S p o t k a n i e
Siedział zamyślony przy biurku, z łokciami opartymi na rozłożonej mapie, dłońmi
podpierał głowę. Tak znalazła go żona. Nad czym tak myślisz?
- Układam w głowie jakiś tam zarys najbliższego wyjazdu, bo już dwa tygodnie
nudzimy się i jak trutnie siedzimy w domu.
- Też uważam, że tej wiosny robimy za długie przerwy. Nad jaką trasą się
zastanawiasz?
- Jak widziałabyś Beato zwiedzenie przedgórza Gór Opawskich?
- Jeśli kraina zaspokoi naszą ciekawość, Andrzeju chcę zobaczyć trasę!
- Dopiero się zastanawiam, czy ukryte za linią garbatego horyzontu wzgórza, doliny
i lasy odsłonią w pełni swe piękno? Czy kolekcjonując widoki szczytów, będziemy
oczekiwać aż ich obrazy wypolerują słoneczne promienie, zdejmując zasłonę z mgieł?
Odwiedzając tam stare miasta natkniemy się na ukryte w głębokiej toni zapomnienia,
tajemnice warte poznania? Czy na naszej drodze napotkamy wartą zachwytu
unikalną architekturę z przeszłości, a może ktoś sprawi nam niespodziankę i opowie
nie zapisane zdarzenia z minionych czasów? Pragnę, aby ten wyjazd napełnił nas
nowymi przeżyciami.
- Kiedy chcesz wyjechać?
- Pojutrze. Możesz już przygotować potrzebne ubrania i pakować drobiazgi. Nie
zapomnij tylko o ładowarce i ręcznikach, bo możemy znowu dostać takie, w które
nie sposób się powycierać.
W czwartek rano, niespiesznie, po śniadaniu Andrzej z plecakiem i niedużą torbą
podróżną w ręce, a Beata obwieszona torebką, dwoma aparatami fotograficznymi i z
atlasem, ładowali się do samochodu. Po nocnym deszczu, majowe słońce złociło już
okolicę. Jadąc po dobrze utrzymanej szosie, mijając wiele samochodów, zważając na
innych użytkowników, Andrzej skupiał się na jeździe. Natomiast Beata tylko w
mijanych miastach uważała na drogowskazy, poza nimi syciła wzrok krajobrazami –
to cieniem poprzetykanym jasnymi plamami światła w mijanym lesie, to rzucającymi się w oczy żółtymi łanami rzepaku z czerwonymi makami lub rosnącymi po obu
stronach drogi gęstwami drzew owocowych otaczającymi dobrze utrzymane domy i
obejścia. Mijali też stojące obok drogi hale i kominy fabryczne. Rozparta wygodnie
- 2 -
na siedzeniu, po pewnym czasie rozpoczęła drzemać. Rozbudziła się w chwili, gdy
zjeżdżał drogą stromo opadającą ze wzniesienia. Przed nimi, w dole otworzył się
widok na dolinę wypełnioną zabudowaniami, strzelistymi wieżami kościołów
i fabrycznymi kominami, tymi obeliskami naszej cywilizacji.
- Co to za miasto?
- Dojeżdżamy do Raciborza.
Za chwilę wjechali na dwupasmowy most rozpięty nad starym korytem Odry, z
którego było widoczne lewobrzeżne wyniesienie z stojącymi półkolem domami
i zabudowaniami śródmieścia. Z mostu wjechał prosto w ulicę wiodącą do Rynku,
przed nim zaparkował. Zdecydował – tu odpoczniemy, ewentualnie zjemy obiad nim
wyruszymy w dalszą drogę. Z aparatami fotograficznymi weszli na Rynek i zaskoczył
ich widok, że prawie cała jego powierzchnia została zastawiona ogródkami letnimi.
Rozglądając się w pewnej chwili, znacząco uścisnął łokieć Beaty, wskazując oczami
na przechodzącego nieopodal mężczyznę i zawołał – Jerzy! A gdy ten się zbliżył,
dodał – tu się ciebie przyjacielu najmniej spodziewałem. Wpadli sobie w
ramiona, Jerzy uściskał także Beatę i przytomnie obdarzył komplementem –
ciągle młodo i ładnie wyglądasz! Następnie zapytał – skąd was przyniosło? Andrzej
krótko odpowiedział – wybraliśmy się na zwiedzanie przedgórza Gór Opawskich -
i nie omieszkał zapytać – bardziej ciekawe jest, skąd ty się tu znalazłeś?
