Wszystko zaczęło się jak zwykle w mało spodziewanej chwili. Nagle, bez poprzedzających znaków i opowieści mędrców, trochę jak nieprzewidziane tsunami, huragan czy niezwykłych rozmiarów burza, opadło na nich i omiotło w całości nie dając szansy ucieczki. Ten, który należał do wszystkich, największy i najpotężniejszy, ten który zawsze decydował o losach innych też nie potrafił się oprzeć. Siedział teraz podparty na stołku i dyszał głośniej od innych jakby chciał się pochwalić, albo jakby chciał pokazać im swoją rozkosz. Tyle, że nie miało to sensu, bo podobne dźwięki dochodziły zewsząd, tworząc razem dziwną i trochę drażniącą ucho kompozycję. Był nagi i nikomu to nie przeszkadzało, bo wszyscy inni też byli nago. Siedział patrząc na swój ogromnych rozmiarów wzwód, myślał o swoim pożądaniu i chwili, kiedy będzie mógł je zaspokoić. Tym bardziej, że wszystkie bariery zostały zatarte i bez względu na płeć, wiek, rodzaj preferencji czy możliwości wszystko było dozwolone. I chociaż, tak jak zwykle był zaskoczony chwilą, kiedy przyszła, to nic z tego co się działo, nie było dla niego nowe. Zaraz, po jej pojawieniu całe jego ciało wypełniło pożądanie. Było tak silne, że przebijało każdą myśl rozsądku, wyłączało resztę spraw i pozbawiało go kontroli, ale też, dawało siłę, energię, wigor, dzięki którym czuł się szczęśliwszym. Nie czekał na nic. Nie czekał, bo czekanie nie miało sensu. Jeśliby potrzebował - mógł brać, jeśliby chciał - mógł mieć. Każdy miał siłę. Wiedział, że nie jest atrakcyjny sam w sobie, ale wiedział też, że jest pełen władzy, a władza czyni każdego atrakcyjniejszym od piękna. Władza była częścią tego układu. Czymś od czego wszystko się zaczęło. Brak ograniczeń był jedynym sensem. Wszystkie z rzeczy dobrych i złych stały się jednością i były dozwolone. Takie były reguły gry. Tak mówił kodeks i tak mówiła ona. Nie było innych dróg do spełnienia i nie było innych dróg, które mogłyby wyznaczać sens. Wszyscy byli w drodze. W drodze, którą jeszcze chwilę temu nie potrafiliby by pójść, w drodze prosto do niej. Jej bycie nadawało sens ich własnemu ja. Sprawiało, że rzeczy, które były wcześniej przestawały mieć sens. Liczyło się tylko to co jest tu i teraz. Po chwili, od której wszystko się zaczęło, wszyscy zrzucili ubrania i zaczęli się sobie przyglądać. Trwało to jednak zaledwie chwilę, a potem, w szale dzikości zaczęli się ocierać, lizać i pieprzyć, odpuszczając kontrolę nad tym kto i z kim. Nie miało to żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że niezaspokajalność ich wewnętrznego pożądania trwała za jej sprawą i nie było nikogo kto potrafiłby to przerwać. On, największy i najpotężniejszy z bogów, siedział więc na środku ogromnej sali, ze wzwodem, tak ogromnym i silnym, że sprawiał mu ból, i patrzył jak reszta z podległych mu bogów pieprzy się na wszystkie możliwe sposoby. Różnica pomiędzy nim, a resztą była tylko jedna, miał w sobie na tyle siły by móc oprzeć się pokusie nagich ciał bogiń, bogów mniejszego szczebla i potrafił zaspokajać się sam. Patrzył jak długi język boga szczęścia wbija się w usta bogini urodzaju. Widział jak ich ręce splatają się w jedność, ich uda tworzą harmonię piękna, a potem jak znajdują w sobie rozkosz. Ten widok na chwilę był dla niego drogą do własnej rozkoszy. Chciał to miał. Wiedział, że każdy z bogów jest świetnym kochankiem, a każda z bogiń gotowa jest na to by sprawiać rokosz, której nie zazna żadna z ziemskich dusz. Bóg ziemi z boginią światła, bóg nastroju z boginią nocy, bóg wiatru z bogiem aury. Pary, grupy, oderwane od przymierza i zasad. Kłębiące się w uniesieniu ciała. Harmonia jęków i rozkoszy. Tylko on, bóg bogów mógł sprawić, że ona zawróci. Wciąż te same zasady. Jej czas, jej klątwa, jej cena. Bóg bogów jest ceną. Nie lubił momentu, w którym musiał przyznać się sam przed sobą, że jest słaby. Nie lubił przegrywać. To na co patrzył musiało się skończyć. Nie mógł pozwolić by jego bogowie sprawiali rozkosz sobie, zamiast dawać ją tym, którzy naprawdę na nią czekają. Musiał pozwolić jej przyjść. Wtedy ją zawołał. Wypełniona światłem, naga, bogini rozkoszy. Z ciała krew, z krwi całość, jedność w prostocie bryły. Bezwzględność. Uległość. Poddanie.
-Długo kazałeś mi czekać – nie miała zamiaru ukrywać swojego rozczarowania.
Widziała jego zmęczony wzrok. Kilkudniowy wzwód, nawet dla boga jest ciężkim przeżyciem.
-Zawsze, o jeden dzień dłużej – odpowiedział jej, wyciągając obie dłonie. – Chodź już.
Podeszła do niego lekko. Poczuł, że jej ciało drży, a jej piersi stają się pełniejsze od pożądania. Przesunął palcami po jej szyi, a potem zbliżył jej usta do swoich. Wiedział, że musi się stać to co zawsze. Rozchylił jej uda i wszedł w nią całym sobą. Miną godziny zanim świat usłyszy twój krzyk, pomyślał i odpłynął daleko.
Kiedy jej krzyk poderwał ptaki bóg bogów opadł z sił. Wtedy dostrzegli nagość bogowie. Ledwie chwilę potrzebowali na to by dostrzec niedostrzegalną wcześniej inność. Nastąpił koniec.