Adam Hrebeniak
K a m i e n i c a
Po wyczerpującej końcówce roku szkolnego, początek wakacji zapewnił
Jerzemu sporo wolnego czasu. Zwolniony od obowiązków w szkole mógł bez
przeszkód zająć się swoją pasją, zajmowały go historia i bieżące sprawy miasta,
bliskie jego profesji. Był skromnym szperaczem, a zdobywaną wiedzą dzielił się
z osobami ze swego kręgu znajomych. Często istotne fakty, które wiązały się
z programem nauczania, przekazywał uczniom. W ten sposób wśród bliskich
wypracował sobie opinię znawcy miejskiej problematyki. Jedynie Agata z przymusu
tolerowała jego hobby, uważając, że nie ma z niego żadnej korzyści, a wręcz przez
nie zaniedbuje swój wygląd i domowe obowiązki. Zdarzało się, że jego obojętność
posuwała się tak daleko, że musiała uważać czy do pracy nie ubierze przetartych
spodni lub zbyt sfatygowanej marynarki.
W tym dniu Agata wracała z pracy wyjątkowo pogodna, nastroił ją tak zbliżający
się wyjazd na urlop i to do upragnionego Świnoujścia, i w domu brak pilnych spraw
wymagających załatwienia. Idąc nuciła pod nosem nastrojową piosenkę Sipińskiej
usłyszaną poprzedniego dnia w radiu. Wyluzowana, postanowiła zrobić Jerzemu
niespodziankę, wstąpiła do sklepu, kupując dwie butelki Pilznera, za którym
przepadał. Gdy tylko weszła do mieszkania Jerzy przywitał ją usprawiedliwieniem:
-Już podaję do stołu, jakoś dzisiaj źle obliczyłem czas i musiałem przetrzymać
za mocno przypieczone mięso na małym ogniu.
-Kochany nic nie szkodzi – nawet to zdarzenie akuratną Agatę nie wyprowadziło z
równowagi – dzisiaj do obiadu przyniosłam ulubionego przez ciebie Pilznera,
zresztą ja także się napiję.
Kompletnie zaskoczyła Jerzego, który w milczeniu dodatkowo na stole ustawił
dwie szklanki. Ledwie przełknęli kilka kęsów z obiadu Agata spytała – co porabiałeś
jeszcze za wyjątkiem gotowania?
-Wyobraź sobie, całkiem przypadkiem natknąłem się na przedwojenne fotografie
naszego miasta. Po raz kolejny podziwiałem na nich piękne budowle i duży ruch na
dzisiejszej Mickiewicza, a także ujęcie Rynku ze swymi imponującymi kamienicami
i widocznie śpieszącymi się ludźmi. Tym razem szczególnie olśniła mnie wielkością i
wyglądem kamienica w zachodniej pierzei przy Rzeźniczej, na wprost Kolumny
- 2 -
Maryjnej. Prześledziłem pobieżnie historię domu i trudno wręcz uwierzyć, że może
być miejsce, kamienica posiadająca magiczną, niewytłumaczalną zdolność
korzystnego wpływania na losy zamieszkujących ją rodzin. Przez wieki istnienia
sprzyjać ich działaniom dla dobra ogółu.
Zaskoczył ją, rozmawiali o wielu miejskich sprawach, ale żeby zainteresować się
historia domu, zapytała nie ukrywając zdziwienia – dzieje tego domu tak mocno cię
ujęły?
-Właśnie, w jego murach zamieszkiwało kilka znakomitych rodzin, które trwale
zapisały się w miejskich kronikach. Pierwszymi, którzy zamieszkali w kamienicy
pod koniec XVI wieku to Gaszynowie, właściciele dóbr ziemskich, przybyli
z ziemi wieluńskiej, podjęli służbę dla Habsburgów, pomnażali tą drogą majątek i osiągnęli wiele zaszczytów.
