzację. Z lokalizacji był jednak bardzo zadowolony, bo wracając zmęczony po pracy w hałaśliwym "city", mógł znaleźć tu ukojenie. Okolica była bardzo cicha, bezpieczna. Jedynie w sezonie na regaty słychać było szum przepływających żaglówek, ale działo się to głównie wtedy, gdy był poza domem, więc nie było specjalnie uciążliwe. Na klatce schodowej mieściła się zabytkowa, sprawna jeszcze winda, z przeszklonymi drzwiami, z ozdobnymi, mosiężnymi okuciami z roślinnym motywem. Rzadko nią jeździł. Mieszkał na czwartym piętrze i wolał wchodzić po schodach. Czasem korzystał z niej po suto zakrapianych imprezach, gdy nie był w stanie sforsować schodów lub w sytuacji, gdy przyprowadzał tu swoje kobiety. Zanim sprowadził wszystkie swoje rzeczy, wynajął ekipę, aby zamontowała bambusowe żaluzje, bo tkaninowe rolety, które tu zastał, były już mocno wypłowiałe, nie mówiąc już o ich deseniu, nie pasującym do stylu wnętrza. Podobnie rzecz miała się z jaskrawoczerwoną, skórzaną kanapą, bo nie dość, że także nie pasowała, to jej tapicerka była tak już zużyta ("wyjeżdżona", jak mawiali jego kumple), że nieustannie zsuwał się po niej, gdy miał na sobie spodnie, przyklejając się z kolei, gdy był w samych tylko bokserkach. Kuchnia była jasna i funkcjonalna, w stylu idealnym dla singla: minimalistycznym. Łazienka była duża, urządzona ze smakiem i dbałością o szczegóły, więc niczego w niej nie chciał zmieniać, poza wielką wanną na ozdobnych, metalowych nóżkach, którą miała zastąpić bardziej praktyczna kabina prysznicowa. Duże, prostokątne kafle w tonacji black and white na ścianach, zaś umywalka i muszla klozetowa były czarne. Duże lustro nad umywalką okalała gruba rama w kolorze starego złota. Obok, mosiężne relingi na ręczniki, z zamontowaną nad nimi elektryczną suszarką i kilka półek w podświetlanej wnęce. Pewnego poranka, gdy golił się przed wyjściem, usłyszał czyjś głos:

 

- Tylko się przypadkiem nie zatnij.

 

Rozejrzał się po całej łazience. Nikogo. Wyszedł do przedpokoju i przeszedł się po nim tam i z powrotem, pozostawiając za sobą drobiny piany na drewnianej podłodze. Przez chwilę jeszcze nasłuchiwał, po czym powrócił do przerwanej czynności, ubrał się, dopił kawę i wyszedł szybko z mieszkania. Był już spóźniony. W drodze do firmy myślał nad tym, co usłyszał, a może tylko wydawało mu się, że usłyszał, bo ostatniego wieczoru trochę przesadził z alkoholem. Następnego poranka historia jednak powtórzyła się. Gdy właśnie mył kubek w kuchennym zlewie,  i chciał odstawić go na suszarkę, kubek wyśliznął mu się z mokrej dłoni, spadając z głośnym trzaskiem na kuchenną posadzkę. Zaklął pod nosem i schylił się, by zebrać kawałki porcelany. I nagle usłyszał szydercze:

 

- Fajtłapa.

 

Podniósł się gwałtownie, omal nie uderzając głową o brzeg zlewu. Spojrzał dokoła. "Co, u licha..?" - pomyślał. 

 

- Czy ktoś tu jest? - rzucił w przestrzeń. Odpowiedzi nie było. Przez chwilę jeszcze nasłuchiwał, po czym dokończył zbieranie skorup i wyszedł do pracy.

 

Przez kilka kolejnych dni miał względny spokój. Nie nękały go żadne złośliwe docinki. W każdym razie niczego takiego nie słyszał. Może dlatego, że ostatnio późno wracał do domu, padając ze zmęczenia, więc od razu kładł się spać, nie korzystając nawet z łazienki. Jednak pewnego wieczoru przyprowadził do siebie długonogą blond-piękność, poznaną w jednym z nocnych klubów, a że oboje byli już nieźle wstawieni, niemal od razu "przeszli do rzeczy", rozbierając siebie nawzajem w pośpiechu i rozrzucając na podłodze kolejne części garderoby. Kiedy wreszcie znaleźli się w sypialni i padli zdyszani na łóżko, usłyszeli oboje:

 

- Małe "bara-bara", co?

 

Podskoczyli oboje i  usiedli na łóżku. 