- Mieszkam i pracuję tutaj prawie pięć lat i cieszę się, że powspominamy.
Widzę po was, że ciągle jesteście opanowani bakcylem zwiedzania. Mnie natomiast
urzekło to miasto dniem dzisiejszym, historią i tym się emocjonuję.
Spojrzał na zegarek – teraz mogę zostać z wami jakieś pół godziny, proponuję kawę
w ogródku. Rozmowę przy kawie rozpoczęła Beata – zaintrygowałeś mnie tym
swoim zainteresowaniem historią, nie pamiętam cię z tej strony.
- Zostałem sam, popołudnia i wieczory są długie, wypełniam je czytaniem i
wyłuskiwaniem informacji z netu. Jeżeli nie macie umówionego spotkania, zostańcie
do jutra. Powspominamy, spędzicie czas w interesującym miejscu. Nie będziecie
żałować.
- Chętnie powspominamy, zobaczymy też ile warte jest twoje zapewnienie, a tak
po prawdzie, to nam się za bardzo się nie spieszy.
- 3 -
- Przynajmniej się dowiem jak tobie się wiodło przez te minione lata – kierowana
kobiecą ciekawością dodała Beata.
- W takim razie proponuję, zatrzymajcie się w jednym z najstarszych zajazdów
na Śląsku, niedawno otwartym po gruntownej odbudowie, Zajeździe Biskupim z
końca XVIII wieku. Ugoszczą was tradycyjnymi daniami kuchni śląskiej i będziecie
mogli spędzić noc w komfortowych warunkach. Tam was na pewno odnajdę.
Bez słowa naszkicował na serwetce jak mają dojechać.
Andrzej jechał wolno prawym pasem jezdni, tak że z dużej odległości zobaczyli, jak
za drzew, w pewnym oddaleniu od ulicy, z poza metalowego ogrodzenia, wynurzył się
budynek pokryty jasnym tynkiem z charakterystycznym łamanym dachem polskim
i ułożoną na nim czerwoną dachówką.
- Jesteśmy na miejscu – stwierdził Andrzej.
- Widok jest wręcz zaje… - zakończenie wyrazu Beata zmełła między zębami.
Wjechał na dziedziniec, na którym stało już sporo samochodów. Znalazł wśród nich
miejsce, żeby zaparkować. Zaciekawieni, wręcz wyskoczyli z samochodu z aparatami
fotograficznymi w ręku. Przeszli szybko przed front zajazdu i rozpoczęli robić zdjęcia.
Robiąc ujęcia Andrzej głośno, tak żeby słyszała Beata komentował – a to zaskoczenie,
budynek ma typową barokową fasadę dworu szlacheckiego z XVII wieku. W czasie,
gdy go budowano w XVIII wieku obowiązywał już styl neoklasyczny, w którym
obowiązkowo dodawano do fasady kolumnowy portyk. Zamilkł, podziwiając
budzący uznanie budynek. Po tej niechybnej niespodziance, podjął na nowo –
rozmieszczenie okien i drzwi wejściowych świadczy, że sień znajduje się na osi
i symetrycznie ułożono pomieszczenia po jej bokach.
Beata pierwsza przestała fotografować i do komentarza męża dodała – okna ze
skromnym obramowaniem bez ozdób, przydają fasadzie elegancji, a duże świetliki
na dachu świadczą, że aktualnie także na dachu urządzono pokoje. Jeszcze chwilę,
przyglądając się tej „niespodziance” architektonicznej, widzieli, także jak bardzo
się różni od sąsiednich budynków.
Wolno przeszli na tył zajazdu i tu nim rozpoczęli robić zdjęcia, zaskoczył ich widok
drewnianej galerii na wysokości pierwszego piętra, ciągnącej się wzdłuż budynku
i osłanianej od góry wypuszczonym dachem. Andrzej nie wytrzymał i natychmiast
- 4 -
wyraził głośno swoje zdanie – galeria, wynikła z fantazji pierwszego właściciela lub
budowniczego. By za chwilę dodać – a może ze specjalnych potrzeb. Beata nie
odpowiedziała na jego uwagę, wskazując równocześnie ręką rampę, przylegającą do
restauracji z ustawionymi kolorowymi parasolami ogródka piwnego.