Jerzy mówił z coraz większym zapałem. Zmitygowała go – mój drogi nie zapomni
o jedzeniu, bo całkiem ci wystygnie. Przełknąwszy kilka kęsów, podjął na nowo:
-Kamienica była o wiele bardziej imponująca od domu stojącego obecnie w tym
miejscu. Dominowała trzypiętrową sylwetką zbudowaną w kształcie litery L,
fasadą frontową skierowaną na Rynek i dłuższym ramieniem stojącym wzdłuż
Rzeźniczej. Całość przykrywał dwuspadowy dach, podnoszący ją ponad sąsiednie
domy. Kryła w swym wnętrzu wiele wygodnych pomieszczeń, dorównujących
liczbą niejednemu pałacowi. Gaszynowie szczególnym uznaniem cieszyli się w
okresie wojny trzydziestoletniej mającej charakter religijny, zapoczątkowanej
buntem w Czechach przeciw Habsburgom. Za oddanie cesarzowi i lojalną służbę
zostali wynagrodzeni rozległymi ziemiami i obdarowani przez Cesarza tytułami
czeskich baronów i austriackich hrabiów - von Gaschin. Te dodatkowe dobra i
tytuły zapewniły rodzinie wysoką pozycję na Śląsku, a kolejny senior rodziny
hrabia Melchior von Gaschin mianowany został starostą księstwa opolsko –
raciborskiego. Zasłynął on z opieki nad zakonami i klasztorami, a w naszym mieście
udzielił znaczącej pomocy w odbudowie po dużym pożarze dominikańskiego
kościoła św. Jakuba. Przy tej okazji ufundował w nim zachwycającą do dzisiaj,
ozdobioną stiukami, okazałą rodzinną kaplicę grobową, w której został pochowany.
Po tym przydługim monologu, musiał głębiej zaczerpnąć powietrza. Agata
- 3 -
go ubiegła i napełniła szklanki piwem, żeby zwilżył gardło, i gestem ręki wskazała
wystygłe na talerzu jedzenie. Przełknął kilka zimnych kęsów, a że się zapalił do
tematu, opowiadanie kontynuował:
-Pod koniec XVII wieku córka wysoko usytuowanych praskich wielmożów Maria
Elżbieta wyszła za mąż za Jerzego von Gaschin i w następnym wieku zamieszkała
w kamienicy przy Rynku. Prowadziła otwarty dom jak na wielmożów przystało,
w tym czasie jeszcze żywo w mieście wspominano przebytą straszną zarazę, która
ustąpiła w 1715 roku. W trakcie towarzyskich spotkań wysłuchała wiele tragicznych
historii o codziennym obcowaniu ze śmiercią i stratach poniesionych przez bliskich.
O stałych modłach pozostałych przy życiu o ocalenie. Te tragiczne wspomnienia
wryły się w jej pamięci i pozostały z nią do końca życia. Dlatego w testamencie
sporządzonego w dziewięć lat później po wygaśnięciu zarazy przed śmiercią,
nakazała synowi Karolowi, żeby sprzedał kamienicę, a za uzyskane pieniądze
w podziękowaniu za ustąpienie zarazy, zlecił wybudowanie pomnika wdzięczności.
Zamówienie przyjął przybyły z Wiednia i zamieszkały w Raciborzu artysta
Oesterreich, który za kwotę 600 guldenów stworzył na środku Rynku, na trójkątnym
regularnym piedestale arcydzieło – strzelistą kolumnę z granitu emitującą kłębiące
się chmury wznoszone przez anioły, zwieńczoną posągiem Matki Boskiej
Niepokalanego Poczęcia z koroną dwunastu gwiazd i księżycem. Ta piękna późnobarokowa kolumna budzi niekłamany podziw przez wszystkie lata swego
istnienia.
Jerzy zamilkł, żeby zaczerpnąć tchu, po tak długim monologu. Agata zdobyła się
na komentarz - ta historia świadczy, że Maria Elżbieta była niezwykle czułą i
delikatną osobą, i muszę powiedzieć, że nigdy nie spotkałam się, żeby ktokolwiek
oglądający pomnik wspominał jego fundatorkę.
-Do tego co powiedziałaś dodałbym jeszcze, że ta rodzina pozostawiła w mieście
trwałe ślady swego pobytu– uzupełnił Jerzy i zmiótł ostatnie kęsy z talerza, i łyknął
haust stojącego przed nim piwa.