 

- No, dalej, do dzieła, kowboju! - zachęcał głos.

 

Dziewczyna krzyknęła, okrywając się kołdrą po uszy. Od razu wytrzeźwiał. "Co za dużo, to niezdrowo" - pomyślał, wyskakując z łóżka, jak oparzony. Był wściekły. Zaczął biegać po całym mieszkaniu i, wrzeszcząc jak opętany, szukał intruza.

 

- Gdzie jesteś, palancie?! - krzyczał, stojąc nago pośrodku salonu. - No, pokaż się! Wiem, że tu jesteś! Co ty sobie, draniu wyobrażasz?! Jak cię dorwę...

 

Zaglądał pod wszystkie meble, szukając podsłuchu, kamer, mikrofonów i tym podobnego ustrojstwa. Sam właściwie nie wiedział, czego ma szukać. Wyjrzał przez wszystkie okna, sprawdzając, czy nikt nie obserwuje mieszkania. Obmacał zewnętrzne i wewnętrzne parapety. Gdy tak miotał się po całym mieszkaniu, w międzyczasie dziewczyna ubrała się i wyszła. Był tak zaabsorbowany swoim mini-śledztwem, że nawet nie zauważył jej zniknięcia.

                                       

Następnego dnia w pracy głowa bolała go tak bardzo, że wyszedł wcześniej. Zastanawiał się, czy to skutek nadmiaru alkoholu, czy też nadmiaru wrażeń poprzedniego wieczoru. Albo i jedno, i drugie. A niewidzialny intruz poczynał sobie coraz zuchwalej. Odzywał się w teraz nie jednokrotnie, a wielokrotnie w ciągu doby, klnąc przy tym siarczyście, czego do tej pory nie robił. I nie miał zamiaru się ujawnić. Ani też przestać gadać. Jego uwagi były coraz bardziej kąśliwe, coraz bardziej wulgarne i pojawiały się w najmniej oczekiwanych momentach, w związku z czym przyprowadzanie tu kobiet stało się niemożliwe. Sytuacja stawała się nieznośna i musiał natychmiast coś z tym zrobić. Nie pozwoli się terroryzować.

 


 

Poszukiwania zaczął od łazienki. Szukał w kabinie prysznicowej, zajrzał do kratki odpływu wody. Zajrzał pod umywalkę, odkręcił kolanko. Omal nie złamał palca, gdy tak wpychał go w zakrzywioną, metalową rurkę. W kuchni pozdejmował wszystkie regały i poodsuwał szafki, zaglądnął pod zlew (tu znów podobna akcja z kolankiem), rozmontował kuchenny okap. Gdy właśnie zabierał się do odsuwania kuchenki, zadzwonił jego telefon komórkowy. Rozmowę prowadził zniecierpliwiony, co dało się odczuć po drugiej stronie, więc rozmówca szybko rozłączył się. A on pracował dalej. "Muszę to rozwikłać, zanim stanę się kłębkiem nerwów. Zanim zwariuję. Muszę." - myślał, nalewając sobie whisky. Musiał się napić, by ukoić rozkołatane nerwy, by zniwelować to uczucie narastającej beznadziei. Codziennie w drodze do pracy obmyślał plan, jak by tu się dobrać do tego gagatka, który uparł się na niego i zatruwa mu życie. Po co to robi? Kim jest? Przecież nie cholernym duchem, w które zresztą nie wierzy. Nie, jeszcze nie zwariował. Przecież nie on jeden słyszał ten głos. Dziewczyna także go słyszała. Tak się wystraszyła, że nieprędko da się namówić na randkę. A i jemu nieciekawie się tera mieszkało, bo czy można żyć normalnie, gdy ktoś niezidentyfikowany non stop komentuje wszystko to, co robisz? A nawet to, czego nie robisz? Nie, nie może dopuścić do tego, by we własnym mieszkaniu czuł się jak intruz. Rzecz jasna, nikomu w firmie o tym nie powie. Już wyobrażał sobie te reakcje: "Uhmm... Słyszysz GŁOS. A może... GŁOSY? Chcesz o tym porozmawiać?" Szlag go trafiał na samą myśl. Nawet na policję iść nie może, bo z glinami nic nie wiadomo: zamiast zająć się jego problemem, mogą doszukiwać się drugiego dna. I trzeciego... czwartego... Potem zaczną grzebać w jego komputerze i znajdą pirackie oprogramowanie.  Tak, musiał poradzić sobie z tym sam. Opracowywał plan działania, by stawić czoła temu... komuś. Cały swój wolny czas spędzał na poszukiwaniach. Źle ostatnio sypiał. Schudł. Nie bawiły go nawet wieczorne wypady z kumplami. Niewiele go ostatnio bawiło. W pracy też nie dawał z siebie tyle, na ile było go stać. Nie biegał, nie chodził na siłownię. Jeśli czegoś ze sobą nie zrobi, stanie się wrakiem człowieka. 