- Zobacz, jak dużo zabrało nam czasu oglądanie – odezwał się Andrzej, spoglądając
na zegarek – musimy załatwić nocleg, żeby nie zostać na lodzie. Weszli od strony
dziedzińca do sieni wyłożonej beżowymi, równymi płytami piaskowca. Zatrzymali się
pośrodku, miarkując rozmieszczenie pomieszczeń. Niewątpliwie swojego czasu po
prawej stronie znajdowały się izby pełniące ważna rolę, a po lewej dwa alkierze i
klatka schodowa. Weszli do frontowego alkierza, w którym urządzono recepcję. Po
przywitaniu, recepcjonistka z miejsca spytała – na jak długo zamierzacie państwo pozostać?
- Tylko dobę, mamy się spotkać z przyjacielem, który nas skusił do zatrzymania
się u was – odpowiedział Andrzej.
- Muszę państwa przeprosić, sala restauracyjna jest zajęta na imprezę, ale jeśli
państwo zamierzacie zjeść u nas obiad, to w salce naprzeciw, kelnerka go poda.
- Wyśmienicie, bo jestem już tak głodna, że mogę zjeść przysłowiowego wołu –
zażartowała Beata.
Po wręczeniu klucza recepcjonistka, wskazując ręką rzekła – zapraszam i życzę
smacznego! Weszli do pomieszczenia, Andrzej ciekawie rozglądnął się i z miejsca
skojarzył – stanowiło ono wraz z sąsiadującym, widocznym przez przejścia w ścianie
działowej, funkcjonalną całość, całkowicie przystającą do przeczytanego niedawno
opisu zajazdu, z początków XIX wieku. Przy jednym ze stolików siedziało już trzech
mężczyzn przy piwie. Zajęli miejsca przy oknie frontowej ściany. Gdy zjawiła się
kelnerka z menu w ręku, Beata spytała – poleci nam pani, któryś ze specjałów
waszej kuchni?
- Teraz wyjątkowym wzięcie cieszy się królik w czerwonym winie, nie zawiedziecie
się państwo.
- Jeszcze przeglądniemy kartę, za chwilę panią poproszę – odpowiedziała Beata.
- Podać coś do picia?
Beata zamówiła niegazowaną wodę, a Andrzej lane piwo z miejscowego browaru.
- 5 -
Za chwilę, gdy dziewczyna podawała napoje, Beata obstalowała – poprosimy o
żurki śląskie na maślance z kiełbasą i jajkiem oraz polecone przez panią króliki.
Andrzej nie zaprzestał się rozglądać, wreszcie półgłosem podzielił się
spostrzeżeniami – na pewno to była izba gościnna i zachowano tu belkowanie starej
powały, a także przywrócono pierwotny wygląd posadzki. Przez przejścia dobrze
widoczne było wnętrze kuchni, w której niegdyś jedną z bocznych ścian, mogły
zajmować różnej wielkości miedziane kociołki, a drugą zdobiły fajansowe naczynia.
Pośrodku między oknami stało buchające ogniem palenisko, nad nim rożen i hak do
wieszania kociołków. Na suficie była przytwierdzona drewniana krata, z której w
pobliżu paleniska zwisała okopcona, duża połeć słoniny. Jego dywagacje przerwało
pojawienie się kelnerki z zamówieniem. Jedząc po pewnym czasie, Beata odezwała
się, widocznie przemyślała jego wypowiedź – można przyjąć, że pierwszy właściciel
starannie pomyślał, łącząc nieco archaiczny styl z dobrze przygotowanym do swej roli
wnętrzem. Teraz budowla jest zarazem obiektem historycznym i architektonicznym
zabytkiem. Ledwie skończyli jeść, gdy zjawił się Jerzy i z miejsca mocno zdziwiony
zapytał – nie siedzicie w restauracji?
- W niej odbywa się impreza i bardzo dobrze, że recepcjonistka zaproponowała tę
izbę – odrzekł Andrzej.
- Pozwólcie, że od tej chwili będziecie moimi gośćmi, mniemam, że zostaniecie na
noc, to kielich nam nie zaszkodzi – rozpoczął rozmowę przybyły i nim podeszła
kelnerka się upewnił – może być czerwone półsłodkie wino?
- Jak wiesz oboje nie wylewamy za kołnierz – z uśmiechem zapewniła Beata, która
też z miejsca zasypała go pytaniami. Opowiedział, o swym trochę pokręconym życiu
w ostatnich latach, by na koniec stwierdzić – uważam, że tutaj znalazłem swe miejsce
i przywiązałem się niewidzialnymi korzeniami do panującej tradycji, przyzwyczajeń,
codzienności. Nie omieszkał też zapytać jak im się wiedzie i o wspólnych znajomych.
Przeważnie na jego pytania odpowiadał Andrzej, by na koniec powiedzieć – widzisz,
nas ciągle kręci, dostarcza satysfakcji i jest naszym sposobem na życie poszukiwanie
wyjątkowych miejsc, zwiedzanie miast, zabytków. Opróżnili kieliszki, które Jerzy
napełnił na nowo i przy tej okazji zagadnął – jestem ciekawy, jak widzicie zajazd,
dotychczas o nic o nim nie powiedzieliście? W odpowiedzi Andrzej zaśmiał się
- 6 -
głośno i być może zbyt donośnie odpowiedział – uważam, że ciężko jest mówić
o rzeczach oczywistych i widocznych na pierwszy rzut oka.
- Mów ciszej – zmitygowała go Beata – nie widzisz, że przybyło gości? Nie muszą
słyszeć o czym rozmawiamy. Gdy zamilkła, już ciszej kontynuował – ze starannością,
a wręcz z pietyzmem odbudowano całość. Uważam, że bez obaw, możesz polecać
każdemu znajomemu.
- Dodam jeszcze, to czego mój władca nie powiedział, że zjedliśmy bardzo smaczny
regionalny obiad – z lekkim uśmiechem zadowolenia uzupełniła Beata.
- Jeśli zjazd tak dobrze oceniacie, to w zaufaniu wam opowiem o legendzie, która
wiąże się z jego nazwą – całkiem nowy wątek rozmowy rozpoczął Jerzy.
- Nie jest związana z jakimś faktem historycznym? – mocno zdziwiła się Beata.
- O sprawie, o której nie ma wiedzy – kontynuował – pojawiają się legendy, na
kształt, takich jak – króla zjedzonego przez myszy, szewczyka uśmiercającego smoka,
czy też sroki, opowiadającej dzieje swojej rodziny. W legendach można wskrzesić
postacie, nie mające żadnego związku z rzeczywistością.
Jerzy może nawet celowo tym razem mówił cicho, nachylili się nad stołem, napinali
uwagę, aby usłyszeć każde jego słowo. A on mówił dalej – może tak dwa lata temu w
trakcie poszukiwania ciekawostek z historii miasta, natrafiłem tu na Bronkach, na
starego mężczyznę, który mi w zaufaniu opowiedział o wieści przekazywanej wśród
sąsiadów. Zdarzenie miało miejsce po Kongresie Wiedeńskim, kiedy to o hegemonię
w Świętym Przymierzu rywalizowały Prusy z cesarstwem Austrii i wzajemnie się
szpiegowano, zdarzył się wypadek jednemu z agentów. W drodze, gdy wracał z
Berlina, z wykradzionymi tajnymi dokumentami na dwór cesarski Franciszka II, tu
niedaleko, zaraz za zakrętem na Kozielskiej, u kolaski złamało się koło. Na zewnątrz
panowała jesienna szaruga, zmarznięty nie mógł w niej nocować. Zjawił się w
zajeździe. Wybadawszy wpierw dokładnie właściciela, szczególnie ze spraw wiary,
zdecydował się zanocować. Oświadczył przy tym, że jest biskupem jadącym z tajną
misją i prosi o zachowanie jego pobytu w tajemnicy. Dla uwiarygodnienia, że jest
osobą wybitną, wręczył właścicielowi dwie sztuki złota. Dopiero po kilku dniach, po
jego wyjeździe, oberżysta tylko zaufanym opowiedział o nocowaniu znakomitego
gościa. Jerzy zamilkł. Beata z uśmiechem stwierdziła – gdzieś przeczytałam, że
- 7 -
legendy są kwiatami ludzkiej wyobraźni i w tym wypadku to się sprawdziło.