-Zainteresowałeś mnie bardzo, opowiedz co dalej działo się z tym domem?
-Tę okazałą kamienicę nabyła niezwykle obrotna rodzina bogatych włoskich
kupców Galli, i nie byli jedynymi kupcami włoskimi, którzy osiedlili się w mieście
- 4 -
prowadząc rozległe interesy. Na Rynku w tym samym czasie swoje siedziby miały
inne włoskie kupieckie rody. Część jego południowej pierzei zajmował dom rodziny
Cecola, a w kamienicy wschodniej pierzei mieszkała rodzina Bordollo. Włoscy kupcy
należeli do najbogatszej warstwy mieszczan czynnie uczestnicząc w życiu miasta.
-Przepraszam, że wejdę ci w słowo – nie wytrzymała z pytaniem Agata – uważasz,
że tych kupców było wielu?
-Trudno mi odpowiedzieć dokładnie na twoje pytanie, ale na pewno więcej od
tych, na których się powołałem. Jeśli mam opowiadać dalej, to proszę już więcej
mi nie przerywaj – dodał wyraźnie nie zadowolony Jerzy i mówił dalej: - - Tak się znowu złożyło i trudno nie doszukiwać się jakiegoś wyjątkowego splotu
w wydarzeniach, które w opisywanej kamienicy nastąpiły potem. Młodzieniec
urodzony w Czechach Józef Doms na przełomie XVIII i XIX wieku, po ukończeniu
edukacji kupieckiej we Wrocławiu, przybył do Raciborza i rozpoczął pracę w
firmie Galli. Szybko dał się poznać jako szybki i rzutki pracownik, czym zaskarbił
sobie uznanie szefa, a że był przy tym urodziwym młodzieńcem pozyskał względy jego córki Joanny. Galli zgodził się na małżeństwo młodych. Młody człowiek
szybko ujawnił swój wybitny talent do robienia interesów, a że miał otwartą głowę
i duży zasób wiedzy, potrafił wykorzystać nowe trendy powstające w gospodarce.
Dysponując dużym kapitałem teścia wykupił wraz z działką sąsiednią kamienicę i w
tym miejscu założył w 1811 roku pierwszą w mieście fabrykę tabaki i w ten sposób
zapoczątkował powstanie swojej znaczącej wielozakładowej firmy. Produkcja tabaki
przynosiła znaczne dochody, które zainwestował w produkcję araku. Pasjonował
się także nową techniką, budując w następnych latach na Dębiczu pierwszy na Śląsku
młyn parowy. Doms miał czterech synów, którym zapewniał staranne wykształcenie,
i których otaczał codzienną uważną opieką. W tym postępowaniu ujawnił także
swój przenikliwy umysł, bowiem docenił szczególny motor wzrostu firm rodzinnych
i stanowiące największe wyzwanie dla ich jednoosobowych właścicieli – płynną
sukcesję. Rozwój jego firmy jest dowodem, że warto wykorzystać potencjał sukcesji.
Dokonał przy tym rzeczy wręcz niemożliwej, doprowadził do przejęcia, a potem do
zgodnego prowadzenia firmy przez wszystkich czterech synów.
Jerzy zamilkł i sięgnął po szklankę, w której pozostało jeszcze nieco piwa.
- 5 -
-Jak myślisz, czy przy wychowaniu stosował jakieś nowatorskie metody?
-Nie wiele mogę na ten temat powiedzieć, ale wydaje się mi, żeby tak wychować
synów musiał nie mniej czasu poświęcać na ich wychowanie od czasu poświęcanego
na prowadzenie firmy. Wpoił im przekonanie, że pracując zgodnie w rodzinnej
firmie, uzyskają satysfakcjonujące zajęcie na całe życie. Dowodem tego jest fakt,
że synowie nadal rozwijali rodzinny biznes tytoniowy, budując zakład przy Chopina,
gdzie powiększyli asortyment, a następnie dużą fabrykę z parkiem przy Reymonta.
Jerzy zakończył swoje opowiadanie stwierdzeniem – ten park, gdy firma obchodziła
stulecie swego istnienia, został przekazany na potrzeby mieszkańców.