Kolor ekranu i głos zza ściany. Może sąsiedzi nie chcą milczeć? A może to znak, że ciszy już nie ma, tylko udawanie?
Północ. Pół-trwanie. Pół-przytomne siedzenie nad szklanką wody.
Pół wody, pół mnie. Pół miasta półsennego przeciska się przez pół szyby. W szybie pół prawdy.
Ściana, jak chwila. Twarda, ale brudna. Naznaczona.
Nie ma już listów pisanych atramentem ani włosów rzuconych byle gdzie, jest sterylne pół piękno, wyczyszczone blaty, karton szarości i książka – strona 102.
Może to przypadek, że dziś w sennej atmosferze, pod sufitem, który zdaje się załamywać i przybierać kształt kopuły, widzę skrawki dni poukładanych w odwrotnej kolejności?
Może to nie przypadek, że pół mnie tu a pół tam, pomiędzy datami?
Kolor mnie przeciska się przez czas, nasiąka szarością, blednie. Składam się z samych powtórzeń, komplikacji znaków, gestów, jestem zmieszany z powietrzem stęchłych, niewietrzonych biur, pełnych urzędowych pism. Jestem kopią kopi, skopiowanym, przetworzonym, sprasowanym, odtworzonym iksem. Z przypisem. Bez podpisu własnoręcznego.
Nie wstrząsać.
Proszę.