Tymczasem snuł się nie ogolony po mieszkaniu, w starym, spranym podkoszulku i skarpetkach nie do pary. Nie odsłaniał żaluzji. W końcu zadzwonił do firmy z prośbą o kilka dni urlopu, by doprowadzić się do porządku. Musiał też ogarnąć mieszkanie, które wyglądało, jak po bitwie. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw musi go dorwać, kimkolwiek jest. Nikt nie będzie mu dyktował warunków. Dość tego! Następnego dnia zabrał się więc za przedpokój. Właśnie odrywał kolejną listwę przypodłogową. Dłuższy czas pracował na kolanach, mono pochylony, więc przysiadł na stopach, wygiął ciało do tyłu i, rozprostowując kręgosłup, spojrzał odruchowo w górę. W ścianie, tuż pod sufitem, spostrzegł starą kratkę wentylacyjną i przysiągłby, że coś poruszyło się w ciemności. Z drugiej strony, tuż za metalowym ażurem. Z pewnością było to coś żywego. Szczur? Mysz? No bo chyba nie wielki, kosmaty pająk? Chociaż...kto wie.


Podszedł bliżej, wpatrując się w ażurowy prostokąt.  Nic nie zobaczył, więc poszedł do kuchni po latarkę. "Cholera. Bateria!" Zawsze zapominał włożyć nową. No to sobie nie poświeci. "Zaraz, zaraz..." Poszedł do salonu po telefon komórkowy. Wyjął zza szafy lekką, aluminiową drabinę, postawił przy ścianie i wspiął się  ostrożnie po szczeblach. Włączył latarkę w telefonie i skierował strumień światła w kierunku kratki. Niewiele to dało. Zbliżył doń twarz i przyłożył oko. Stał tak chwilę, wstrzymując oddech. Przez moment wydawało mu się, że słyszy jakiś dźwięk, podobny do dźwięku dziecięcej grzechotki lub do odgłosu delikatnego zgrzytania zębów. Przytłumionego, z lekkim pogłosem. Szyb wentylacyjny nie był zamurowany, więc gdyby znalazło się tam coś żywego i dostatecznie małego, mogłoby z powodzeniem przemieszczać się, a tym bardziej wydawać dźwięki. W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak niedorzeczną była myśl, że może to być szczur, pająk lub mysz. Tego typu stworzenia NIE MÓWIĄ. Nie śpiewają, nie przeklinają, nie... Poruszyło się. Słyszał wyraźnie. Z pewnością się poruszyło!  Coś, jakby trzepot skrzydeł. Zbliżył twarz do kratki.


- Długo będziesz się tak gapił?! - ostry, skrzekliwy głos zabrzmiał z wnętrza szybu, a nastąpiło to tak nieoczekiwanie, że omal nie spadł z wrażenia z drabiny. Z trudem złapał równowagę.


- No, co tak stoisz? Idź po śrubokręt, gamoniu! - usłyszał gniewne.


Jak w jakimś amoku zlazł z drabiny i poszedł do kuchni po skrzynkę narzędziową. Wyjął śrubokręt, ponownie wdrapał się po szczeblach i powoli zaczął odkręcać kolejne śrubki. Szło mu to bardzo opornie. Śrubki siedziały mocno. Były przerdzewiałe i zapaskudzone farbą. Odkręcał kolejne z nich, wciąż ponaglany skrzeczącym głosem z wnętrza szybu:


- Co się tak guzdrzesz? Ruchy, ruchy...!


Docinki, które dobiegały z szybu sprawiały, że trzęsły mu się ręce. Gdy odkręcał ostatnią śrubkę, zza kratki dało się słyszeć głośne, zniecierpliwione prychanie. Ostrożnie uchwycił dłonią metalową osłonę, z obrzydzeniem zdejmując pajęczynę, przyklejoną do jej wewnętrznej strony. Zdjął kratkę. Jego oczom ukazał się przedziwny widok: z ciemności wyłoniła się sporych rozmiarów papuga, cała pokryta sadzą i, z pasją trzepocąc skrzydłami, zaskrzeczała przeraźliwie:


- No, k... mać, myślałam już, że nikt mnie stąd nie wypuści. 

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 12 listopada 2016 (historia)

Inne teksty autora

Gniazdo
LuKo
Olo
LuKo
Żaneta
LuKo

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca