Zło

MaryTheresa

 

ZŁO
 

Dźwięk budzika jak zwykle rozległ się nie w porę. Szósta rano, trzeba się ogarnąć przed wyjściem na uczelnię. Antek wziął szybki prysznic, jeszcze szybciej się ubrał  i przy codziennym akompaniamencie narzekań matki na wszystko, co związane z synem, spożył śniadanie. Na przystanku jak zwykle towarzyszyły mu na przemian ukradkowe spojrzenia lub natarczywe wpatrywanie się. Sytuacja wcale nie uległa zmianie w autobusie. Wszystkiemu winna była egzema dzieląca twarz Antka dokładnie na dwie połowy. To „coś” jest z nim od urodzenia. Nie miał na to wpływu, a jednak od pierwszego kontaktu ze społeczeństwem, czyli z dziećmi w przedszkolu codziennie musiał stawiać czoła uprzedzeniom ludzi przed innością. Na studiach z zakresu chemii, którą studiował, nie miał żadnej bratniej duszy, nie mówiąc
o dziewczynie przy boku, o której tak bardzo marzył. Jako że nieszczęścia chodzą parami, oprócz znamienia na twarzy Antek też się jąkał. Nie przeszkodziło mu to jednak być jednym
z najlepszych studentów na roku. Czym są jednak sukcesy, których nie można dzielić
z bliskimi?

Po zakończeniu letniej sesji, studenci z roku Antka planowali imprezę z okazji pokonania kolejnych szczebli do upragnionego stopnia magistra. Ku zaskoczeniu Antka,  również został zaproszony na imprezę. Cieszył się, że w końcu rówieśnicy go zauważyli i uznali za kogoś równego sobie. Ubrał się więc w najlepsze ciuchy i z pozytywnym nastawieniem wkroczył do klubu. Od razu przystąpili do niego Adam i Marek, największe studenckie gwiazdy Instytutu.

- Cześć, Antek, fajnie, że jednak wpadłeś – zaczął przyjacielsko Adam.

- Cześć, nie mogłem przegapić takiej imprezy – odpowiedział Antek, znajdując w sobie resztki pewności siebie.

- Super, że jest taki upał, bo dziewczyny są bardziej porozbierane niż ubrane – zauważył Marek.

Wzrok Antka padł na Martę. Długonoga blondynka podobała mu się od początku studiów.
- Co, stary? Lustrujesz Martę? – zapytał jak starego kolegę.

- Nie,  tylko podziwiam – odpowiedział nieśmiało.

- Chodź, przedstawię was  - Wziął Antka za łokieć i prawie siłą zaprowadził do stojącej samotnie Marty.

Marta okazała się sympatyczną dziewczyną i szybko znaleźli z Antkiem wspólny język.  Nie przeszkadzało mu, że dziewczyna coraz bardziej z nim flirtowała i zaproponowała wyjście na zewnątrz. Stojąc na tarasie w romantycznych okolicznościach przyrody, Antek miał nieodparte wrażenie, że zaraz spełni się jego marzenie i ją pocałuje. Ona jednak nachyliwszy się ku niemu, nagle oznajmiła, że potrzebuje iść do toalety. Czar prysł, ale miał nadzieję, że dziewczyna zaraz wróci. Po półgodzinie czekania postanowił pójść jej poszukać. Kiedy przechodził obok szatni, usłyszał rozmowę. To Marta rozmawiała
z Adamem i Markiem.

- I co, mała? Jednak przegrałaś zakład? – z drwiącym uśmieszkiem zaczął Adam.

- Ja pierdzielę, naprawdę próbowałam go pocałować, ale mnie tak zemdliło, że masakra! – relacjonowała Marta przy pomocy gestów naśladujących wymiotowanie.

- Jesteś nam winna stówkę – zauważył Marek.

- No chyba, że odpracujesz w inny sposób – dodał Adam z lubieżnym wyrazem twarzy.

- A co, chłopaki, macie na myśli? – zapytał Marta, bawiąc się włosami.

- Pokażemy ci – odpowiedzieli jednocześnie.

Cała trójka zniknęła za drzwiami, a Antek długo nie mógł dojść do siebie po tym co usłyszał. Serce zaczęło mu walić jak oszalałe i rzucił się biegiem ku wyjściu.
Ktoś o przeciętnym poczuciu własnej wartości, puściłby to wydarzenie
w niepamięć, ale nie Antek. Dla niego wiązało się to z porzuceniem studiów, mimo wyraźnego sprzeciwu matki i nie wychodzeniem z pokoju przez długie miesiące. Po jakimś czasie zaczął jednak przychodzić do parku w chłodne już letnie wieczory. Stało się to  codziennym rytuałem.  Miał dziwne przeczucie, że ktoś go od jakiegoś czasu obserwował, kiedy przesiadywał na ławce. Nie mylił się. Któregoś razu podszedł do niego mężczyzna, wyglądający na jakieś czterdzieści lat. Powiedział, że zauważył niepokojący smutek
w wyrazie jego twarzy.

- Może nie powinienem zadawać takich intymnych pytań, zwłaszcza nowo poznanym ludziom, ale co takiego się wydarzyło, że ma pan takie smutne oczy?- zagadnął nieznajomy.

Antek, nie wiedząc dlaczego, opowiedział historię życia nowemu znajomemu. Czuł, że tylko obcej osobie może się zwierzyć.  Od tego czasu panowie spotykali się regularnie w parku
i rozmawiali na wszelkie możliwe tematy.  Antek dzięki tym spotkaniom wracał do normalnego życia w społeczeństwie.

- A więc interesuje się pan chemią? – zapytał udając zainteresowanie Elegancki Pan, bo tak nazywał go Antek. Przedstawił się on na pierwszym spotkaniu, ale jakimś dziwnym trafem Antek nie mógł zapamiętać jego imienia.

- Tak, jestem samoukiem. Chemia to dla mnie coś więcej niż nauka, to sens życia – odpowiedział głosem pełnym pasji.

- W takim razie mam dla pana pewną propozycję. Jutro zaprowadzę pana w pewne miejsce – obiecał.

Mimo podekscytowania związanego z nadchodzącym dniem, Antek tej nocy spał wyjątkowo dobrze, co nie zdarzyło się od miesięcy. Czuł, że powinien zaufać temu mężczyźnie.
Kolejnego wieczoru  Elegancki Pan, zaprowadził go do samochodu. Po krótkiej podróży za miasto wysiedli na parkingu przed wyglądającym na opuszczony budynkiem. Obok drzwi głównych znajdowała się klawiatura do wbicia kodu. Elegancki Pan zręcznie wystukał kombinację cyfr. Opuszczony budynek okazał się laboratorium chemicznym, należącym do znajomego Eleganckiego Pana. Było ona wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt laboratoryjny. Dla Antka praca tutaj byłaby spełnieniem marzeń. Nie dowiedział się jednak, czym się zajmują w laboratorium i dla kogo pracują.

Spotkania w parku z Eleganckim Panem trwały regularnie. Był on pełen podziwu dla wiedzy Antka i przez swoje uznanie doprowadził do tego, że chłopak zaczął patrzeć na siebie w inny sposób. Podczas kolejnego spotkania niedoszły magister chemii dostał propozycję pracy we wcześniej oglądanym laboratorium. Wreszcie uśmiechnęło się do niego szczęście. W nowej pracy odnalazł ludzi przepełnionych pasją do nauki i nienawiścią do ludzi spoza własnego kręgu. Co ciekawe, wszyscy mieli życiorysy podobne do Antka, byli wyrzuceni poza społeczności, w których żyli. Po kilku miesiącach pracy został w końcu dopuszczony do tajemnic laboratorium. Dyrektorem tej instytucji był niedoszły prezydent  miasta, który pałał zemstą do mieszkańców za to, że nie wybrali go na to zaszczytne stanowisko. Stworzył  miejsce pracy dla wybitnych naukowców, których tylko on umiał docenić, a oni
z wdzięczności byli w stanie zrobić dla niego wszystko, to znaczy zrealizować jego plan
o ataku terrorystycznym z użyciem broni chemicznej. Pracowano tam nad substancją niewykrywalną przez zmysły ludzkie.  Miała ona trafić do wodociągu miejskiego i uaktywnić się podczas kontaktu wody ze skórą człowieka. Antek był świadomy, nad czym pracuje, jednak nie wzbudzało to w nim wyrzutów sumienia. Wreszcie został doceniony i miał władzę nad ludźmi. To właśnie za sprawą jego wiedzy, udoskonalono tę niebezpieczną substancję. Po wybraniu ochotnika, który wpuścił truciznę do głównego zbiornika wody pitnej, Antek udał się do Instytutu, żeby na własne oczy zobaczyć skutki działania wynalazku. Kiedy szedł korytarzem, zobaczył swoją Panią Profesor wybiegającą z łazienki i próbującą desperacko złapać oddech. Antek poszedł dalej. Substancja działa na każdego inaczej, zależnie od tego, na co ktoś akurat konkretnie chorował. Na piętrze poszedł do męskiej ubikacji. Schował się w kabinie i czekał.

Po dłuższej chwili usłyszał kroki dwóch mężczyzn.

- Boże, jak ta baba smęci na tym wykładzie – to był głos Adama.

- No, ja się pilnuję, żeby nie zasnąć – odpowiedział Marek.

- No trudno, trzeba jakoś przetrwać do końca wykładu – powiedział sennym głosem Adam.

Wyszli na korytarz, a za nimi podążał Antek i czekał na rozwój wydarzeń. Chłopcy podeszli do kranu z pitną wodą. Nalali wody do kubeczków. Po upiciu kilku łyków zaczęli się krztusić. Antek wyszedł wtedy z ukrycia. Mężczyźni dusili się
i wyciągali ręce w kierunku Antka w błagalnym geście proszącym o pomoc.

- Nic wam już nie może pomóc. Wypiliście zatrutą wodę. Osobiście ją dla was przygotowałem – wykrzyczał im Antek prosto w twarze.

- Ty diable – zdołał wydusić Adam.

- Tak,  jestem diabłem, ale to wy go stworzyliście.

Słysząc nadbiegających ludzi, Antek uciekł do wyjścia ewakuacyjnego. Adam i Marek już go nie wydadzą.

Po przyjechaniu do laboratorium, zastał wszystkich pracowników wpatrzonych w ekran telewizora.  Kiedy go spostrzegli, rozległy się oklaski. Antek zobaczył w telewizji nagranie na żywo z jego miejscowości, podpisane hasłem: zatruta woda w całym mieście. Ludzie dostawali wysypki i puchli na ciele lub kurczyła im się krtań i się dusili. Wśród ludzi widocznym na ekranie byli znajomi, którzy kiedyś uciekali wzrokiem na jego widok. Nagle zaczął wibrować jego telefon. To matka próbowała się do niego dodzwonić. Nie odbierał, więc wysłała mu smsa, że w mieście jest zatruta woda  i ostrzegała, żeby jej nie pił. Może należałoby ją poinformować zawczasu i przywieść do laboratorium? W końcu to matka. Nie miał z nią dobrego kontaktu, w dodatku miał żal, że go urodziła i naraziła na codzienne upokorzenia. Teraz jego rodziną są ludzie z laboratorium. Nagle ktoś poklepał go po ramieniu. To był Elegancki Pan.

- Dobra robota, młody człowieku. Jesteś wielki. To ty decydujesz o istnieniu tych ludzi. Ludzi, którzy kiedyś tobą pogardzali.

- Czy przypadkiem śmierć nie jest za dużą karą? – Popatrzył z zatroskaną miną.

- Czyżbyś miał  wyrzuty sumienia?

- Nie, chyba nie - Odszedł do pustego pokoju. Chciał zostać sam.

Tymczasem w mieście wybuchła panika. Przypadków zatrucia było coraz więcej. Ludzie szturmowali sklepy, żeby kupić wodę butelkowaną. Zapasy jednak szybko się wyczerpały. Antek zobaczył na ulicach ludzi podobnych do siebie. Nawet kiedy wysypka ustępowała, pozostawiała na ciele szpecące blizny.

Chłopak przypomniał sobie ostanie słowa Adama, który nazwał go diabłem. Być może nim był albo był tylko człowiekiem z chorą duszą, której już żadne dobro nie potrafi uleczyć?
Po tygodniu udało się zażegnać kryzys z dostępem do wody pitnej. Niby wszystko wróciło do normy, ale już nic nie było takie samo jak przedtem. Antek nadal pracował w laboratorium. Dyrektor pogratulował mu pomyślnego przebiegu akcji i miał dla niego nowe zlecenie. Tym razem miał werbować nowych ludzi do pracy w laboratorium. Pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl, była Marta. Stwierdził, że jeśli już jest tak zepsuta, to nie będzie problemu
z jej zwerbowaniem. Pytanie tylko, czy przeżyła epidemię?

Po natarczywym dzwonieniu drzwi uchyliła mu kobieta zerkająca zza drzwi na niespodziewanego przybysza. W pierwszej chwili jej nie poznał. Miała bardzo oszpeconą twarz, którą pokrywały strupy po ropnych krostach. Ona zaś poznała go od razu.

- Co  tutaj robisz? – zapytała ostrym tonem.

- Chciałem dać ci szansę na naprawienie błędu.

- Jakiego błędu? – Nadal była schowana zza drzwiami.

- Jeśli zrobisz to, o co poproszę, jestem gotów przebaczyć ci upokorzenie z tamtej nocy.

- Co proponujesz? – zapytała otwierając szeroko drzwi.

- Proponuję pracę zgodną z naszym kierunkiem studiów.

- Gdzie i dlaczego ja?

- Zabiorę cię tam i pokażę, na czym miałaby polegać  praca, a dlatego, że jesteś idealną osobą do wykonania pewnego zadania.

Tak naprawdę ten pozbawiony uczuć i skrupułów diabeł w ludzkiej skórze nie mógł się oprzeć uczuciu miłości, chociaż bardzo się przed nim bronił. W laboratorium Antek przedstawił Martę Eleganckiemu Panu. Ten zaznajomił ich z czekającym zadaniem.

 - Otóż w najbliższą niedzielę nowo wybrany prezydent organizuje piknik dla rodzin. Trzeba im popsuć zabawę. Potrzebujemy kogoś, kto rozpyli trujący gaz i będzie nie do rozpoznania. Marta jest uznana za zaginioną i nawet najbliżsi są przekonani o jej śmierci.
Dziewczyna miała mieszane uczucia; ktoś, kogo tak bardzo kiedyś nienawidziła, oferował jej teraz pomoc. Miała wyrzuty sumienia wobec niego i bardzo szybko zgodziła się na wykonanie zadania.

W sobotni wieczór wdała się w pogawędkę z jednym z chemików, który brał udział w ostatniej akcji. Wyjawił jej, że głównym odpowiedzialnym za stworzenie bakterii, która zatruła wodę, jest Antek. Uczucie wdzięczności,  natychmiast zastąpiła żądza zemsty. Nie dała jednak nic po sobie poznać i sumiennie wykonywała wszystkie polecenia.

Plan działania podczas pikniku wyglądał następująco: gaz miał zostać rozpylony przez dmuchawy, które zostały umieszczone w celu ogrzewania namiotu dla VIP-ów. Wszystko szło zgodnie z planem, aż do czasu, kiedy Antek zorientował się, że ktoś ukradł mu maskę, zabezpieczającą przed oparami gazu.  Zaczął się on rozprzestrzeniać w zaskakującym tempie, tak że Antek natychmiast opadł z sił. Nagle przed jego oczami okazała się twarz Marty, ukryta pod maską, która nie wykazywała chęci jakiejkolwiek pomocy. Antek próbował wstać, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Marta nie ruszyła się z miejsca. Wtedy zrozumiał, że kolejny raz został oszukany.

Jeżeli człowiek robi złe rzeczy, to nie jest on od początku istnienia stworzony do ich popełniania. To ludzie go otaczający i sytuacje, które stwarzają, uwalniają w ludziach mroczną stronę własnego ja.

Marta wróciła do laboratorium z uczuciem ulgi i wyzwolenia. Przypomniała sobie, że kiedy była dorastającą dziewczyną bardzo potrzebowała słów uznania od ojca. W zamian dostała wykrzyczane w twarz zdanie, że byłoby lepiej, gdyby w ogóle się nie urodziła. Od tamtej pory postanowiła pławić się w poniżaniu mężczyzn.

Kolejna noc w laboratorium. Pod budynek zajechały samochody, światła reflektorów raziły
w oczy dopiero co przebudzonych laborantów. Drzwi zostały wyłamane, a do środka wbiegła grupa antyterrorystów.  Jedyne, co zastali, to ciała chaotycznie porozrzucane po salach
i korytarzach i wszechobecny zapach siarki. Nikt nigdy nie dowie się prawdy i nie poniesie konsekwencji.

 

MaryTheresa
MaryTheresa
Opowiadanie · 3 grudnia 2016
anonim