Wysączyli do końca wino, Jerzy zauważył – wrzuciłbym, co nieco na ruszt. Poparła
go Beata – jestem za. Poprosili o menu. Andrzej, przeglądając je zwrócił uwagę na
danie doskonale nadające się na kolację – ser panierowany z żurawiną, frytkami i
zestawem surówek – natychmiast zdecydował – zamówię sobie. Przyłączyła się
Beata – nie bądź sobkiem, ja też reflektuję.
- Nie pozostawiliście mi wyboru – mówiąc to Jerzy poprosił kelnerkę.
Szybko uwinęli się z kolacją i ledwie skończyli, Andrzej zaproponował – może
pokazałbyś kawałek miasta?
- Masz doskonały pomysł, nasiedzieliśmy się dosyć, rozruszamy kości – wyraźnie
ożywił się Jerzy i dodał – o zmroku iluminowane, niektóre nasze zabytki świetnie się
prezentują.
Beata, wychodząc dopiero zauważyła, że w salce przybyło towarzystwa, a przy
stoliku obok usiadły, rozprawiające żywo przy coli trzy dziewczyny, które
niewątpliwie paplały o majowych romansach. Na zewnątrz trwał już zmierzch.
Wieczór tchnął spokojem, który przed zaśnięciem ogarniał przyrodę. Jerzy
poprowadził ich ścieżką, biegnącą obok drzew na kładkę nad Odrą, pod którą
niezliczoną ilością refleksów odbitego światła połyskiwała woda. Weszli na parkową
aleję, na której z daleka dostrzegli, pomiędzy liśćmi drzew, oświetloną reflektorami
smukłą wieżę gotyckiej kaplicy zamkowej. Za chwilę znaleźli się na rozświetlonym
dziedzińcu tej średniowiecznej warowni. Tu w otoczeniu starych zabudowań, murów
obronnych i rzucanych przez nie cieni, w ciszy nie zakłócanej żadnym dźwiękiem,
chłonęli aurę tajemniczości tworzoną przez te zabytki.
- Miejsce wieczorem wygląda wspaniale, skłania do refleksji – cicho stwierdzila
Beata.
Milcząc ruszyli dalej. Przy moście, tuż nad brzegiem Odry, wśród drzew, okolony
kwiatami, oświetlony lampami ulicznymi, odcinający się od ciemnego tła, przywitał
ich wyniosły pomnik Matki Polki. Od niego, rozjaśnioną lampami i kolorowymi
reklamami sklepów Odrzańską, skierowali się, mijając niewielu spacerowiczów na
Rynek. Wyminąwszy pomnik biskupa Gawliny, zatrzymali się na jego skraju. Jerzy
postanowił nie wiele mówić przy omiatanych światłem reflektorów stojących tu
- 8 -
zabytkach. Wskazał ręką i powiedział równocześnie – pośrodku, widać ją dobrze,
stoi późnobarokowa, kamienna, strzelista kolumna Matki Boskiej z koroną dwunastu
gwiazd. Następnie poprowadził ich w narożnik wschodniej pierzei i tu rzekł –
stoimy przed masywną bryłą, z czołową elewacją w stylu neoromańskim,
podominikańskiego kościoła św. Jakuba. Świetlne smugi dobrze uwidaczniały
architektoniczne szczegóły budowli. Jego goście w milczeniu chłonęli widok.
Chodnikiem, przy wtórze rozmów dochodzących z mijanych letnich ogródków,
przeszli do następnego narożnika. Gdy się zatrzymali, Jerzy objaśnił – to jest
najstarszy w mieście gotycki kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i
możemy podziwiać świetnie widoczny w smugach światła jego portal, strzelistą wieżę
i zachowane w niezmienionym kształcie gotyckie prezbiterium. Gdy zawrócili
Andrzej zatrzymał się, mówiąc – jestem zauroczony widokami.
Jerzy wykorzystał ten moment – tu was pożegnam i jeśli pójdziecie prosto tą ulicą
widoczną u wylotu, traficie do zajazdu.
Uściskali się na pożegnanie.
W pokoju, przed ułożeniem się do snu, Beata, przystanąwszy przy oknie spojrzała
na gwiazdy i księżyc w nowiu. Zamyśliła się nad ich niestrudzoną, niekończącą się
wędrówką po nieboskłonie.